Ghost of a Tale - recenzja. Opowieść o tym, jak ciężkie potrafi być życie myszy
Nie tylko samym serem mysz żyje.
Gra studia SeithCG, debiut Lionella Gallata, animatora pracującego w Dreamworks i Universal, określana jest na wiele różnych sposobów. Niektórzy klasyfikują ją jako miks gry akcji i przygodowej z elementami RPG. Inni widzą w niej uroczą niezobowiązującą grę przygodową w bajkowych klimatach. Gdzieś tam przewija się wzmianka o skradance. Prawdą jest, że z przedpremierowych opisów i grafik spodziewałam się czegoś zupełnie innego, niż dostałam.
Platformy: PC
Producent: SeithCG
Wydawca: SeithCG
Wersja PL: Nie
Data premiery: 13.03.2018
Wymagania: Windows 8.1 64-bit, Intel Core i7 3.4 GHz, 4 GB RAM, GeForce GTX 660
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.
Wpierw jednak wprowadzę was w świat Ghost of a Tale. To piękne, ale okrutne średniowiecze, w którym w rolach ludzi występują zwierzęta. Jest zatem mysi minstrel Tilo, jest żaba-pirat, szczury różnego autoramentu - medyk z charakterystyczną "dziobatą maską", przygłupi i chamscy strażnicy, zblazowany kowal o awanturniczej przeszłości. Wszystkie te istoty zamieszkują twierdzę na wyspie Periclave. Zabudowania rozpadają się, niektóre ich fragmenty leżą pod stertami gruzu, a bujna roślinność porasta każdy skrawek murów. Lokacje są śliczne, charakterystyczne, łatwo zapadają w pamięć - co jest o tyle istotne, że gra zmusza nas do łażenia tam i z powrotem.Główny bohater, Tilo, budzi się w celi i znajduje na tacy z jedzeniem klucz do drzwi. Niewiele myśląc, rusza na poszukiwania dwóch istot: swojej żony, która z jakiegoś powodu nie została zamknięta razem z nim, ale zapewne przebywa gdzieś na terenie twierdzy - oraz tajemniczej istoty, która podrzuciła mu klucz.
Zaznaczę od razu, że gra mnie nie zawiodła, chociaż wielokrotnie irytowała i doprowadzała do granicy wytrzymałości. Po części wynika to z mojego lenistwa - produkcje Bethesdy rozpuściły mnie jak dziadowski bicz, jeśli nie mam na ekranie dokładnie pokazane, gdzie mam iść i z kim zagadać, gubię się natychmiast. Z drugiej strony, Ghost of a Tale nie ma tutoriala, którym można by się posiłkować. Podstawowe ruchy i zasady rządzące światem są wyjaśnione zdawkowo, ale całej reszty musimy nauczyć się metodą prób i błędów. To samo dotyczy opisu zadań - rozumiem minimalistyczny interfejs i mapę, na której prawie nic nie widać, ale czasami przydałoby się dodatkowe zdanie wyjaśniające, jak dokładnie mam gdzieś dotrzeć. To nie jest wiele, naprawdę. Zamiast wzmiankować, że szczur łażący po blankach może coś wiedzieć o tym, gdzie jest klucz do kanałów, można było napisać - weź go ogłusz i ukradnij notatki, a w ogóle to blanki są tu i tu. Albo: wejście do kwater komendanta znajduje się tuż przy głównym placu.Znacznie uprzyjemniłoby mi to rozgrywkę, ponieważ, mimo że lokacja nie przytłacza wielkością, to poruszanie się po niej wymaga pewnej wprawy. Tutaj też przychodzi mi na myśl porównanie do serii Thief. Otóż strażników nie da się zabić. Można ich ogłuszyć, ale żeby to zrobić trzeba posiadać albo butelkę, którą możemy rozbić na głowie szczura, albo, w przypadku gdy ten ma hełm, musimy rozlać na trasie jego przemarszu olej. Wtedy zwierzak przewróci się i straci na chwilę przytomność. W innym przypadku szczur szybko nas zauważy i ruszy do ataku. Walka jest wykluczona, nie mamy nawet żadnej broni. Strażnik będzie nas gonić, póki go nie zgubimy albo nie schowamy się gdzieś.Niestety, nie da się zgasić pochodni ani latarni, więc jeśli jakieś pomieszczenie jest dobrze oświetlone, to jedynym sposobem na przemknięcie pod nosem strażnika jest odwrócenie jego uwagi na kilka sekund za pomocą rzuconego w kąt patyka.
Przy okazji dodam, że brakowało mi opcji wpływania na otoczenie. Dodatkowy problem stanowi niewielka ilość przedmiotów, za pomocą których możemy ogłuszać strażników - a tylko leżącego można okraść. Znalezione przy nich przedmioty wielokrotnie popychają fabułę do przodu, więc jeśli niechcący wybijecie wszystkie butelki (których możecie posiadać do 5 w ekwipunku), to macie nie lada problem.Wspomniałam o tym, że trzeba się nieźle nabiegać. Przyznam, że po jakimś czasie nawet spodobało mi się, że muszę nauczyć się na pamięć każdej lokacji i tras przemarszu strażników. Jednak zanim poczułam się w grze pewnie, minęły 4 godziny. To jest taka cezura, do której większość graczy może w ogóle nie dotrwać.A szkoda, ponieważ za każdym razem, kiedy prawie weszłam w tryb "walić to-odinstalować-zapić i zapomnieć", gra pokazywała swoje drugie oblicze. Przyjemność z grania Tilo jest bardzo duża, a i same lokacje są skonstruowane tak, by zwiedzało się je z ciekawością.
Gra w ciekawy sposób łączy średniowieczne realia z bajkowością. Nie są to jednak klimaty Disneya, a raczej "Mouse Guard" ("Mysia Straż"). To wydawany od 2006 roku komiks autorstwa Davida Petersena. Opowiada historię myszy z formacji Mysiej Straży, które zaprzysięgły chronić swych pobratymców przed drapieżnikami i dbać o bezpieczeństwo szlaków. Akcja osadzona jest w świecie odpowiadającym naszemu średniowieczu. Komiks jest pięknie narysowany, a historie myszy dobrze opowiedziane i warte poznania. W Polsce komiks wydawany jest przez Bum Projekt.Historia zmusi nas do zejścia do katakumb, sprawdzenia ruin wieży, przystani i kanałów. Jednak twierdza będzie największym i najważniejszym miejscem, które przyjdzie nam zwiedzić - chociaż tutaj to słowo nie oddaje w pełni intensywności, z jaką przeglądamy każdy kąt. Myszkujemy (hahaha) jak przystało na przedstawiciela rodziny muridae - wszędzie. Wspinamy się na półki, wchodzimy do beczek, chodzimy po dachach, przemykamy pod czujnym okiem strażników od krzaczka do krzaczka. W żadnej grze nie czułam tak bardzo, że steruję szybkim, zwinnym zwierzątkiem. Kiedy Tilo zrywa się do biegu, pada na cztery łapy i rozlega się ciche tuptanie, a szczury tylko rozglądają się nieporadnie, skąd dobiega dźwięk. Człapią ciężko w tamtą stronę, a my już jesteśmy za zakrętem, już biegniemy po schodach, już mijamy kolejnego zbrojnego, który chrapie na zydelku. Jest w tym przemykaniu po korytarzach twierdzy i chowaniu się w zakamarkach coś bardzo autentycznego. Tilo może i jest wyedukowany, potrafi śpiewać i grać na lutni, ale ma naturę myszy i to czuć.
Naklęłam się przy tym tytule mocno, ale jednak coś trzymało mnie przy nim do samego końca. Tilo jest przeuroczy, ma czarne lśniące oczka, ruchliwy ogonek, zwinne łapki, cały jest do schrupania. Możliwość przebierania go w różne szatki, które są poukrywane na terenie Twierdzy, sprawia naprawdę wielką frajdę.Niedzielni gracze na pewno odpadną w przedbiegach i zostawią Ghost of a Tale na lepsze czasy. Ale jeśli ktoś ma odrobinę więcej samozaparcia, to spędzi przy tej grze kilkanaście naprawdę przyjemnych godzin. To taki tytuł, przy którym każdy najdrobniejszy sukces powoduje wzrost poziomu wiary we własne umiejętności o kilka punktów.