Gears of War 4 - recenzja. Marcus Fenix musi odejść

Gears of War 4 to najlepsza kampania single player w historii serii i dowód na to, że „gra akcji dla pojedynczego gracza” żyje i ma się dobrze. Oraz że najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy, rzecz jasna.

Gears of War 4 - recenzja. Marcus Fenix musi odejść

„Los Marcusa Fenixa”. Patrzę na te słowa na liście rzeczy, o których Microsoft prosi, by w recenzji Gears of War 4 nie pisać. Lista jest niedługa i dość zrozumiała - seria powraca po 5 latach (jeżeli nie liczyć Judgment, ale chyba nikt nie liczy), twórcy chcą mieć w zanadrzu jakieś niespodzianki dla fanów. Zresztą mało kto lubi spoilery. Co więc można napisać?

Platformy: Xbox One, PC

Producent: The Coalition

Wydawca: Microsoft Studios

Dystrybutor: Microsoft Polska

Data premiery: 11.10.2016

Wymagania: AMD FX - 6300/ i5 3470 @ 3 Ghz; Radeon R7 260X/Geforce 750 Ti; 8GB RAM

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, zdjęcia pochodzą od wydawcy. Graliśmy na Xboksie One.

Chyba można, że Marcus Fenix nie jest głównym bohaterem Gears of War 4. Ta rola przypadła jego synowi, JD Fenixowi. O tym wiedzieliśmy już wcześniej. Można też chyba, że Marcus Fenix w grze studia Coalition jednak się pojawia. Starszy i z brodą. To Gears of War, oczywiście, że Marcus Fenix się pojawia. To żaden spoiler. Nie jest już jednak w centrum gry, to nie jego historia, niezależnie od tego, jaka jest w niej jego rola i jaki jest jego los.

I gra tylko na tym zyskuje.Nowi bohaterowie są najlepszym, co mogło spotkać tę serię. Poznajemy ich w sekwencji napadu na wioskę Koalicji i nietrudno od razu ich polubić. Młodzi ludzie, walczący z opresyjnym reżimem o swoją wolność i niezależność, żyjący bliżej natury w zapomnianej przez świat osadzie. Było milion razy, ale tak czy inaczej - łatwiej przejmować się ich losami niż wcielać w bezrefleksyjnych żołnierzy owego reżimu. Nawet jeżeli ci ostatni walczą ze złem groźniejszym od wszystkiego, co kiedykolwiek spotkało ludzkość. Cała ta Koalicja od początku wyglądała podejrzanie.

Ta różnica w tonie to chyba największa nowość w Gears of War 4. Wraz z nowymi bohaterami znika irytujący „maczyzm” poprzednich odsłon serii, są oni też odtrutką na jej chroniczny brak poczucia humoru. Z „młodymi” chce się przebywać, chce się śledzić ich losy, nawet jeżeli całościowo fabuła nie rzuca na kolana pomysłowością czy oryginalnością.

Bo i wcale nie musi. Wystarczy, że to pierwsze Gears of War, w których bohaterowie robią to, co akurat ma dla nich największy sens. Nie wykonują rozkazów, nie walczą ze złem, „bo tak należy”. Szukają swoich bliskich. Próbują dowiedzieć się, czym jest nowe zagrożenie, pojawiające się dwadzieścia lat po tym, jak pokonano Szarańczę. Od początku do końca wierzymy w ich motywacje. Nie są bezmyślnymi trepami, z całym szacunkiem dla Marcusa. To detal, ale jak wiele zmienia.Dzięki temu kiedy dochodzi, prędzej czy później (raczej prędzej) do strzelaniny, nasi biegający po ekranie towarzysze są czymś więcej niż tylko tłem dla naszych własnych wyczynów. W grze naprawdę czuć, że walczą z nami ramię w ramię. I twórcom udaje się wywołać więź między nimi a nami, bo są nie tylko sympatyczni, ale też - co przecież w relacjach międzyludzkich zawsze jest dużo ważniejsze - przydatni.To pierwsze Gears of War, w którym nie wydaje się oszustwem to, że wirtualny towarzysz z drużyny może podnieść nas po śmiertelnym trafieniu. Dotychczas ten mechanizm zawsze wydawał się nieuczciwy, jakby u podstaw jego wprowadzenia leżała tylko chęć ułatwienia rozgrywki, wyeliminowania ekranów ładowania po śmierci i frustracji. Nic więcej. W Gears of War 4 jest integralną częścią rozgrywki.Nie ma tu tego dysonansu z poprzednich części, w których sztuczna inteligencja naszych towarzyszy niewiele tak naprawdę robiła do momentu, kiedy padliśmy na polu bitwy - kiedy to okazywała się nieomylnym i nieodzownym automatem do ratowania nam życia. Co robi chyba największe wrażenie w kampanii single player Gears of War 4, to to jak przekonująco wszyscy bohaterowie również walczą o własne życie. I w konsekwencji czasami również ich trzeba podnieść, ich uratować. Bywa więc tak, że to z powodu ich śmierci, nie naszej, musimy powtarzać jakąś sekwencję. Czy kiedykolwiek w historii gier coś takiego było dobrym pomysłem? A jednak tu, jakimś cudem, działa i zamiast irytować jeszcze zacieśnia więź między nami a wirtualnymi towarzyszami. Przez całą, solidną kampanię (jakieś 20 godzin!) zdarzyło mi się wczytywać grę przez śmierć innego członka drużyny może 3 razy - zbyt mało, by się zirytować, ale dość, żeby wiedzieć, że nasza wspólna walka w ogóle ma jakąś stawkę.Kampania Gears of War 4, podobnie zresztą jak było w poprzednich odsłonach serii, wypełniona jest momentami desperackiej walki z przeważającymi siłami wroga, w której regularnie zdarza nam się cudem ujść z życiem z największej opresji. Są walki na dużych, pełnych rozmaitych ścieżek i sposobów podejścia arenach, są gwałtowne strzelaniny w zamkniętych korytarzach, są wreszcie sekwencje ucieczki czy nawet efektowny pościg motocyklowy. Są momenty, które wspomina się jeszcze długo po skończeniu rozgrywki.Jest to o tyle ciekawe, że nie ma tu z kolei niczego naprawdę nowego. Owszem, kilkukrotnie powtarzająca się wariacja na temat  „tower defense”, w której odpieramy kolejne fale wrogów z pomocą rozmieszczanych samodzielnie przeszkód cieszy, ale nie zmienia gry w jakiś dramatyczny sposób. Bardziej wprowadza to w nowy tryb Hordy, w którym możliwość ustawiania umocnień w dowolnym miejscu na planszy ma już dużo większe znaczenie.

Jest oczywiście kilka nowych broni, ale i one są tylko nowymi wariacjami na temat tego, co już było. Lepsza strzelba. Lepsza wyrzutnia rakiet. Lepszy granatnik.Pytanie więc - czemu? Czemu to tak dobrze działa? Czy dlatego, że Gears of War 4 wygląda tak dobrze (a wygląda naprawdę dobrze)? Możemy się oszukiwać, że grafika nie ma znaczenia, ale wszyscy jesteśmy łasi na świecidełka. Czy dlatego, że mechanizmy, na których bazuje gra Coalition, są tak solidne, że nawet po tych wszystkich latach dają grę bardzo dobrą? Bo w samym swoim sednie Gears of War 4 to po prostu kolejne Gears of War - z wszystkimi konsekwencjami tego faktu. Czy dlatego, że Lancer był i jest jedną z najlepszych broni w historii gier (od pierwszego Gears of War nie wymyślono nic lepszego)? I satysfakcja z cięcia wroga piłą jest taka sama, jak była 10 lat temu w pierwszej części. Czasami naprawdę nie trzeba nam wiele.

Chyba nie. Albo nie tylko.

Ostatecznie chyba dlatego, że w Gears of War w końcu można uwierzyć. Bo jeżeli było w poprzednich częściach coś bardziej niewiarygodnego niż inwazja uzbrojonych po zęby orków spod ziemi, to był to Marcus Fenix.

Po kilkunastu godzinach gry w multiplayer na oficjalnych serwerach mogę z pewnością powiedzieć jedno - moje obawy z sieciowej bety Gears of War 4 były całkowicie nieuzasadnione. Podobnie zresztą jak moje przekonanie, że seria ta stoi wyłącznie kampaniami dla pojedynczego gracza. W grę The Coalition gra się w sieci znakomicie.I dotyczy to zarówno ukochanej przez fanów Hordy jak i standardowych rozgrywek gracze kontra gracze w rozmaitych trybach. Horda doczekała się lekkiej modyfikacji i teraz na mapie ustawiać można wieżyczki, zasieki i inne „utrudniacze” dla przeciwników. W teorii mogło to zmienić ten tryb w lekką wariację na temat tower defense, w praktyce – wpływa na niewiele. Zasobów na budowanie umocnień jest mało i jedynie uzupełniają one rozgrywkę, a nie całkowicie ją zmieniają. Ale nic to – Horda jest wciąż świetna i niezwykle satysfakcjonująca. Nawet podczas rozgrywek z przypadkowymi ludźmi z sieci szybko tworzą się tu „więzi”, pamiętamy, kto nas uratował, my ratujemy jego, jest to uczucie wspólnej walki z przeważającymi siłami wroga z single playera, tyle że z innymi ludźmi.Trybów multi jest zatrzęsienie – mamy tu zwykły deathmatch, mamy przejmowanie punktów kontrolnych, tryb w którym co kilka zabójstw zmienia się wszystkim broń, taki w którym każda drużyna ma dowódcę, którego zabicie blokuje respawny... Jest z czego wybierać. I wszystko to działa na bardzo solidnych podstawach rozgrywki oraz – w odróżnieniu od kampanii – 60 klatkach na sekundę. Wygląda przy tym naprawdę dobrze – postęp graficzny w stosunku do bety zauważalny jest na pierwszy rzut oka.W praktycznie wszystkich trybach bardzo silnie podkreślone jest jedno – zabijanie wrogów jest tu równie ważne jak walka o własne przetrwanie. W standardowym DM każda drużyna ma ograniczoną pulę odrodzeń po której wyczerpaniu kończy się rozgrywka. Niezmiernie ważne jest tu więc trzymanie się razem, podnoszenie powalonych towarzyszy i – generalnie – współdziałanie w drużynie. Żadnej wielkiej taktyki tu oczywiście nie ma, ale tak czy inaczej miło, że tryby drużynowe są naprawdę drużynowe.I przy tym jak satysfakcjonujące jest w „Gearsach” strzelanie, jak dodatkową frajdę sprawia użycie piły z Lancera na żywym przeciwniku, jak faktycznie rozgrywka różni się tu od tradycyjnych FPS-ów, przy tym wszystkim w multi Gears of War 4 naprawdę chce się grać. Po dłuższej rozgrywce zaczyna się zauważać, jak naprawdę inna jest to gra od tego, do czego przyzwyczaiły nas Battlefieldy, Call of Duty czy Battlefronty. Wykorzystanie osłon jest tu równie ważne jak w kampanii, dzięki czemu ani na moment nie tracimy wrażenia, że gramy w Gears of War, a nie jakąś standardową strzelankę.

W trakcie tych dni od premiery miałem również okazję pograć ze znajomym w tryb kooperacyjny i jest to wciąż coś niezwykłego. W tym split-screenie tkwiła dla mnie siła poprzednich odsłon Gears of War i nie zmieniło się to tutaj. Paradoksalnie rozgrywka we dwóch potrafi być trudniejsza niż w pojedynkę – choćby dlatego, że bohaterowie sterowani przez AI nie są podatni na natychmiastowe śmierci od rakiet czy granatników. Ale i satysfakcja jest tu podwójna, a możliwości np. flankowania wrogów znacznie szersze (jednak kiedy grami sami wrogowie i tak w większości przypadków szybko zaczynają koncentrować swój ogień na nas – gdy graczy jest dwóch można już naprawdę kombinować z ich dezorientowaniem).Nie mam więc wątpliwości, że tryby sieciowe i kooperacyjne (jest też możliwość wspólnego grania deathmatchów przeciwko botom) Gears of War 4 bronią się doskonale i z powodzeniem wydłużają żywotność i wartość całości. Gra The Coalition nie wynajduje koła na nowo, nie jest rewolucją ani w gatunku, ani w serii. Ale wszystko co robi, od A do Z, robi bardzo dobrze. To kompletny, pełnowartościowy i warty uwagi produkt dla każdego, kto lubi sobie postrzelać. Żadne dzieło sztuki, ale tego chyba nikt się nie spodziewał.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.