Google Stadia – Bliskie spotkanie z raczkującą rewolucją

Nowy sposób odbioru gier, który potrzebuje czasu i dużo miłości.

Google Stadia – Bliskie spotkanie z raczkującą rewolucją
Joanna Pamięta - Borkowska

I słowo ciałem się stało, po szumnej zapowiedzi na tegorocznych targach E3, 19 listopada 2019 roku firma Google z hukiem wkroczyła na rynek gier komputerowych. Tegoż dnia w czternastu wybranych krajach Europy oraz Ameryki Północnej (niestety nie w Polsce), Google Stadia zadebiutował pod dachami osób, które zdecydowały się zaufać gigantowi z Mountain View.Zaufanie to w dużej mierze oparte było na wierze, iż kunszt wybitnych inżynierów urealni wszystkim graczom pewną, snutą już od jakiegoś czasu, baśń o pięknej krainie. Krainie, w której można błyskawicznie przełączyć rozgrywkę pomiędzy wieloma urządzeniami, gdzie nieznane jest uczucie oczekiwania na zakończenie pobierania danych oraz gdzie nie trzeba wydawać fortuny na nowy sprzęt by w pełni zadowolić się pięknem najnowszych produkcji.Oczywiście, by cały koncept nabrał sensu, po wyznaniu wiary musiał nastąpić czyn, a konkretnie, złożenie zamówienia w przedsprzedaży na tak zwaną edycją założycielską (ang. Founder’s Edition), co jest równoważne z wpłaceniem 130 dolarów amerykańskich na konto firmy Google. Warto wspomnieć, iż oferta została w pełni wykupiona, gigant ogłosił ten fakt 22 października. Czy było warto zaryzykować? Które oczekiwania nie zostały w pełni spełnione? Co nam, graczom, może przynieść przyszłość? Oto podsumowanie doświadczenia z pierwszych dni spędzonych z Google Stadia Founder’s Edition.Byłoby kłamstwem stwierdzić, że Google poradził sobie dobrze ze startem najnowszej usługi. Być może zabrakło tu pewnej wrażliwości na polu polityki wizerunkowej w stosunku do społeczności graczy. Komunikaty ze strony firmy do dnia premiery były raczej lakoniczne i tylko pogłębiały frustrację osób oczekujących na zamówienie. Efekt ten był szczególnie widoczny na portalu Reddit, gdzie można było zaobserwować emocjonalny wachlarz zachowań, rozpoczynający się od niewinnych memów a kończący się na podpisywaniu petycji o rekompensatę części kosztów zamówienia oraz anulowaniu rezerwacji. Ten negatywy odbiór był jak najbardziej zrozumiały. Google Stadia jako produkt składa się właściwie z dwóch elementów, kontrolera oraz kodu aktywującego usługę. Naturalnym oczekiwaniem założycieli było otrzymanie kodu oraz paczki z kontrolerem w dniu premiery. Okazało się jednak, iż gigant rozsyła przesyłki oraz e-maile umożliwiające rozpoczęcie przygody, chronologicznie, według kolejności otrzymania zamówień. Pikanterii dodawał fakt, że z powodu bliżej nieokreślonych błędów po stornie nadawcy pewne osoby, które zamówiły produkt najwcześniej musiały wciąż czekać, podczas gdy grupa graczy, która złożyła zamówienie dużo później, mogła już cieszyć się usługą. Do tego wszystkiego dochodziły przypadki, gdzie niektórzy klienci otrzymali kontroler, ale wciąż musieli doglądać swojej skrzynki odbiorczej z nadzieją na ujrzenie wiadomości zawierającej kod dostępu. Sam kontroler w tym przypadku był oczywiście w pełni bezużyteczny, z kolei po aktywacji produktu można natychmiastowo cieszyć się graniem w przeglądarce Google Chrome przy użyciu myszki i klawiatury. Warto także wspomnieć, że jednym z benefitów Founder’s Edition była obiecana możliwość zarezerwowania w systemie unikalnej nazwy użytkownika. Chaos towarzyszący dystrybucji naturalnie budził strach, iż ktoś, kto na dobrą sprawę złożył zamówienie po nas, „ukradnie” nam naszą wymarzoną nazwę.Jednakże dwa dni po premierze sytuacja w pełni się unormowała. Wszystkie osoby, które zakupiły edycję założycielską otrzymały swój kod i pogrążyły się w zaawansowanej technologicznie, interaktywnej transmisji, wprost z serwerów firmy Google.Obietnic było całkiem sporo, rozdzielczość 4K, 60 klatek na sekundę, wsparcie HDR, dźwięk przestrzenny (5.1), brak opóźnień, głęboka integracja z innymi serwisami Google (głównie z YouTube i Google Assistant) oraz szerokie spektrum docelowych urządzeń, takich jak: komputer stacjonarny, telewizor, laptop, tablet, smartfon. Wymagania? By cieszyć się najwyższą jakością potrzeba stabilnego łącza internetowego o szybkości 35 Mbps, a cały system powinien być funkcjonalny już przy prędkości 10 Mbps, oczywiście dostarczając odpowiednio niższą jakością obrazu oraz dźwięku. Phil Harrison podczas konferencji E3 wspominał nawet o przyszłych planach uzyskania rozdzielczości 8K wraz z 120 klatkami na sekundę. Cała zapowiedź była jedną, wielką obietnicą wyprzedzenia technicznych możliwości konkurencji, np. dotychczasowych dokonań NVIDIA GeForce NOW. Wszystkie te obietnice pozwoliły domniemywać, że technologiczny gigant zdołał opracować zaawansowaną technologię, która swoją innowacyjnością może zrewolucjonizować rynek. Z punktu widzenia sukcesu komercyjnego, był to rzecz jasna obligatoryjny warunek do spełnienia. Warunek, który to pozwoli firmie na stałe zaistnieć wśród innych producentów, zapewnić miejsce w szeregu obok Microsoftu, Sony czy Nintendo. Sceptycy musieli zmierzyć się z argumentem, że to nie kto inny, ale właśnie Google ma na tyle bogate doświadczenie i rozbudowaną infrastrukturę internetową by móc osiągnąć w tej konkretnej dziedzinie sukces. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie można się dziwić, że apetyt publiki został mocno pobudzony.Cóż więc otrzymali pełni wiary, pionierscy założyciele? Zacznijmy więc od początku. Stylowe pudełko zawiera wspomniany wcześniej kontroler (w limitowanym, ciemnoniebieskim kolorze) oraz odtwarzacz Chromecast Ultra, wymagany do grania na telewizorze. By usługa zaczęła działać należy skonfigurować Chromecast Ultra przy pomocy aplikacji Google Home uruchomionej na smartfonie. Następnie, poprzez Google Stadia (tak, kolejnej, osobnej aplikacji) trzeba jednorazowo aktywować cały system indywidualnym kodem, wybrać unikalną nazwę użytkownika, podłączyć do całego systemu ciemnoniebieski kontroler, et voilà! Sam kontroler posiada wbudowaną kartę bezprzewodową i sprawia wrażenie, iż jest wykonany bardzo porządnie, dobrze trzyma się dłoni. Jednakże przyszłość pokaże czy z czasem nie wyjdą na jaw pewne defekty, które są niewidoczne na tym etapie. W tym momencie należy odnotować pewne bezprecedensowe rozwiązanie. Oba sprzęty, kontroler i Chromecast Ultra, są osobnymi klientami serwerów usługi Stadia, co oznacza, że nie komunikują się ze sobą bezpośrednio.Kontroler jest niezbędny, by móc cieszyć się usługą na smartfonie. Można go również używać do grania na komputerze z użyciem przeglądarki Google Chrome. Trochę irytującym faktem jest różnica w dostępnych opcjach pomiędzy aplikacją Google Stadia a przeglądarką. Różnica przypada na niekorzyść tej drugiej. W przeglądarce nie możemy kupować gier oraz zmieniać wielu ustawień, na przykład dotyczących poziomu zużycia danych lub jakości obrazu. Interfejs grzecznie prosi, by przełączyć się na aplikację w telefonie.Nie zabrakło także innych rozczarowań. Trudno oprzeć się wrażeniu, że póki co Stadia ma raczej status produktu pilotażowego. Wiele zapowiedzianych funkcji wciąż nie jest aktywnych: Stream Connect (możliwość przesłania kopii transmisji gry pomiędzy graczami), Crowd Play (szybkie wskoczenie do rozgrywki z poziom aplikacji YouTube) czy Family Sharing (możliwość dzielenia się zakupioną grą z członkami bliskiej rodziny). Buddy Pass (darmowy, trzy miesięczny pakiet próbny dla wybranej osoby) został uruchomiony dopiero tydzień po premierze . Dodatkowo nie działa system osiągnięć, jednakże w tle serwis zapisuje dane o zdobytych dokonaniach. Wsparcie dla telefonów ogranicza się na razie tylko do serii Google Pixel, a kontroler Stadia wciąż trzeba podłączać do telefonu (lub komputera) kablem. Z punktu widzenia biznesowego, biorąc pod uwagę innowacyjność oraz technologiczne zaawansowane usługi, aktywowanie poszczególnych funkcji progresywnie, krok po kroku, jest jak najbardziej sensowne, być może nawet nieuniknione . Po stronie konsumenta pozostaje niesmak. Czy firmie udało się tu zachować balans? Niewątpliwie przy wybaczeniu tych grzechów pomaga esencja całego produktu - doświadczenie grania w chmurze.Jak więc radzi sobie najistotniejszy element tej całej, skomplikowanej układanki? W dużym skrócie, bardzo przyzwoicie! Jedną z głównych obaw graczy był wpływ opóźnień na rozgrywkę. Wizja poślizgu w dostarczaniu danych, który przemienia zabawę w frustrację, była jednym z głównych argumentów przeciwko zakupowi Google Stadia. Dzisiaj można już świadomie stwierdzić, że te obawy były nieuzasadnione. Oczywiście opóźnienia od czasu od czasu się zdarzają, ale są na tyle znikome, że nie mają dużego wpływu na ogólne doświadczenie. Stadia naprawdę działa, system jest całkiem responsywny, dostarcza płynną rozgrywkę i trudno znaleźć tu powód do narzekań. Po pewnym czasie, gdy jest się w pełni skupionym na wirtualnych przygodach, bardzo łatwo zapomnieć o fakcie, że wszystko co widzimy na ekranie jest do nas dostarczone przez sieć z najbliżej ulokowanego centrum danych Google’a.Oczywiście wszystko w dużej mierze zależy od jakości naszego lokalnego połączenia z domowym routerem a później także na jakości usług naszego dostawcy Internetu. Standard Wi-Fi ma to do siebie, że jest zawodny, wszakże polega on głównie na zjawisku kolizji oraz retransmisji danych. Google nie bez powodu zaleca podłączenie sprzętu poprzez interfejs Ethernet. Firma ma niewątpliwie świadomość, że w razie problemów to Stadia będzie oczerniana podczas gdy prawdziwym winowajcą będzie kiepska jakość lokalnego połączenia bezprzewodowego. Sporą zaletą całego systemu jest funkcja dostosowywania się jakości obrazu do stanu naszego złącza. Na przykład podczas grania na komputerze, w przypadku gdy stabilność naszego sygnału Wi-Fi nie jest najlepsza, można zaobserwować znaczącą różnicę gdy tylko podłączymy się do routera kablem. Jak zatem wygląda sprawa z obiecaną jakością obrazu? Rozdzielczością 4K oraz częstotliwością 60 klatek na sekundę? Odpowiedź zależy w dużej mierze od danej implementacji w poszczególnych grach. Jak donosi serwis Digital Foundry (https://www.youtube.com/watch?v=9uwunZ2a4gc ), Google Stadia w większości przypadków dostarcza sygnał w 60 klatkach na sekundę, wariacje w tym aspekcie zależą już od konkretnej gry. Na przykład, Red Dead Redemption 2 zapewni 60 klatek tylko przy ustawieniu niskiej rozdzielczości, przy wyższej, automatycznie spadnie do 30. Z kolei Shadow of the Tomb Raider zapewni rozdzielczość 4K i 60 klatek, aczkolwiek kosztem użycia bardziej agresywnych algorytmów kompresji sygnału i redukcji jakości filtrów (porównanie z wersją na Xbox One X). Destiny 2 również będzie się trzymało 60 klatek na sekundę, lecz rozdzielczość w tej grze nie osiąga poziomu 4K.Podsumowując, osoby spodziewające się naprawdę wysokiej jakości w każdym przypadku, mogą poczuć się nieco zawiedzione. Zastosowane algorytmy, które kompresują dostarczany sygnał, powodują efekt rozmazania aktualnie wyświetlanego obrazu w tle. Warto jednak pamiętać, że nie są to uszczerbki, które w jakimkolwiek stopniu psują rozgrywkę. Co więcej, są to detale, na które nie zwraca się uwagi podczas użytkowania, a sama świadomość, że interaktywny obraz w takiej jakości jest do nas dostarczany z odległego serwera, naprawdę budzi podziw.Na koniec warto wspomnieć o bardzo przyjemnym uczuciu, które pojawia się, gdy w wybraną grę można zagrać dosłownie w sekundę po momencie zakupu. Dla porównania, pobranie pełnej wersji Red Dead Redemption 2 to ponad 110 GB danych, w przypadku The Elder Scrolls Online mówimy już o 170 GB. Grzechem byłoby nie napomknąć, że sam czas ładowania rozgrywki w grach jest istotnie skrócony. Dodatkowo, można płynnie przełączyć aktualną rozgrywkę pomiędzy urządzeniami. Na przykład, gdy gramy na telewizorze i rozładuje nam się bateria w kontrolerze, możemy bez problemu kontynuować grę na komputerze przy pomocy myszki i klawiatury. By tego dokonać, nie potrzeba zapisywać stanu gry. Wystarczy, że w przeciągu 15 minut uruchomimy daną grę w przeglądarce Google Chrome, a Stadia automatycznie pozwoli nam kontynuować przygody dokładnie w tym samym miejscu, w którym je przerwaliśmy. Do kogo właściwie jest adresowany ten produkt? Google Stadia nie jest tak zwanym „Netfliksem” dla graczy. Aktualnie wymagane jest opłacenia abonamentu, by tylko mieć dostęp do usługi. Darmowa wersja z ograniczoną rozdzielczością obrazu zadebiutuje dopiero w przyszłym roku. Dodatkowo trzeba zapłacić pełną cenę za każdą grę, którą chcemy mieć w naszej wirtualnej bibliotece. Nie da się ukryć, że większość dostępnych pozycji to nie są nowe produkcje. Czy warto więc kupować je ponownie, tylko z tego powodu, iż strumień będzie generowany na odległym serwerze i przesłany do nas poprzez Internet? Raczej nie, szczególnie gdy posiadamy już na przykład Xbox One X. Jednakże Stadia jest bardzo interesującą propozycją w przypadku gdy mamy potrzebę poważnej modernizacji naszego sprzętu, gdy mamy pewne braki w kolekcji gier oraz nie za bardzo uśmiecha nam się wydawanie dużej sumy pieniędzy w najbliższym czasie, na przykład na nowy komputer albo na jedną z zapowiedzianych konsol przyszłej generacji.Można być pewnym, że Google będzie stale ulepszał swoją usługę. Obawy o możliwość anulowania całego projektu są raczej mało prawdopodobne. Wiemy już, z pewną dokładnością, kiedy zadebiutują kolejne funkcje, oraz kiedy serwis zacznie działać na większej liczbie urządzeń. Wkrótce grono dostępnych gier zostanie także powiększone. Zresztą, liczba ta będzie musiała stale rosnąć by Google mógł utrzymać poziom zainteresowania na rynku. Faktem jest, że ilość dostępnych pozycji w usłudze na dzień dzisiejszy jest śmiesznie mała. Bardzo możliwe, że nowe tytuły, przykładowo Baldur’s Gate 3 lub Cyberpunk 2077, z racji tego, że są ciągle w fazie produkcji, będą mogły w większej mierze wykorzystać potencjał i moc obliczeniową dostępnych serwerów.Ewidentnie jesteśmy świadkami rewolucji w branży gier. Jednakże rewolucja ta dopiero raczkuje. Google zrobił odważny krok by przybliżyć światu nowy sposób obcowania z wirtualną rozrywką, ale ma przed sobą naprawdę długą drogę. Potencjał nowego rozdania czuję także konkurencja. Microsoft, Sony, NVIDIA, Amazon, wszyscy pracują nad podobnym rozwiązaniem. Co to oznacza dla społeczności graczy? Z racji właśnie rozpoczętego procesu demokratyzacji i popularyzacji tego typu usług, najprawdopodobniej korzystniejsze oferty. To tylko kwestia czasu, kiedy cała gama gier będzie dla nas dostępna w chmurze na zasadzie miesięcznej subskrypcji. Niezależnie od faktu, która z firm dokona tego jako pierwsza, streaming w tej formie jest naszą przyszłością.

Tekst jest autorstwa jednego z czytelników Polygamii. 

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.