Golden Axe - legenda beat'em up

Gatunek chodzonych mordobić nie jest obcy nikomu, kto choć raz zetknął się z salonami arcade. Przez lata świetności powstało sporo perełek, gier "złotych sentymentalnie" i raczej produkcji niszowych, by nie powiedzieć "crapu". Jednym z tych pamiętnych tytułów niewątpliwie jest Golden Axe stworzone przez Segę w 1989 roku.

marcindmjqtx

26.04.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:45

Sprawa jest prosta - jest zły czyniący krzywdy wszelakie i jesteśmy my, którzy chcą niecny proceder ukrócić. Protagonistów do wyboru jest trzech i nie można było uderzyć w nas bardziej sztampowo. Oto bowiem wybieramy wśród tak klasycznie nakreślonych kulturą fantasy zawodników jak barbarzyńca, wojowniczka (amazonka?) i dziad z toporem na modłę krasnoluda. Każda postać ma standardową paletę ciosów, z wyjątkiem tego ostatniego, który może wykonywać szybki atak za swoje plecy. Każda postać ma też unikalny pod względem wyglądu, mocy i potrzebnej many zestaw czarów które napełnia się po drodze niebieskimi dzbanuszkami wykopywanymi z... krasnali z workami. Jakkolwiek idiotycznie nie zabrzmiałby powyższy opis, gra ma klimat fantasy nasuwający na myśl świat Conana i z tego uniwersum wydaje się poniekąd czerpać. Jak na klasycznego beat'em up przystało, poruszamy się przed siebie (czyli w prawo) siekąc orężem zastępy przeciwników od punktu A do punktu B. Spotykamy oczywiście coraz mocniejszych adwersarzy, a dzięki surowej sztucznej inteligencji przeciwników nie ma mowy, by myśleli oni dłużej nad taktyką, zamiast tego stawiając na szlachtowanie nas z każdej dostępnej strony. Niby prosta sprawa, a ileż to już gier przyszło nam skończyć, w których to gromada nas atakowała, po czym kulturalnie kolejni stali w kolejce po oklep, zamiast atakować pełną siłą naraz. Przebijając się przez kolejne oddziały szkieletorów, rycerzy bez głów, zwykłych oprychów i innego ustrojstwa, sporadycznie możemy natknąć się na różnego rodzaju smokopodobne stwory na których można jeździć. Ot cała filozofia gry. Opis krótki i treściwy, ale tak też kiedyś wyglądały gry, zwłaszcza te automatowe.

Graficznie dziś nie można Golden Axe nazwać nawet średnią klasą, za sprawą starych bebechów, na których gra hulała. To samo tyczy się muzyki, choć w tym momencie nadmienić wypada o wersji na Amigę. Nie grzeszyła może oprawą wizualną choćby na miarę maszyny arcade, natomiast pod względem muzyki biła wszystkie inne konwersje na głowę świetnymi melodiami. Dźwiękowo arcade jest natomiast przed konwersjami za sprawą świetnie zrealizowanych jęków konających przeciwników - to trzeba usłyszeć. Mechanika gry jak na dzisiejsze standardy jest wręcz purytańska, jednak wciąż jest tam swego rodzaju magia, która czeka na odkrycie, natomiast osoby mające wcześniej styczność z tą grą po prostu o niej nie zapomną. Dlatego właśnie jest to złoty klasyk.

Tytuł, jak prawie każdą grę arcade, jesteśmy w stanie zaliczyć w pół godziny, może godzinę - mocno zwiedzając i bawiąc się. W końcu pokonujemy wielkiego złego i na tym nasza przygoda się kończy (bądź też kończy się kolejny raz - gatunek dla niektórych fanów ma spore replayability). Warto obejrzeć zakończenie z zabawnym akcentem. W tym momencie pozostaje nam już tylko wspomnienie lub odpalenie kolejnej części.

Golden Axe II jest kontynuacją wydaną dwa lata po pierwowzorze. Po raz drugi do wyboru mamy trzy postacie znane z pierwszej części. Schemat jest identyczny. Już w tym momencie trzeba powiedzieć, że czegoś tutaj mimo wszystko brakuje. Nie ma krasnali, a zamiast nich są dziwni magowie rzucający tomami na podłogę przy co bardziej intensywniejszym oklepie. Dziad z siekierą nie ma już ciosu w tył. Graficznie jest na tym samym poziomie co poprzednik, muzycznie gorzej, bo w pamięć nie zapada żadna melodia. Uleciała gdzieś w eter epickość pierwowzoru. Po prostu "suchy" sequel i nic więcej. Po jednorazowym przejściu nie ma się ochoty wracać tutaj na dłużej mimo, że pojawiają się nowe rodzaje przeciwników i teoretycznie jest "więcej i lepiej". Jak na ironię jest to dopiero druga odsłona serii, a już w tym momencie tak na dobrą sprawę można stwierdzić śmiało, że tutaj też się ona kończy, ale o tym dalej...

W 1993 światło dzienne ujrzała gra Golden Axe: The Revenge of Death Adder. W tym przypadku już po pierwszych sekundach było widać znaczące zmiany, przede wszystkim w oprawie graficznej i dźwiękowej. Gra prezentowała całkowicie nową jakość z o niebo lepszymi animacjami i grafiką ogólnie. Wszystko nagle stało się kolorowe, postacie duże i okraszone detalami, czary zyskały całkowicie nowe animacje i można było zobaczyć nawet przeciwników na których skóra topi się od ognia. Całość zdecydowanie cieszyła oko i jest atrakcyjna nawet dziś. Prócz grafiki mamy tutaj jednak całą masę innych wartych odnotowania innowacji, z czego najważniejszą jest możliwość wyboru ścieżki do celu, przez co można grę przejść kilka razy idąc innymi drogami (lokacjami). Wszystko zyskało tutaj podrasowane, a zatem postacie posiadają więcej ciosów i combosów, co oczywiście przedkłada się na większą widowiskowość walk. Wszystko zapowiada się dobrze?

Dalej jednak mamy kubeł zimnej wody i to dość solidny - ze znanego nam składu nie pozostała ani jedna postać i mamy czterech całkowicie nowych bohaterów. W tym momencie można poczuć niesmak, całkiem zresztą uzasadniony. Co gorsza nowe postacie są o kilka klas gorsze niż dobrze nam znana ekipa i do tego stopnia śmieszne, że nie chce się grać nikim prócz barbarzyńcy (wygląda znajomo, jednak nie jest to postać którą widzieliśmy w poprzednich odsłonach). Reszta to śmiech w postaci rolnika, centaura i giganta z dziadem od siekiery na plecach. Następną rzeczą która irytuje od początku jest dziwny brak mocy ciosów i tym samym efekt chlastania się gałązkami, nie zaś ciężkim orężem. Całościowo, gra, mimo że ma gdzieś ten sam klimat fantasy, gubi się w gąszczu podobnych produkcji i nie ratuje jej nawet możliwość gry na 4 graczy. Mit pierwszego "Golden Axe" zdaje się odchodzić w niepamięć z pośmiertnymi podrygami, a zło z powierzchni świata bynajmniej nie znikło.

Ostatnim klasycznym podrygiem serii było wydane na Sega Genesis Golden Axe III (tym razem obyło się bez podtytułu). Powraca dobrze nam znana amazonka i barbarzyńca, dziad z siekierą pojawia się w roli narratora. Debiutuje gigant walczący gołymi pięściami i człowiek-kot zwinnie przemieszczający się pomiędzy oponentami i okładający ich przy tym pazurami. Powracają krasnale z mięsem i wazonikami many, powracają zatem i czary w systemie jaki znamy z pierwszej odsłony. Poza przygodą główną, możemy pookładać się z kolegą w trybie VS gdzie dochodzi jedna dodatkowa postać: człowiek-orzeł. Nie ma się jednak co łudzić, tryb ten to zwyczajny zapychacz "aby był" i nie daje choćby ćwiartki radochy płynącej ze zwykłych mordobić jeden na jednego.

Co zaś się tyczy trzony gameplayu, mamy standardowe monstra i oponentów z poprzednich części, jednak w mniejszej różnorodności. Do tego niemrawi bossowie z których tak naprawdę wybija się tylko ostatni. Z poprzedniej części pożyczono rozwidlenia dróg, co niewątpliwie jest impulsem do ponownego przejścia gry na inny sposób.  Szkoda przy tym wszystkim, że adwersarze nie różnią się inteligencją i w zasadzie wszystko można przejść na schemacie. Postacie zaś są zróżnicowane jedynie pod względem grafiki i czarów. Mając w głowie coraz to większą konkurencję na polu chodzonych mordobić, aż grzechem jest tak skąpy system walki, idący krok w tył, za nie tak złym przecież poprzednikiem z automatów.

Od strony graficznej i dźwiękowej nie można od Golden Axe III wymagać cudów na kiju, choćby przez wzgląd na jeden fakt - Genesis nie był w stanie podjąć walki z silnikiem, na którym chodziła poprzednia odsłona. Niestety i wśród gier na wspomniana konsolę tytuł wygląda mizernie. Paleta barw jest bura, kolejne krainy do siebie podobne, ciekawszych efektów poza czarami praktycznie brak - bieda aż piszczy. Wspomniane małe zróżnicowanie bestiariusza jest niby sztucznie rozszerzane mocniejszymi odmianami, ale są one prezentowane jako po prostu inne wersje kolorystyczne. Animacje postaci, jak i przeciwników również nie są górną półką konsoli, zaś w porównaniu z najlepszymi graficznie tytułami, Golden Axe III zwyczajnie wygląda jakby był tworzony na inną (wcześniejszą) generację sprzętową. Poza wspomnianą kolorystyką sam design lokacji również nie grzeszy bogactwem. Zapomnijmy o takich smaczkach jak oko gigantycznego żółwia, czy skrzydła wielkiego ptaka jakie mogliśmy podziwiać w o wiele starszym Golden Axe. Tutaj zwyczajnie nie ma na czym zawiesić oka. Oprawa dźwiękowa też nie jest mocnym aspektem. Wiadomo nie od dziś, że piętą achillesową Genesis był układ dźwiękowy. Nie usprawiedliwia to jednak absolutnego braku polotu melodii w kolejnych planszach. Co prawda pojawiają się ciekawsze motywy, jednak nijak ma się to do prezentowanego wcześniej poziomu.

Podsumowując - trzecia (a w zasadzie czwarta) odsłona nie jest w stanie w jakikolwiek sposób przykuć do siebie na dłużej niż jedno przejście i jest to tytuł, po który sięgną raczej tylko zatwardziali fani pierwowzoru (ze mną na czele), po czym odwrócą oczy w stronę pierwowzoru - kolejny raz.

Tak oto kończy się historia, krótka i burzliwa, jednej z najbardziej przecież pamiętnych gier przeszłości. Jest to kolejny dowód na to, jak wysoką poprzeczkę postawił pierwowzór i jak bardzo może zaszkodzić serii brak kreatywności (tudzież zbyt duża jej doza - patrz trzecia gra serii). Pozwoliłem sobie pominąć wszelkiego rodzaju spin-offy i najnowszą odsłoną "Beast Rider" która ujrzała światło dzienne jakiś czas temu na stacjonarnych konsolach, a która była jednym z najgorszych produktów roku, biorąc pod uwagę recenzje. Czym zatem jest dziś Golden Axe? Odpowiedź jest prozaiczna - jest to kolejna ikona przeszłości i jeden z tytułów który na zawsze będzie rozgrzewał serca zakochanych w pierwowzorze starych wyjadaczy. Dzisiejszy młody poszukiwacz growych wrażeń nie znajdzie w tym tytule ani pociągającej mechaniki, ani starej magii, tym bardziej, że klimaty "Conana" również zdają się odchodzić w niepamięć.

Luna

Tekst oryginalnie pojawił się na Geek World. Republikacja za zgodą autora.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.