God Mode - recenzja. Autostrada do nieba wyścielona jest trupami
Czterech półbogów chce wyrwać się z Hadesu. Czy starczy im pocisków?
Przewaga liczebna po stronie wroga Rozmaite wariacje hordy pojawiają się w większości strzelanin (i nie tylko). Niektórzy starają się rozbudować zabawę o dodatkowe mechaniki, klasy postaci i inne elementy, które wcale nie muszą pomóc, a mogą zaszkodzić. Niby God Mode to nic nowego, ale autorzy podeszli do wyświechtanego pomysłu w pragmatyczny sposób. Postawili na podstawy - ładne, ciekawe plansze, frajdę ze strzelania i zróżnicowanych przeciwników.
Walka toczy się nie tylko na dystans
Ci ostatni wzięci są z greckiej mitologii i sprawiają, że droga z piekła do Olimpu wcale nie jest monotonna. W God Mode nie ma żadnego systemu osłon, więc rozgrywka polega na strzelaniu do wszystkiego co się rusza. Wrogowie dostosowują się do tego założenia. Większość z nich potrafi tylko nacierać przed siebie, ale bez odpowiedniej porcji łatwego do rozniesienia mięsa armatniego taka gra nie może się obyć. Nie brakuje też twardszych kozaków, jak Minotaury czy Cyklopy (wiecie, żeby celować w oko, prawda?), atakujących z powietrza harpii czy magów potrafiących zamrażać, podpalać i zatruwać. Wielkiej taktyki stosować nie trzeba, ale zamiast nużyć, kolejne fale przeciwników zmuszają do ustalenia pierwszeństwa celów i połączenia sił graczy, gdy na drodze staje coś większego. Są też bossowie, tacy z paskiem energii i wrednymi atakami.
Drużyna ma wspólną pulę żyć, a te lubią kończyć się właśnie na finalnym starciu. Nie jest łatwo (poziom trudności można wybrać, co wiąże się też z większą ilością punktów doświadczenia do zdobycia), można się wkurzyć, ale przynajmniej są emocje, których próżno szukać w grach, w których autorzy nie ograniczyli liczby respawnów graczy.
Całkiem ładny ten Hades
Plusy należą się też za konstrukcję rozgrywki. Nazywam God Mode "hordą", ale nie jest to gra, w której siedzimy w jednym miejscu czekając aż skończy się aktualna dostawa przeciwników, by za chwilę zobaczyć odliczanie do kolejnych ich "odwiedzin". Tu przemy przed siebie, przez kolejne areny, w drodze do finałowej batalii w każdej z pięciu kampanii. W dodatku przez plansze zrobione z przyjemnym dla oka rozmachem. Gra wcale nie wygląda na kleconą na kolanach taniochę. W tle rzeźni dzieje się sporo ciekawych rzeczy. Plansze nierzadko upstrzone są pułapkami i same aktywnie próbują nas zabić.
Elementem, który chroni zabawę przed monotonnością są też "próby wiary", zmieniające reguły gry przy zmianie areny. Wzbogacają każde starcie o jeden wielu zestawów dodatkowych efektów. Plansza może być skryta we mgle, w której prawie nic nie widać, wrogowie mogą zmienić się w karłów (albo gigantów), broń graczy może się losowo zmieniać, zdrówko samoistnie maleć (lub się regenerować) itp. Moim ulubionym zestawem reguł jest ten, w którym każdy strzał czy cios oznacza automatyczną śmierć celu. Stawia to na głowie standardowe priorytety przeciwników - ci więksi stają się banalni do pokonania, ale pędząca na gracza horda szkieletów zmienia się w najniebezpieczniejszą rzecz w grze. Próby wiary to świetna sprawa, dzięki której każde podejście do gry oznacza inne wyzwania.
Dużo przeciwników, dużo power-upów
To nie jest gra, którą przechodzi się raz i odkłada. W trakcie walki zdobywamy punkty doświadczenia odblokowujące nowe rodzaje broni i specjalnych umiejętności, które trzeba potem wykupić za złoto. Poziomy wpadają wolno, nawet jeśli włączymy sobie kilka opcjonalnych utrudnień (coś jak czaszki w Halo 3).
Największym minusem God Mode jest to, że odblokowywane elementy arsenału nie robią wielkiego wrażenia. Tu już zabrakło zarówno pomysłów (w większości to pistolety, strzelby i karabiny znane z miliona innych gier), jak i painkillerowego szaleństwa. Ulepszony na maksa podstawowy SMG spisuje się lepiej, niż odblokowywany dużo później karabin. W dodatku najważniejszą cechą broni jest jej szybkostrzelność. Rewolwer czy kusza zmuszają do precyzyjnego celowania, a o nie nie jest łatwo - ich moc tego nie rekompensuje.
Mięso (a raczej kości) armatnie
Jeśli chodzi o odblokowywane dodatki, wizja twórców nie dorasta do tego, czego spodziewałem się po God Mode. Po finale każdej kampanii następuje bardzo przyjemny moment zbierania złota na specjalnej planszy. Gdy mijał, często zostawałem z mnóstwem kasy i brakiem ekscytacji związanej z wybieraniem celu, na który ją wydam. Uboga jest też garderoba strojów dla postaci. Od biedy chciałoby się kupić nowe portki czy inną głowę, ale wybór jest bardzo, bardzo ubogi. Tak być nie powinno.
Werdykt God Mode to świetny pomysł na wspólne spędzanie czasu z wirtualnymi znajomymi (maksymalnie trzema). Autorzy dopracowali większość fundamentów zabawy i choć nie jest to najbardziej rozbudowana strzelanina, w jaką zagracie, to dokopali się do źródła tej pierwotnej frajdy z masakrowania legionów nieumarłych i toczenia trudnych bojów z bossami. Dorzucili do tego zmieniające się co rusz reguły zabawy i wypuścili w niskiej cenie. Warto, zwłaszcza jeśli klimaty Darkwatch czy Painkillera nie są wam obce i macie kumpli/koleżanki chętnych do lekkiej, przyjemnej i wcale nie takiej łatwej strzelaniny.
Maciej Kowalik
God Mode w Xbox Live Arcade 800 MSP
God Mode w Steam 7 Euro/21 Euro za zestaw dla 4 graczy