Gamescom 2018: Grałem w 11‑11: Memories Retold - piękną grę o I wojnie w niezwykłej oprawie
Po zapowiedzi nie zanosiło się na nic dobrego, tymczasem - zaskoczenie.
Dziejąca się w czasach I wojny światowej narracyjna gra 11-11: Memories Retold zapowiadana była podczas Gamescomu w dość trudny do zniesienia sposób. Przedstawiciel Namco, mówiący o grze podczas wstępnej prezentacji, kreślił obraz dzieła, zasługującego co najmniej na pokojową nagrodę Nobla.
“To gra, która czynienie dobra stawia nad bycie dobrą grą”, “To apel przeciwko przemocy”, “Opowie o rzeczach, o których nigdy nie powinniśmy zapomnieć” i tego typu, a wszystko w sosie wielkich słów o interaktywnej sztuce. I o tym, jak to udział dwóch hollywoodzkich aktorów - Elijah Wooda (każdy wie) i Sebastiana Kocha (Homeland, Most szpiegów) ma wynieść tę grę ponad standardy elektronicznej rozrywki i uczynić z niej monumentalne dzieło, o którym nie będziecie mogli zapomnieć. Trudno było tego słuchać.
11-11: Memories Retold - Cinematic Trailer
Szczęśliwie gdy później miałem okazję zagrać w 11-1: Memories Retold samodzielnie, moje nastawienie zmieniło się diametralnie. Przede wszystkim nie ma w tej grze za grosz tego nadęcia, którym epatowała prezentacja. Jest za to to, czego w grach tak bardzo brakuje - intymna, obyczajowa historia w niewielkiej skali, z ludzkimi bohaterami, mającymi ludzkie problemy.Może więc po prostu trzeba to reklamować takimi wielkimi słowami, żeby trafić do odpowiedniego odbiorcy? Może “to taka tam zwyczajna historyjka o zwyczajnych ludziach w trakcie I wojny” nie ma takiej marketingowej siły?
Sama gra wydaje się stawiającą mocno na narrację współczesną przygodówką z prostymi zagadkami logicznymi. Rozgrywka zaplanowana jest na około 6 godzin, przypuszczam więc, że będzie to coś w rodzaju gier Quantic Dream czy Telltale - płynąca opowieść, nieprzerywana narzucającym się gameplayem czy frustrującymi momentami przestoju.
Ja grałem jakieś 20 minut, a moja interakcja z tym tytułem sprowadzała się w tym czasie do chodzenia z miejsca na miejsce i rozmawiania z postaciami. Pojawiła się też prosta “zagadka” z przeniesieniem jednego przedmiotu z miejsca na miejsce. Niewiele, ale nie to jest tutaj najważniejsze, a cała towarzysząca otoczka (no i oczywiście nie jest powiedziane, że w pełnej grze nie pojawią się bardziej skomplikowane problemy).
Dla takich gier oczywiście jak najbardziej jest miejsce, szczególnie, jeżeli zrobione są z takim wyczuciem i tak, niech będzie, artyzmem jak 11-11. Duże wrażenie robi oprawa graficzna. Całość zrealizowana jest w 3D z kamerą trzecioosobową, ale pociągnięta efektem, który sprawia, że wygląda trochę jak ruchoma akwarela.
Wszystko zbudowane jest więc jakby z plam, krawędzie są niewyraźne, lekko rozedrgane, twarze postaci mocno schematyczne. Na niektórych screenshotach czy nawet nagraniach wygląda to dość dziwnie (oglądając film z gry na komórce albo w niższej jakości można nawet nie zauważyć tego efektu albo przypisać go słabej kompresji nagrania). Ale w samej grze, kiedy możemy sterować kamerą, a rozdzielczość jest odpowiednio wysoka, sprawdza się dużo, dużo lepiej.
Najważniejsze, że dzięki tej decyzji artystycznej 11-11 wygląda naprawdę niepowtarzalnie. Choćby za to należą się twórcom brawa. Bardzo rzadko zdarza się już w dzisiejszych czasach zobaczyć w grach wideo jakiś nowy pomysł na oprawę graficzną, który jest spójny, dobrze pasuje do danego tytułu i jest przy tym naprawdę ładny. Tu się udało.
Udali się również ten Elijah Wood i Sebastian Koch. To zawsze słychać, jak w grach pojawiają się jacyś doświadczeni aktorzy i słychać to i w tym miejscu. Ich bohaterów “czujemy” i rozumiemy już po paru wypowiedzianych kwestiach - nie trzeba tu długiej ekspozycji, wyjaśnień i kreślenia tła. Wystarczy panów posłuchać choćby przez chwilę, by zrozumieć, czemu twórcy zdecydowali się na ich obsadzenie.
Premiera 9 listopada na PC, Xboksie One i PS4. Nie spodziewałem się tego początkowo, ale czekam.
Dominik Gąska