Grałem w Resident Evil 7 na PlayStation VR i boję się. Ale nie samej gry
Chociaż demko z latarnią to świetna rzecz.
17.10.2016 | aktual.: 17.10.2016 17:01
Nie wszyscy członkowie redakcji mogli na WGW wysiedzieć na naszym stoisku. Szczególnie ja. Gdybym mógł, najchętniej zagrałbym we wszystko. Z drugim demkiem Resident Evil 7 zmierzyłem się w sumie dwa razy razy podczas tego weekendu. Nieustanna, dysząca za plecami kolejka, trzęsące podłogą basy, skupiska ludzi robiących z siebie cyrkową publiczność dla byle podkładki lub myszy - to nie było idealne środowisko dla przygody z Lantern (jak zatytułowano ten fragment świetnej kampanii promocyjnej odrodzenia marki Capcomu). Niemniej, jako osoba z rocznym biletem zajawki na pociąg hype'u do Residentowa Siódmego, zrobiłem, co w mojej mocy, by pozostać maksymalnie skupionym.Przede wszystkim - jest konkretniej. To już nie był symulator chodzenia. W Lantern zagrożenie ma swoją fizyczną postać. Marguerite Baker z tytułową latarnią to jędza, która odwiedzi sny wszystkich osób bojących się starych ludzi w horrorach (gerontofobia, uratuję Was przed googlowaniem). Jej obecnością naznaczona jest cała zabawa, trzeba chować się za skrzyniami, zaglądać zza okien i unikać dobrze oświetlonych miejsc. Na chwilę przed nieuniknionym i pewnie dobrze Wam znaną sceną "rodzinnego obiadu" z Bakerami potrafi także napędzić niezłego stracha. Ale ten spoiler pozostawię w pudełeczku. Sprawdzicie sami, albo na Youtubie, albo na swojej konsoli.W przeciwieństwie do Beginning Hour, zawartość dema pojawi się w pełnej grze. Chyba dlatego pada tutaj imię głównego bohatera, Ethana (gramy bodajże jego zaginioną żoną - ale to może być po prostu sprytne sklejenie niezależnych kwestii dialogowych), a pani Baker w swych przerażających monologach nawiązuje do jakiejś większej tajemnicy. Pewne jest, że to nie pierwsze spotkanie sterowanej przez nas kobiety z nawiedzoną psychopatką-kanibalem. Stawiam raczej na finał długiej gonitwy zakończonej właśnie w drewnianym domku z Lantern. Lokacja to pierwsza liga pod względem gęstości klimatu, otaczający ją ciemny las coraz mocniej uspokaja mnie o kierunek, jaki obierze w "siódemce" podupadła seria.
Po raz kolejny nie mamy także możliwości jakiejkolwiek obrony. Kłóci mi się to z zapewnieniami, że walki w grze nie zabraknie, ale i w umiejętny sposób wykorzystuje wszystkie elementy, dzięki którym studio Frictional Games wypromowało nowe ujęcie gatunku. Gdy Marguerite przechodzi z plecami bohaterki, a my liczymy, że za chwilę nie skręci akurat w naszą stronę, powraca napięcie, jakiego Residenty nie posiadały od czasów PSX-a. Jednak cała zabawa w kotka i myszkę jest ukartowana z góry, oskryptowana do granic możliwości. Więc jeśli wybiegniemy przez domek i schowamy się po lewej, a nie prawej, jak żąda od nas scenariusz, zaliczymy wyjątkowo nieprzyjemną sekwencję zgonu. Na potrzeby dema działa to idealnie, niemniej wolałbym, by końcowy produkt czasem tego typu sekwencje odpuszczał.Nie chciałbym uprzedzać Patrykowego tekstu o PlayStation VR, ale... no, pewnie macie już jako-takie pojęcie, czym jest "ale" w przypadku gogli Sony. Rozdzielczość obrazu. Jest przerażająco niska. Owszem, ciąłem w naprawdę klimatyczny horror na goglach, byłem w środku, obracałem nerwowo i mogłem zerkać zza winkla wychyleniem głowy, miałem nawet panią Baker dziesięć centymetrów przed własną twarzą, jednak nie potrafiłem choć na chwilę zapomnieć, jak Beginning Hour prezentowało się w wersji klasycznej, na telewizorze. Wybieranie pomiędzy TV a VR do pierwszego ogrania Resident Evil 7 będzie wyborem między świetną oprawą z mniejszą wczuwką, a lepszą wczuwką z ciągłą świadomością technicznych kompromisów.
I to nie będzie łatwa decyzja. O ile doceniałem Beginning Hour jako element świetnej kampanii marketingowej, tak prawdziwych dreszczyków nie był w stanie we mnie wywołać. Tutaj strach jest namacalny. Podobnie jak drewniane ściany rodem z PlayStation 2 i poząbkowane krawędzie wszystkich obiektów. Nie przemawia także do mnie sterowanie w wersji VR, bo czasem wygodniej po prostu obrócić postać padem niż trzymać wykręconą nieustannie szyję. Czy byłbym w stanie zacisnąć zęby, bo za chwilę gra każe mi czołgać się w tunelu pod chatą, a wirtualna klaustrofobia naprawdę zadziała? Nie jestem w stanie jeszcze odpowiedzieć.Za to polecam sprawdzenie Lantern przy pierwszej możliwej okazji. Na razie trzymane jest dalej jako wabik do zakupu gogli, więc musicie wyjść z domu i wpaść na jakąś prezentację, niemniej zapowiada pierwszego od lat Residenta, który może być naprawdę straszny. Bądźmy szczerzy - połączenie tego tytułu z tym przymiotnikiem to wystarczająca pochwała.