Gra, która złamała mi serce [Klub Dyskusyjny]
Temat można było rozumieć różnorako.
18.05.2019 | aktual.: 18.05.2019 22:56
A potem zacząłem pisać o grach i jakoś tak wyszło, że przyszło mi recenzować That Dragon, Cancer. Oczywiście skala tragedii Ryana i Amy Greenów jest nieporównywalna z moją. Wszak oni mieli dziecko, mogli je przytulić, cieszyć się rodzicielstwem, patrzeć jak dorasta... i jak umiera. Ale strasznie mnie to ruszyło również w kontekście tego, co przechodziłem opiekując się codziennie członkiem rodziny chorym na Alzheimera. Nienawidziłem tego skurwysyństwa. Nienawidziłem faktu, że nic nie mogę zrobić. Nienawidziłem medycyny, która nie miała lekarstwa. Już samo pisanie o tym teraz wzbudza we mnie nie tyle złość, co brutalny, prostacki wkurw.
Dziś jestem "tatą". Chociaż nie. Jestem tatą dwójki wspaniałych, zdolnych, pięknych dzieci. I to, że nie są one moim genetycznym potomstwem nie zmieni faktu, że je kocham i w stu procentach uważam za swoje. Ojciec to nie tylko dawca nasienia. Odprowadzam je do szkoły, cieszę się z ich sukcesów i razem z nimi frustruję porażkami. Zostaję z nimi w domu, kiedy są chore i jeżdżę po lekarzach, kiedy sprawa jest poważniejsza niż przeziębienie. Odwożę je na zajęcia dodatkowe, chodzę na place zabaw, jeżdżę na wycieczki rowerowe. Wprowadzam je w świat gier wideo i robię wszystko, żeby wychować oboje na wartościowych ludzi. Staram się nie popełniać błędów moich rodziców, ale jednocześnie popełniam swoje, bo ciągle się uczę. Jestem ich ojcem i na samą myśl, że musiałbym przechodzić przez to, co małżeństwo Greenów, łzy cisną się do mych oczu, a w klatce piersiowej czuję narastający żar.Więc jeśli to rozumiemy poprzez grę, która złamała mi serce, to jest nią właśnie That Dragon, Cancer.
Dominik: Możecie się ze mnie śmiac, ale (jeżeli jeszcze nie wiecie) naprawdę bardzo podobało mi się Heavy Rain. W swoich czasach była to gra pod pewnymi względami wizjonerska i przełomowa, nawet jeżeli grałem (a grałem) wcześniej w Fahrenheita.
W związku z tym miałem bardzo duże oczekiwania w stosunku do Beyond: Two Souls. Oczekiwania, które zostały po prostu zdeptane i wyśmiane przez ten udający grę wideo smutny żart. Tytuł, przy którym aż za bardzo było widać to, co wcześniej tylko nieco przeciekało. David Cage poczuł się w końcu jak wieli twórca, przestał słuchać mądrzejszych od siebie i zupełnie odleciał.
Do dziś pamiętam, jak to bolało. I cały czas trochę nie chcę grać w Detroit.
Mam czasem wrażenie, że The Phantom Pain samodzielnie odpowiada u mnie za ewolucję z gracza w krytyka. Zabił umiejętność prawdziwego hype’owania. Solidnie zniechęcił do piaskownic. A to wszystko osiągnął, będąc przecież bardzo dobrą produkcją. Paradoks. Spędziłem z nim pełny tydzień przy premierze i nigdy więcej nie włączyłem. Zatem Kojima „złamał mi serce”. Tak trochę i dziwnie, ale dorosłym świat się nigdy do końca nie wali. Przeżyłem, idę dalej. Nieco bardziej sarkastyczny.
Redakcja