Grałem w Assassin’s Creed Valhalla podoba mi się 3 razy bardziej niż Odyssey
Dużo kroczków w dobrą stronę. Po czterech godzinach grania mój status zmienił się z "no zobaczymy" na "czekam bardzo".
13.07.2020 | aktual.: 13.07.2020 11:54
Fani od dawna prosili o to, aby seria "Assassin’s Creed" w końcu przeniosła się w dwa rejony świata – do Japonii i Skandynawii. Na spełnienie pierwszego życzenia nadal czekamy, za ta "Valhalla" staje się faktem. I po wielkim zawodzie, jakim był pokaz gry na Xbox Inside, gdzie pod hasłem "gameplay" krył się dość zwyczajny trailer, Ubisoft w końcu pokazał nam, co tam szykują.
I to w bardzo przyzwoity sposób. Zamiast jakichś skrawków, dostałem nowego "Asasyna" na pełne 4 godziny. Fabularne misje, podbijanie fortów, pływanie drakkarem, bitwa na rymy i procenty, szczypta pogańskości. Wszystkiego próbowałem wedle uznania i w dowolnej kolejności. I powiem na wstępie jedno.
Tak, to jest nadal ten sam "Assassin’s Creed", w którym chodzi dokładnie o to samo, co w poprzedniej i poprzedniej części. Tylko ja nie mam z tym najmniejszego problemu, jeśli świat gry mnie do siebie przekonuje. A świeżo przygotowane nowości są zbyt smaczne, żeby wybrzydzać na sam widok potrawy.
Mgła i zgnilizna
Z racji pandemii, wszystkie pokazy w Polsce odbyły się w formie zdalnej sesji przez szereg programów i programików. Gra, która do mnie docierała, miała ustawioną wysoką jakość detali i działała cudnie płynnie… tylko w mikrej rozdzielczości. Taki niestety urok pandemicznego grania.
Wybieram Eivor w wersji żeńskiej – jak informuje mnie człowiek z Ubisoftu, "męska nie jest kanoniczna". Nie do końca rozumiem, czemu to właśnie faceta promowali na pierwszych zwiastunach i obrazkach. W każdym razie wiking-babka sprawdza się znakomicie. Ma świetnie dobraną aktorkę głosową i sama Eivor ma fajną stylówę. Już po sesji rozmawiałem z kolegą z innej redakcji – on wybrał przeciwną płeć i nie był specjalnie zadowolony z jej głosu.
Ok, wracamy na trasę. Wyjeżdżam konno z zamku razem kompanem. Od razu zachwyca mnie stylistyka. Jest ciut mroczniej i posępniej niż w poprzednich odsłonach. Na lekko zniekształconym obrazie miałem w ogóle wrażenie, jakby ktoś wyjął paletę barw z "Wiedźmina 3".
Ale później dostałem zapis rozgrywki po stronie kompa-matki – jest jednak mniej mgliście i zgniło, momentami w oczy uderzają zbyt jaskrawe kolory (zwłaszcza niebieski, czyli barwa naszej drużyny). Ale i tak podoba mi się, że w grze dominują łąki, podmokłe pola, bagniska, rozlewiska, rzymskie ruiny oraz brudnawe mieściny. Podoba mi się tu zdecydowanie bardziej niż antycznej Grecji.
Wschodnia Anglia, w której rozgrywał się udostępniany fragment gry, to w ogóle ładne wizualnie miejsce. Ląd pocięty jest przez rzekę, co umożliwia szybkie przemierzanie dużych fragmentów drakkarem. Po rozwinięciu żagli (i obowiązkowym zarządzeniu załodze, by śpiewała albo opowiadała wojenne historie) pędzimy jak strzała i możemy dokonać niespodziewanego rajdu na nadrzeczny kasztel.
Berserk
Tak, przejdźmy do wojennej części – bo to zdecydowanie jedna z mocniejszych stron "Valhalli". System walki w "Assassin’s Creed" od tych nastu już lat przechodził powolną ewolucję - od topornej szermierki po pełne lekkości i akcji starcia. A w przypadku nowej części są to też starcia także brutalne.
Walka jest bardzo intensywna i sporo się dzieje na ekranie, a trup ściele się gęsto. Ja korzystałem z dwóch broni jednocześnie, korbacza w prawej (który też pięknie dynda, gdy włożymy go z powrotem za pas) i toporka w lewej ręce, wpadając w istny bojowy szał. Pierwsza broń nie jest łatwa do opanowania w kilka sekund - świetnie sprawdza się przy otaczającym tłumie, za to fatalnie w starciu 1 vs 1 ze zwinnym wrogiem. Z kolei przeciwnik odwinął mi się, rzucając we mnie… tarczą. A do tego łucznicy i kusznicy poustawiani na blankach czy wysokich budynkach. Dzieje się.
Sporą przemianę znów przeszło nasze "wewnętrzne zaplecze". Od teraz specjalne ciosy zdobywamy w osobnej sekcji i swobodnie podpinamy cztery z nich pod skrót. Bieg niczym taran, doskok z potężnym walnięciem, seria rzutów toporkami we wszystkich naokoło, kop z buta, zatrute ostrze – to tylko pięć z odkrytych przeze mnie umiejętności. Analogicznie jest z łukiem – też odkrywamy umiejki i też wybieramy cztery z nich, żeby odpalić je w dowolnym momencie. Oczywiście jeśli starczy nam punktów akcji.
A punkty akcji odnawiają się znacznie sprawniej niż we wcześniejszych częściach – a to za sprawą magicznych grzybków, które porastają całą planszę. Znajdziesz, zbierasz, zjadasz podczas walki i odnawiasz sobie pasek. Z kolei leśne owoce nas leczą. Tak, brzmi to ciut infantylnie, ale najważniejsze, że się sprawdza – w walce specjalne ciosy lecą jeden za drugim. I wcale nie miałem poczucia, że walka jest za prosta.
Osobna sekcja to drzewko rozwoju, podzielone na trzy sekcje – moc wilka, niedźwiedzia i kruka. Łącznie oferują kilkadziesiąt cząstek do odblokowania za zdobywane punkty umiejętności. Wiele z nich to drobne podbijanie ataku w walce wręcz, łukiem czy z ukrycia, zwiększanie poziomu zdrowia czy mocy zadawanych przez nas krytycznych obrażeń.
Ale po szeregu tych drobnych talentów docieramy do talentu większego – na przykład szybkiego przerzucania broni między prawą i lewą ręką, zgniatania nogą obalonego przeciwnika czy specjalnego finiszera dla strzału z łuku. Ciężko ocenić przydatność wszystkich po ledwie 4 godzinach gry, ale czuję, że Ubisoft w końcu porządnie dopasował drzewko rozwoju do rozgrywki opierającej się coraz częściej na walce wręcz, nie skrytobójstwach.
Rajdy i inne wycieczki
Wspominałem o rajdzie – tak, to jedna z form walki w grze. Przyzywamy drakkar, podpływamy pod warownię, wciskamy przycisk i zaczyna się. Po przybiciu do brzegu ekipa kilku wojów rusza przed siebie. Kasztele, które widziałem, były zbudowane z 2-3 obszarów, które należało oczyścić. Walka w środku jest całkiem standardowa, ale ciekawe rzeczy czekają na końcu.
W jednym przypadku łup czekał w katedrze. Ale ta miała zabarykadowane drzwi. Nową funkcją jest, trochę tropem "Call of Duty", wezwanie kompana, by wspólnie wyważyć drzwi. W środku czeka jeszcze garść żołdaków i mini-boss, a na końcu skarb. Sympatyczne i miło pokrywające się z popkulturowymi wyobrażeniami.
Mamy też losowe starcia w terenie, wrogów przesiadujących w "ciekawych lokacjach", sfory wilków albo przejęte przez wojsko gospodarstwa rolne. Zdecydowanym zaskoczeniem było jednak coś, co wyciekło na filmiku przez pokazem Ubisoft Forward. To pogański krąg, w którym po burzy piorunów objawiała się zjawa. Mi również udało się tam dotrzeć.
Walka bardziej wymagająca, choć z zestawem standardowych i mało zaskakujących ataków bossa. Ale i samo wydarzenie oraz otoczenie zrobiły nam mnie wrażenie fajnego dodatku do eksplorowania świata. W Valhalli wrócono też do zagadkowych lokacji ze skarbami. To z reguły spore, opuszczone ruiny, pod którymi kryje się multum korytarzy, wąskich przejść czy pogańskich posągów. Kolejna rzecz, która sprawia, że zwiedzanie świata to nie będzie tylko odhaczania mini-questów czy skrzynek ze strzałą i kilkoma groszami.
Wracając do walki – w czasie sesji była też jedna większa batalia o zamek. Jak się domyślam, będziemy takie regularnie powtarzali w różnych prowincjach. Tu czeka nas przebijanie się przez szereg fortyfikacji, rozwalanie taranem bram i finalnie walka z właścicielem przybytku. I to niestety element, który wypadł zdecydowanie najsłabiej.
Podbój jest niespecjalnie uczciwy, bo przeciwnik się po prostu respawnuje. Nie możemy więc oczyścić któregoś pierścienia, bo co chwila dochodzą a to łucznicy, a to goście z mieczami i tarczami. A gdy przebijemy się taranem w głąb zamku, cofając się do poprzedniej części, znów natkniemy się na wrogów, którzy skutecznie obniżą nam pasek życia. Trochę to bez ładu i składu – finalnie liczy się jak najszybsze przebicie do bossa. Do tego przy takich zmasowanych walkach nie brakowało też bugów, jak przeciwnicy, którzy robią 10-metrowe doskoki i zglitchowane obroty.
Assassin's Creed Valhalla - Official Gameplay Overview Trailer
Jeden pomysł na minus, reszta na plus. Wynik bardzo pozytywny - ja jestem na tak i czuję, że system walki prędko mnie nie znuży.
Życie wikinga
Lekki wątpliwości pojawiają się przy systemie łupów. Przez cztery godziny z ciekawych rzeczy wpadł mi do plecaka wspomniany wyżej korbacz - ale i nic więcej. Żadnej broni specjalnej. Obawiam się, że znów będziemy zasypywani nowymi hełmami czy tarczami, a rzadziej bronią główną.
Kolejna rzecz to ulepszanie. Jeśli miałeś do tej pory nawyk kompulsywnego oczyszczania każdej lokacji i zbierania każdego złomu - to bardzo dobrze. Podbijanie statystyk znów sporo kosztuje.
A co z tymi wszystkimi wspaniałościami, które zapowiadał Ubisoft? Na przykład z "raperskimi bitwami" na rymy? Są. Ta, którą ja zaliczyłem, odbyła się nie w wojennej osadzie, a przed gospodą w większym mieście. Ot jeden człowiek wątpił w moje bojowe umiejętności i ułożył obraźliwy wierszyk. Naszym zadaniem jest wybrać jedną z kilku odpowiedzi w ograniczonym czasie – zadanie powiedzie się, gdy nasz wers zrymuje się z końcówką zdania oponenta.
Mam nadzieję, że to był tylko przedsmak innych pojedynków – bo w tej formie to niespecjalnie porywający element. Zdecydowanie lepiej wypadł pijacki pojedynek. Mini-gra polegała na kliknięciu odpowiednim momencie, by pociągnąć z rogu. Ale im więcej wybijemy, tym gorzej z trzymaniem pionu, więc dodatkowo "korygujemy kurs" gałką od ruchu. Ponownie – nic wielkiego, ale za to sympatycznie.
Możemy też stanąć nad dowolną rzeką i zacząć łowić ryby. Przejęty z "Far Cry’a 5" mechanizm to raczej taki dodatek "żeby było". Znacznie fajniej, że możemy sobie w dowolnym momencie rzeki przyzwać drakkar. Tylko jego nagły spawn lekko kłuł w oczy.
Życie wikinga to także udział w lokalnej polityce. We fragmencie, w który grałem, Eivor nie była żadnym herosem z przypadku, tylko ważną i szanowaną postacią. Fabularnie czuć tu inspirację serialem "Wikingowie" z tych dalszych sezonów - głównie ze względu na dość spory miszmasz.
Ale już w "Odyssey" Ubisoft dał nam wyraźnie znać, że historia zamienia się tu we współcześnie pisaną bajkę, więc nikogo nie powinna dziwić ani walka z duchami, ani kulturowa mieszanka. Jedyną obawę mam taką, że historia znów będzie taką mało ciekawą paćką, o której bardzo szybko zapomnimy.