Fumito Ueda nową grę tworzy niezależnie, ale na pewno nie w stylu indie
To za ile generacji konsol premiera?
O tym, że legendarny niemalże reżyser dłubie nad nowym projektem w nowym składzie (genDesign), wiemy nie od dzisiaj (ba, jak by tak pogrzebać w archiwum Polygamii, to nawet byście znaleźli wzmianki o chęci stworzenia… FPS-a). Obrazek, który widzicie powyżej, został pokazany światu na początku tego roku. Ochrzczony przez fanów tytułem Beauty and the Beast, posiada przynajmniej dwa wyznaczniki dotychczasowej twórczości Japończyka: panią „całą na biało” oraz ogromne stworzenie, tym razem jak gdyby bardziej ludzkie, oddalone stylistycznie od gatunku „kolosopodobnych”. I do dziś to były wszystkie „informacje”, jakie posiadaliśmy.
Pewnego stylu pozbyć się trudno (zwłaszcza gdy nie zrobiło się nigdy czegoś, co od niego odchodzi), ale inaczej wygląda tym razem sama produkcja. Wszak Ueda ma mniejszy zespół. Standardowo o „Beauty and the Beast” zacząłem myśleć zatem jak o kolejnym ambitnym indyku od kogoś, kto zjadł zęby na półce gier AAA. Ot, Hellblade na przykład, żeby daleko w premierach nie szukać. Tymczasem reżyser bardzo spokojnie zapewnia, iż wszystkie zmiany w żaden sposób nie wpłyną na skalę jego nowego dziecka. „Celujemy w coś podobnie dużego do Ico, SotC oraz Guardiana” - mówi.
Ja w takim razie z chęcią powtórzę pytanie z leada. Czy to oznacza, że zagram dopiero za dziesięć lat?