Google Play Pass to najgorzej wydane 23 zł w moim życiu. Zostałem z niczym
Dwa lata temu potrzebny był mi mop. Postanowiłem zaoszczędzić i kupiłem najtańszy zestaw za 20 zł w jednym z lubianych przez Polaków sklepów sieciowych. Wiaderko połamało się po drugim użyciu, więc poczułem się oszukany. Niedawno pomyślałem, że potrzebuję ciekawych gier mobilnych i spróbowałem Google Play Pass – poczułem się podobnie jak po użyciu mopa.
Google Play Pass to płatna subskrypcja umożliwiająca dostęp do gier i programów dla urządzeń z systemem Android. Abonament wszedł do Polski w październiku 2020 roku, czyli stosunkowo niedawno. Blisko miesiąc temu firma pochwaliła się, że w ramach subskrypcji oferuje dostęp do 800 gier i aplikacji.
Google Play Pass w Polsce kosztuje 22,99 zł miesięcznie lub 139,99 zł rocznie. Stwierdziłem, że może warto spróbować. Miałem już dość "darmowych gierek" na Androida, które w rzeczywistości są niegrywalne, jeśli nie zainwestujemy setek złotych w mikropłatności. Wcześniej wielokrotnie przeglądałem także sekcje gier płatnych. Odstraszały mnie głównie ceny, chociaż jakość gier również nie sprawiała, że chciałoby się za nie zapłacić. Kupiłem tylko "Monopoly" - w promocji.
W końcu zdecydowałem się na abonament. Nie sprawdzałem wcześniej jego zawartości – zaufałem twórcom, że skoro płacę, to Google już zadbało o to, abym się nie zawiódł. Nic bardziej mylnego. To były najgorzej wydane 23 złote (bez grosika) w moim życiu. Dlaczego?
Google Play Pass – dużo nie znaczy dobrze
Nie interesuje się specjalnie graniem mobilnym, ale większość dobrych tytułów dostępnych w Google Play Pass już "ograłem" w wolnym czasie. Część z nich to po prostu darmowe gry pozbawione reklam oraz mikropłatności. Najlepszy przykład to ciesząca się dobrą sławą "Battle of Polytopia - A Civilization Strategy Game" – polecam z całego serca, jeśli nie mieliście okazji zagrać. Bez dodatkowych płatności też można się dobrze bawić.
Przejrzałem katalog i wybrałem około 20-30 gier, które następnie pobrałem w ciągu kilku dni. Były to zarówno gry akcji, przygodówki, strategie jak i łamigłówki. Odrzuciłem wszystkie, których graficzna oprawa była rodem z lat 80. Tych ładnych zbyt wiele ich było, aby wymieniać, ale kilka tytułów warto tutaj przedstawić: "Bridge Constructor Portal", "Doodle God", "Grimvalor", "Dead Cells", "Dawnbringer", "Rebelianci" czy "Wyspa EVO". Natrafiłem też na rodzinkę klonów – "Braveland", "Braveland Wizard" i "Braveland Pirates".
Większość gier odrzuciła mnie już samym niewygodnym interfejsem. Na ekranie smartfona nie mieści się zbyt wiele, tymczasem projektanci gier chyba widzą rzeczywistość jakoś na odwrót. Zamiast skupić się na faktycznym graniu zastanawiam się, co właściwie przedstawia menu gry. Mam dość – odinstalowane.
Podobnie robię z każdą grą, która zaraz po uruchomieniu pokazuje mi przymusowy samouczek, w którym mogę nacisnąć tylko tam, gdzie mi pozwoli. Czyli jestem kretynem, który sam się nie nauczy grać? Trochę szacunku.
Dziesiątki identycznych gier, w których nic się nie dzieje
Spróbowałem zagrać w "Braveland". Gra z początku była całkiem przyjemna – turowe walki, zbieranie doświadczenia i złota, kupowanie większej armii. Nawet nieźle, ale szybko okazało się, że właściwie nic więcej się nie dzieje. Chwilę później zauważyłem, że zainstalowałem także dwa klony tej gry, o których wspomniałem wcześniej. Tak, to było 1:1 to samo ze zmienionym klimatem i scenerią. Bardzo ambitnie. Wszystkie wyjechały z jednej linii produkcyjnej. I wszystkie wyleciały z mojego telefonu.
Do dalszego etapu przeszedł klon serii "Heroes of Might & Magic" o wybitnej nazwie "Heroes: A Grail Quest". To prosta, niezbyt rozbudowana gra, a jednak potrafi wciągnąć na... nie dłużej niż pół godziny. Kolejną z gier, które nie zostały odinstalowane w ciągu pierwszej minuty, było "King's League". Niczym specjalnie się nie wyróżnia, ale jej interfejs był wystarczająco mało denerwujący, aby pograć. W dodatku to autobattler, więc nie wymaga dużo zainteresowania.
"Dead Cells" – tytuł znany i wielokrotnie nagrodzony. Wcześniej nie miałem z grą styczności, ale ze względu na szacunek do opinii spróbowałem. Niestety, ale granie na smartfonie okazało się katorgą. Fajnie że tytuł znalazł się w Play Passie, ale bez joysticka ta gra nie ma sensu. Ze wszystkich wypróbowanych gier najbardziej spodobał mi się "Infinite Loop". Cóż, ta produkcja jest darmowa, więc można powiedzieć, że zmarnowałem 23 złote tylko po to, aby wrócić do punktu wyjścia – grać w niezbyt angażujące i darmowe gry.
Google Play Pass pomógł mi zrozumieć, że gry mobilne to nie jest świat dla osób, które lubią mieć akcję pod kontrolą. Nie jest też dobrze rozumiany przez samych producentów gier. Oczywiście produkcje stawiające na mikropłatności zarabiają krocie i mają się świetnie dzięki swoim wciągającym mechanizmom. Z kolei tym płatnym grom brakuje jakiegoś punktu zaczepienia – konkretów. Są po prostu nijakie.
Finalnie odinstalowałem wszystkie pobrane wcześniej gry i zostałem z niczym. Zupełnie tak jak z tym mopem, a raczej jego wiadrem, które połamało się po kilku dniach. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ktoś stworzy grę mobilną, przy której będzie można się po prostu zrelaksować. Byłbym skłonny zapłacić nawet jak za pełen produkt, czyli standardowe 250-270 zł.