Get Even - recenzja. Takiej gry jeszcze nie było

Get Even - recenzja. Takiej gry jeszcze nie było
Maciej Kowalik

21.06.2017 15:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Byłem żołnierzem, byłem wariatem, byłem... Byłem?

Nie pamiętam już jak to wszystko się zaczęło. Było krzesło, dziewczyna, bomba. Był Cole Black, najemnik w trakcie misji ratunkowej. Ja? Nie wiem, może. Udało się? Nie pamiętam. Łeb mi pęka. Tyle się wydarzyło od tamtej chwili.

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Producent: The Farm 51

Wydawca: Bandai Namco

Dystrybutor: Cenega

Data premiery: 23.06.2017

PL: Napisy

Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił producent.

Obrazki pochodzą od redakcji.

Get Even to wyjątkowa gra. Pójdę nawet dalej - to gra, jakiej jeszcze nie było. Patchwork gatunków i rozwiązań po raz pierwszy spiętych w ramach jednego dzieła. I warto wiedzieć to od początku, bo jeśli pociągnie się za złą nitkę, może się rozpruć.

Ja popełniłem ten błąd. Uwierzyłem starym hasłom, przekonującym, że sercem Get Even jest FPS. Ba, hardkorowy FPS. Bo gdy zacznie się wymiana pocisków, zginąć tu faktycznie łatwo, a fikuśny Corner-gun pozwalający strzelać zza węgła zdaje się definiować rodzaj zabawy. Ale gdyby tak było, Get Even by przepadło. Jako strzelanina jest kiepskie - mało broni, durni przeciwnicy, obdarzani superwzrokiem dopiero, gdy ktoś podniesie alarm. Z bohaterem, który nie poradzi sobie z murkiem sięgającym do bioder.Ubogiej mechaniki tych fragmentów rozgrzeszać nie zamierzam, ale łatwiej przymykać na nią oko, gdy już wiemy czym Get Even tak naprawdę jest. Bo trudno oczekiwać akcji rodem z topowych FPS-ów w... symulatorze spacerowicza. Ta zmiana optyki jest kluczowa dla czerpania frajdy z gry. Wtedy zamiast misji bojowych (choć zawsze doradza nam się skradanie) widzimy etapy eksploracyjne. Biura, magazyny, opuszczone budynki skrywają poszlaki, dotyczące prowadzonego przez Blacka śledztwa. A dziewczyna z bombą odgrywa w nim kluczową rolę. Ale czy na pewno?

Czy na pewno Cole Black to ja i jestem tym, za kogo się podaję? Czy ta dziewczyna w ogóle istniała? Widziałem ją, strzelałem do tych ludzi. Ale jeśli tak, to czemu żyję i człapię teraz korytarzami psychiatryka, który lata świetności ma już dawno za sobą? Czemu rozmawiam z Szalonym Kapelusznikiem, zapraszającym na herbatkę? Kto jest władcą marionetek, o którym szepczą tu ściany? I czemu ciągle słyszę muzykę, zdającą się przelewać między kojącą melodią, a prowadzącym do piekła dudnieniem?Ponoć sam zgłosiłem się tu na eksperymentalne leczenie, polegające na przeżywaniu swoich wspomnień. Otoczony przedmiotami mającymi nakierować świadomość na konkretne wydarzenie pacjent zakłada na łeb coś w rodzaju hełmu wirtualnej rzeczywistości, skupia uwagę na zdjęciu i... gotowe. Skok w czasie? Tworzenie alternatywnej rzeczywistości? Terapia czy oszustwo? Przecież to nie brzmi bezpiecznie. Muszą być skutki uboczne. Są skutki uboczne. Widzę je na korytarzach tego wariatkowa. To nie zjawy, to inni pacjenci z tym cholernym hełmem na głowie. Raczej zbzikowani niż groźni, choć zdarzają się wyjątki. Czy naprawdę pociągnąłem teraz za spust?

Black nie jest jedynym bohaterem Get Even. Z hełmem Pandora na głowie wykonuje polecenia człowieka przedstawiającego się jako Red. Nieznoszący sprzeciwu głos twierdzi, że jest lekarzem prowadzącym terapię Cole'a. Jest z nim zarówno w zakładzie, jak i w trakcie ponownego przeżywania dawnych wspomnień. Myślicie, że może też na nie wpływać?Dużo będzie w tej recenzji znaków zapytania i nie jest to przypadek czy też nieostrożność. Get Even lubi zamieszać graczowi w głowie. Raz, drugi, trzeci, by potem puścić go gdzieś skołowanego, by rozdeptał swoje podejrzenia co do tego, dokąd to wszystko zmierza. I jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, jak dobrze The Farm 51 zapanowało tu nad scenariuszową karuzelą. To nie mogło być łatwe, biorąc pod uwagę nawarstwiające się wątki, które trzeba "sprzedawać" graczowi tak, by się w nich nie pogubił.

Bo sprawa dziewczyny z bombą to oczywiście tylko początek (a może jednak koniec?). Cole będzie odtwarzał wydarzenia feralnego dnia, by zrozumieć co poszło nie tak i kto za tym wszystkim stoi. Po co? Ponoć to część jego terapii. Cofnie się dalej i jeszcze dalej - stopniowo uzupełniając kolejne luki na tablicach dowodów, towarzyszących każdemu ze wspomnień.

Black i Red nie są jedynymi bohaterami Get Even, a inne postacie pojawiają się na scenie zawsze po coś. Farm 51 zadbało o to, by odkrywanie ich prawdziwych motywacji wciągało. Nawet jeśli Polacy przesadzili trochę z masą, MASĄ notatek, które czekają tu na przeczytanie czy odsłuchanie. Jeśli mogę powiedzieć coś złego o scenariuszu i sposobie jego prezentacji, to właśnie to, że jest przegadany. Również w formie. Kilka pierwszych przechadzek zawieszoną w burej nicości ścieżką wspomnień robi wrażenie. Ale i tak za każdym razem zdążyłem się tymi fragmentami znudzić, zanim dobiegły końca.W głowie gracza miesza nie tylko scenariusz, w którym tropy z przeszłości trzeba łączyć w nowe znaki zapytania. Wielkim plusem Get Even jest to, że nigdy nie wiadomo, jaką kartę gra zagra za moment. Zagadek nie ma tu może szczególnie dużo, ale gdy są, to bywają pomysłowe i polegają na uwadze gracza. Choć chciałoby się więcej "rekonstrukcji" zdarzeń. Nawet kosztem śledzenia ciepłych i zimnych rur...Psychiatryk pełni tu rolę huba, zwiedzanego liniowo; odblokowując kolejne wspomnienia, w które możemy zanurkować, naprawdę potrafi wrzucić ciary na plecy. Choć znów - tyle w tej grze horroru, co rasowego FPS-a. Nie liczcie na Outlasta, spodziewajcie się raczej... namiastki Condemned. Słabszych psychicznie manekiny będą prześladować w snach. Podoba mi się, jak autorzy trzymają się tu pół kroku za graczem, nie podpowiadając mu niczego

Przez długi czas naprawdę nie wiadomo kim jesteś, gdzie jesteś i co, do jasnej cholery, się tu dzieje. Gra dość wcześnie podrzuca jednak informację, że każda akcja może mieć konsekwencje. Więc gdy widzisz gościa w szpitalnych ciuchach z głową ukrytą w takim samym hełmie jak twój, zaczynasz się zastanawiać. Pomóc mu? Olać? Zabić? Danych do podjęcia decyzji zawsze jest za mało. I nie są to duże decyzje, ale może mówią coś o nas samych. Konsekwencje? Raczej małe. Gdy nie pomogłem jednemu, zaatakował mnie w innym miejscu, ale mam wrażenie, że w większości sprowadza się to do odblokowania Trofeów na zasadzie zrobiłeś X/zrobiłeś Y. Jak zwykle - zalecam granie "po swojemu". Wtedy wczuwka jest największa.Psuje ją trochę konstrukcja poziomów. W szpitalu szczególnie, bo po co oznaczać klamkę jako element interaktywny, skoro drzwi nie da się otworzyć? Brzmi jak czepialstwo, ale takich drzwi jest tu mnóstwo, a odbijanie się od nich wkurza. Tak samo jak odgłos zatrzaskujących się za plecami krat, oznaczający, że jedyna droga prowadzi do przodu. Spoko, ale wszedłem tu tylko po to, by się rozejrzeć - tak naprawdę chciałem zbadać te inne schody. Spędziłem z Get Even 13 godzin. To pewnie więcej niż średnia. Lubię się szwendać, lizać ściany, szukać. Zatrzaskiwanie mi jednej z dwóch dróg w grze, która stoi eksploracją, wkurza.W trakcie wspomnień/misji też pojawiają się kiepskie rozwiązania. Black wie, że to wspomnienie. W niektórych momentach może wprowadzić w nim zmiany, tworząc osłonę czy otwierając przejście. Służy do tego wielofunkcyjny smartfon, pomiędzy którego funkcjami przełączamy się d-padem. Ale nie ma żadnych skrótów, więc rzucając okiem na mapę (telefon da się przypiąć do gnata) okolicy, muszę potem przeklikać się do termowizji, która pozwoli mi łatwiej zobaczyć wrogów. Gdy pad zawibruje, znów muszę przeklikać do trybu foto, by SI mogła przeanalizować dowód.

Szczytem niewygody jest - absolutnie konieczna w często panujących tu ciemnościach - latarka UV, która uniemożliwia korzystanie z innych funkcji telefonu. Smart? Pff, stupidphone! Ale jesteśmy na niego skazani.Get Even potrzebuje trochę czasu, by się rozkręcić. Ocenianie tej gry po pierwszej godzinie czy dwóch nie ma sensu. To za krótko nawet na to, by gracz mógł docenić eklektyczność tego tytułu. To, jaką różnorodnością pomysłów i mechanik jest atakowany. Imiona i fakty się mieszają, naturalny jest też odruch każący na własną rękę domyślać się, co przyszykował deweloper. W głowie się kotłuje. Zdążyłem wspomnieć też o przegadaniu i dłużyznach. Nie wspomniałem o burej, wypranej z barw grafice, kiepskich modelach, spadkach płynności i sporym kontraście graficznym pomiędzy szpitalem, a lokacjami, które odwiedzimy w trakcie wspomnień. Coś jak 2015 rok kontra 2005. Jeśli ktoś jest wyjątkowo czuły na warstwę techniczną gier, to Get Even doprowadzi go do pasji. Ale...

Ale gdy historia zaczyna pokazywać pazurki, wszystko się zazębia i łatwiej śledzić intrygę, trudno od Get Even odejść. Ciekawość scenariusza zwycięża tu niemałe problemy techniczne. Zwłaszcza, że o ile warstwa wideo kuleje, to audio zachwyca. Jest we mnie pewien lęk przed tak definitywnymi stwierdzeniami, bo pamięć ludzka jest zawodna. Ale nie wiem, czy w jakiejkolwiek grze słyszałem lepszy voice acting niż w Get Even. Angielski, polska wersja to tylko napisy. Soczyste "fucki" twardziela Blacka to jedno, ale trzy, jakże różne, role kobiece to absolutny top.A jeśli do tej pory nie docenialiście muzyki Oliviera Deriviere, to czas zacząć. Facet wyciągnął co tylko się dało z tematu eksperymentalnego hełmu, który symuluje wspomnienia i zdarza mu się w nich pogubić. Muzyka często "drapie" tu nieco uszy, gdy ucieka od melodii. Ale gdy po przejściu pod torami kolejowymi usłyszycie jak stukot kół pociągu zacznie kłaść podkład pod elektroniczny bit, wyznaczający muzyczny klimat lokacji, pewnie przystaniecie na chwilę, by odreagować zajebistość tego efektu.Get Even ma żart w tytule. To bardzo nierówna gra. Zdarza się jej momentami osiągać szczyty branży, ale pomiędzy nimi jest dużo nudnego mułu, dłużyzn i zaskakująco słabo zrealizowanych sekwencji akcji. To pewnie efekt kolejnych przepoczwarzeń projektu, o których Wojciech Pazdur opowiadał na Digital Dragons. Gdyby trafił się producent potrafiący wziąć ten projekt za twarz i odchudzić w odpowiednich miejscach, mielibyśmy najlepszy walking simulator tego roku. Ba, mielibyśmy grę, która mogłaby przekonywać hejterów gatunku, że i w nim da się upchać sporo gameplayu. Potem dać takiemu Edith Finch i już będzie gotowy na Everybody's Gone to the Rapture.Wspominam o tych tytułach nieprzypadkowo. Sygnalizując, że ja to ja. Miałem zgryz z oceną Get Even, bo jakąś cyferkę trzeba wpisać, a wiem, że wielu spojrzy tylko na nią i pomyśli, że wie o grze studia The Farm 51 wszystko. Pomógł mi naczelny, stwierdzając, że chce widzieć ocenę Kowalika, którego dziesiątki recenzji już czytał, a nie uśrednioną cyferkę dla mas.

No więc Kowalik uwielbia walking simulatory (choć określenia nienawidzi), świadomie nie opisał Wam tak z połowy ciekawych mechanik gry, by uniknąć spoilerów. I mówi, że warto zagrać. Choć nie będzie to opowieść usłana różami.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzjenamco bandairecenzja
Komentarze (13)