Gears of War: Ultimate Edition - recenzja
Jeszcze zanim położymy ręce na Gears of War 4, Microsoft proponuje nam aperitif w postaci odświeżonej części pierwszej. Na zaostrzenie apetytu jak znalazł.
24.08.2015 | aktual.: 30.12.2015 13:19
Tegoroczne lato upływa nam pod znakiem odkurzania klasyków. Gears of War jest jednym z nich. 9 lat temu mocno zatrząsł gatunkiem strzelanek. Słynna jest historia o tym, jak Tim Sweeney, technologiczny guru z Epic Games, naciskał na Microsoft, by w Xboksie 360 użyć nie 256 MB RAM-u, lecz 512 MB. Microsoft zdecydował się na to dopiero wówczas, gdy Sweeney wysłał firmie screenshot z dopiero tworzonego Gears of War w wariancie 256 MB. Oficjele MS poprzyglądali się obrazkowi... i podjęli decyzję, by podwoić ilość pamięć w konsoli. - Później zadzwonił do mnie szef finansowy Microsoft Game Studios i powiedział, że chce, bym miał świadomość, że to go kosztowało miliard dolarów - wspominał po latach Mark Rein, szef Epic Games.
Sama seria zdążyła już jednak dla Microsoftu zarobić ten miliard, zaś podwojona ilość RAM-u wyszła na dobre Xboksowi 360. Gearsy wyglądały fenomenalnie. Świeżo i majestatycznie. Silnik Unreal spotkał się tu z charakternym game designem - potężnie zbudowane sylwetki bohaterów i obłe, mięsiste postaci wrogiej Szarańczy wymieniały ogień w obszernych lokacjach pełnych zniszczonych budowli, spękanych powierzchni i ułamanych filarów. To była na wskroś męska rozrywka, taki "Rambo" przyszłości, w którym wpadało się w sam środek opowieści i wraz z Marcusem Fenixem oddanym nam pod kontrolę zaczynało się eliminować tabuny wrogów. Były męskie pogaduchy rodem z buddy movies, testosteron wylewający się z ekranu, ale przede wszystkim niesamowicie intensywne strzelanie, którego "ciężar" było czuć w każdym momencie. Nowością nie był ani cover system ani kamera umiejscowiona nad ramieniem, ale nikomu wcześniej nie udało się stworzyć tak przekonującego, sycącego mechanizmu.
Gears of War Ultimate Edition
Co mamy dziś z tego po latach? Cóż, kawał wspomnień. Gearsy nawet na Xboksie 360 wciąż prezentują się godnie, na Xboksie One zaś lepiej od niejednej nowej produkcji, nawet mimo braku 60 klatek na sekundę (w kampanii, bo co ciekawe, w multi jest). Podciągniętą oprawę widać zwłaszcza w trakcie scenek przerywnikowych (twarze postaci). Design nie zestarzał się jakoś szczególnie, zwłaszcza że od tego czasu niewiele serii tak mocno zasadzało się na idei cover systemu. Widzimy, jak Marcus wraca do swojej jednostki po odsiadce w więzieniu, spotyka Dominica Santiago, poznaje Cole'a i Bairda. No i rzecz jasna czyni popłoch za sprawą ikonicznego Lancera, karabinu maszynowego połączonego z piłą mechaniczną, którą widowiskowo tniemy wrogów na płaty mięsa.
Tak, Gearsy wciąż mają tę moc. I wciąż stanowią wyzwanie przy okazji walk z bossami na najwyższych poziomach trudności. Na szczęście dalej można przechodzić je w kooperacji z kumplem, na jednej konsoli lub po sieci (zwłaszcza że sztuczna inteligencja... cóż, inteligentna nie jest i co rusz trzeba ją ratować). Dziś możliwość dołączenia do czyjejś gry w dowolnym momencie nie szokuje, 9 lat temu znacząco odświeżyła ideę zabawy z drugą osobą.
Gears of War Ultimate Edition
Właśnie zabawa w większym gronie jest tym, co napędza Gearsy. I w kooperacji, i w versusie. Grubo ponad 100 godzin, które spędziłem w multi oryginalnych Gyrosów, frustrowało przewagą hostującego (w edycji Ultimate mamy na szczęście dedykowane serwery), ale przy świetnej ekipie nie miało to większego znaczenia. Znakiem rozpoznawczym pozostaje Gridlock, gdzie zabawa często kończyła się na centralnym placyku pojedynkiem na Gnashery (czyli gearsowe shotguny). W podstawowym trybie multi, Egzekucji, nie ma odrodzeń, więc swoje życie należy szanować. Ale przy tej konstrukcji gry - przewadze płynącej ze zdobycia jednej ze specjalnych broni leżących na arenie, jak snajperka czy granatnik granatów - zabawa jest zupełnie inna niż w klasycznej strzelance. Swoje robi też perfekcyjne przeładowywanie broni, które zapewnia nam mocniejszą amunicję. Nie jest niczym dziwnym widok kumpli strzelających w powietrze na początku rozgrywki - po prostu szykują się na ostre starcie za kilka chwil.
W multi znalazło się 19 map - podstawowe oraz z dodatków. Symetryczne i precyzyjnie opracowane przez Epiców, zapewniające ostry początek każdej potyczce. Sporo jest też trybów, poza Egzekucją mamy klasyczny deathmatch, dwie wariacje na temat Króla Wzgórza i krótkie, acz treściwe pojedynki 2 na 2 z Gnasherami w dłoniach. A skoro już mowa o dodatkach, nie zabrakło też sporego fragmentu rozgrywki, który pojawił się dotąd tylko w pecetowej wersji gry, galerii artworków i komiksów, które odblokowujemy zbierając żołnierskie blachy, a także dodatkowych postaci w multi odblokowywanych wraz z postępami w zabawie. Wszak oryginalne Gearsy takich podarunków za grę nie miały, trend przybrał na sile dopiero później. Nowinką względem oryginału jest też oznaczanie wrogów znane z GoW3.
Gears of War Ultimate Edition
Minęło 9 lat, ale nie odniosłem wrażenia, by Gearsy się znacząco postarzały. Może to dlatego, że poczułem się jak w domu, przyklejając plecy do ściany, a potem hycając od osłony do odsłony, by sprzedać wrogowi soczystego headshota. GoW nie stawia na mobilność, zmusza raczej do szanowania własnej energii i czekania.
Brakuje mi tu większej liczby bonusów. Rare Replay doskonale pokazało, jak to można zrobić. Ale poza tym trudno mi się przyczepić. Zwłaszcza że Ultimate Edition kosztuje 130 złotych, a każdy posiadacz konta Xbox Live po zakupie i odpaleniu gry przed 31 grudnia tego roku otrzyma bezpłatny dostęp do kolejnych odsłon serii (a więc dwójki, trójki, Judgment, a także „niemasterowanej” jedynki) we wstecznej kompatybilności z X360. Trudno wyobrazić sobie lepszą opcję „na przeczekanie” do premiery Gears of War 4.
PS Kolekcjom, remasterom, wersjom HD, konwersjom itp. nie wystawiamy ocen. Chyba że gry zostały bardzo mocno zmienione względem oryginalnych.
Gears of War Ultimate Edition (XONE)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 18 lat