Graczu, pokochasz flippery! Lepszej okazji nie będzie - w Krakowie otwarto muzeum tych maszyn
Od kilku miesięcy przeżywam stale rosnącą fascynację pinballem (w Polsce maszyny te częściej nazywa się flipperami). Przekonuję przy tym coraz to kolejne osoby, że to nie żadne "odbijanie kulki”, ale wspaniały pokaz game designu w analogowej formie. Pozwólcie więc, że przekonam i Was. Akurat nadarzyła się idealna okazja: oficjalne otwarcie Kraków Pinball Museum, które odwiedziłem w ostatni weekend.
"Ale to przecież tylko kwestia szczęścia” - no jak słyszę takie rzeczy, to nie ma siły, odrywam się od obcowania z Whirlwind, wspaniałą maszyną z 1990 roku, odwracam i zaczynam tłumaczyć. Pewnie trochę zbyt profesorskim tonem, ale jak jesteś w świątyni, to spodziewaj się kazania.Mówię, że to nie tak. Że każdy stół ma rozbudowany zestaw reguł, które pozwalają osiągnąć dobry wynik, a uderzanie bez pomysłu nie ma sensu. Że zamiast bilę odbijać, zwykle lepiej ją gasić i łapać; bila spokojnie przytrzymywana jednym z flipperów to najlepsza sytuacja na stole - pozwala spokojnie wycelować w wybrany punkt.I dalej, że niektóre stoły można nawet "przejść”, na przykład zdobywając siedem klejnotów i ratując księżniczkę z rąk dżina, jak jest w Tales of the Arabian Nights. Może nie daje to nic prócz satysfakcji i punktów, ale można? Można. To prawie jak fabuła. Pokazuję podstawowe techniki ("nie używaj dwóch naraz!”); tłumaczę, i temu szczególnie wszyscy w pierwszej chwili się dziwią, że poruszanie stołem z umiarkowaną siłą jest dozwolone, to część arsenału umiejętności gracza.A sam nie jestem wcale wielkim ekspertem. Flippery pamiętam z dzieciństwa. Znałem już ich komputerowe wersje, gdy w wieku jakoś 10-11 lat napotkałem prawdziwy okaz w jednym z barów nadmorskiego Darłówka.Bóg jeden wie - no, może jeszcze moi rodzice - ile wtedy wrzuciłem tam złotówek. Miłość odżyła na ostatniej odsłonie imprezy Pixel Heaven. Niedługo po niej odkryłem też te kilka maszyn, które znaleźć można w Warszawie. Zacząłem przeglądać serwisy internetowe, oglądać tutoriale, grać na telefonie w Pinball Arcade, które emuluje prawdziwe stoły.
fot. Łukasz Józefowicz
Jestem ciągle nowicjuszem, ale też właśnie dlatego wiem, że część z Was flippery zafascynują równie mocno. Wciąż pamiętam, co mnie zachwyciło i zaskoczyło, gdy nie wiedziałem zupełnie nic. W pierwszej chwili każda maszyna jest niezrozumiała. Patrzę i widzę teamfighty w League of Legends albo innej Docie. Błyskające kolory, chaos. Bila przepada po niecałej minucie grania."Tego się nie dało obronić!” Dało się. Wszystko się da, trzeba tylko wiedzieć, co robić. Porównanie do LOL-a jest też o tyle trafne, że każdy stół jest trochę jak nowy czempion, którym próbuje się grać. Albo nowy zestaw kart w Hearthstone.Bez zrozumienia zasad faktycznie można co najwyżej parę minut "poodbijać kulkę”. Wiedza przychodzi z czasem i doświadczeniem. A gdy już zna się kilka maszyn, kolejne stają się coraz łatwiejsze do ogarnięcia - choć nie przestają zaskakiwać.W Dirtym Harrym przejść można przez całą fabułę filmu. Dr. Who pozwala wcielać się w jednego z siedmiu doktorów, a każdy zmienia reguły panujące na stole. Revenge from Mars ma w środku kolorowy, kineskopowy monitor, w który się uderza (no, nie bezpośrednio w niego, ale takie sprawia to wrażenie). W The Shadow dodatkowe przyciski pozwalają na przestawianie zwrotnic na rampach. Centralnym punktem Junk Yard jest zawieszona na sznurku bila, która imituje stalową kulę do kasacji samochodów.W The Champion Pub po zdobyciu odpowiedniej ilości punktów "życia” zajmujący najwięcej miejsca na stole worek treningowy obraca się o 180 stopni i okazuje się być figurką knajpianego boksera - celem gry jest pokonanie pięciu. Star Trek: The New Generation wysyła gracza na kolejne kosmiczne misje. The Getaway: High Speed II nie ma przycisku start, ale samochodowy kluczyk, a w czasie rozgrywki trzeba zmieniać biegi. I tak dalej, i tak dalej
Flippery bywają oczywiście lepsze i gorsze, ale wiele z nich to prawdziwe perły game designu.Zachwycają sposobem w jaki tematykę - często zupełnie zwyczajną, jak łowienie ryb czy wakacyjny spływ - zgrano ze skomplikowanymi, ale precyzyjnie wyliczonymi zasadami zdobywania punktów i najróżniejszymi mechanicznymi zabawkami. Czas reakcji ma spore znaczenie, ale największy progres zauważam, gdy zaczynam rozumieć maszynę i rządzące nią zasady - rozgryzać ją, zaczynając myśleć niemalże jak projektant. Czy nie tak samo wygrywa się w karcianki, planszówki, RTS-y albo MOB-y?A to przecież ciągle pierwszy etap wtajemniczenia. Niektóre triki, które oglądam na youtube'owych zapisach rozgrywek najlepszych graczy, ciągle powodują u mnie opad szczęki. Gdzieś tam na horyzoncie jest też ten moment, gdzie zaczyna się już myśleć o strategiach pozwalających na zdobywanie jak największej liczby punktów. No i tak, pinballowe turnieje także istnieją, również w Polsce.
fot. Łukasz Józefowicz
Tak więc: zostałem flipperowym nerdem. I Wam też szczerze polecam, bo co by się nie wydawało na pierwszy rzut oka, to pinballe naprawdę nie mają nic wspólnego z bilardem, kręglami czy - bo i tak niektórzy uważają - hazardem. Za to wiele łączy je z grami wideo. Dawno, dawno temu wyparte zostały przez automaty i domowe konsole. Nie dajmy im zginąć. Jedni grają w bitewniaki, inni w karcianki, RPG-i albo planszówki. Ludzie od flipperów to też hardkorowi gracze.Lepszego pretekstu niż teraz pewnie już nie będzie. Choć pod Wawelem od dawna można było sprawdzić wiele maszyn w Chmiel Beer Pubie, to zmiana nazwy na Kraków Pinball Museum przyniosła miejscu zasłużony rozgłos - jak widać, dotarł on i na Polygamię. Za 40 złotych możecie spędzić długie godziny na sprawdzaniu ok. 50 maszyn, które tam stoją. Za samą grę nic więcej nie zapłacicie, co najwyżej skusicie się na kraftowe piwo albo inny sok, który dostać można za barem. A jak flippery Wam jakimś cudem nie podejdą - trudno, zdarza się - to na miejscu znajdziecie kilka automatów, w tym X-Men vs. Street Fighter i Metal Slug.
fot. Łukasz Józefowicz
Krakowiacy wymówki nie mają, ludzie spoza miasta smogu wawelskiego niech wsiadają w pociąg, biorą hostel na Kazimierzu, jak zrobiłem ostatnio ja, i jadą sprawdzić to niezwykłe miejsce. Choć to nie recenzja, to i tak mogę muszę to powiedzieć: zagrać? Trzeba.
Tomasz KuteraAutor jest pracownikiem CI Games. Wcześniej przez wiele lat był redaktorem Polygamii.Autorem wszystkich fotografii w artykule jest Łukasz Józefowicz.