Forza Horizon 3 - recenzja. Nowa definicja arcade'owych wyścigów
W tym roku jesień została odwołana.
Spodobał mi się sposób, w jaki Microsoft rozegrał Forzę Horizon 3. To była świadomość gatunkowego asa w rękawie, godna pozazdroszczenia w każdym konkurencyjnym obozie. Czerwiec - jeden z najwspanialszych zwiastunów całego roku, nawet jeśli pokazano nam MotorStorma, a nie Forzę. Wakacje - zapewnienie, że gra będzie gotowa na premierę. Wrzesień - dopieszczona produkcja, pyrkająca po kablu aż miło również podczas testów recenzenckich, w mojej konsoli. Trzy miesiące budowania małego hype'u, by dostarczyć wyścigi idealne. I nie, nie używam tutaj słowa "ideał" na wyrost.Lubię Forzę Horizon 2. Ale z tamtą grą miałem pewien problem. Po znakomitej inicjacji i zachłyśnięciu ogromem bajerów - niestety - zwalniała. Miałem cztery godziny szajby. A potem z pięć razy tyle bardzo dobrej zabawy zamkniętej w nudnych schematach. Wybierz klasę pojazdów, wygraj turniej, ruszaj ze swoją szajką do następnego miasteczka, powtórz. Można powiedzieć, że to przecież na tym powinna skupiać się gra wyścigowa. Pozwolę sobie zaprzeczyć - jeśli arcade na 100%, to również zabawa na 100%. Po raz drugi (i nie, nie ostatni na pewno) powołuję się na MotorStorma. Esencja tej serii kryła się właśnie w nieustającej petardzie.Wiecie już zapewne z każdego materiału promocyjnego, że odpalając "trójkę", będziecie potrzebowali jednego wieczora i pół nocy, by jakoś się opamiętać w tym, co ujrzycie. Playground rozumie - skoro to kolejna odsłona tasiemca (trzeci Horizon, ale przecież już dziewiąta Forza), gdzie samochody i wiele aspektów ich prowadzenia "pożycza" się od starszej siostry, najważniejsze jest środowisko. Piaskownica, nomen omen. Stąd ten nacisk, by bohaterem uczynić teraz wirtualną Australię, a nie garaż mieszczący trzysta pięćdziesiąt pięknych samochodów.Duszą otwartego świata w trzecim Horizon jest - nie uwierzycie! - jego otwartość. Aby uderzyć w niewidzialną ścianę, trzeba dojechać do zachodniej granicy mapy, gdzie stoi sobie żelazny, ironiczny murek. Wschód i południe to wody oceanu, na północy ucieczkę przekreślą góry. Ale w środku, tam, gdzie spędzicie następny miesiąc lub dwa, zrobicie chyba wszystko, co tylko wpadnie Wam do głowy. Zasiejecie odrobinę spustoszenia na terenie miasta z kilkoma wieżowcami lub wzdłuż uliczek nadmorskiego przedmieścia, bo to naturalne. A potem ruszycie nareszcie w plener.Offroad. To przeważająca składowa stworzonej na potrzeby gry Australii. Jasne, że na pustynny festiwal dojedziesz z miasta asfaltową drogą. Ale jaka byłaby w tym przyjemność, skoro w garażu stoją jeepy, rajdowe giganty wszystkich epok, potężny Lamborghini Urus lub skoczne buggy? Chcesz zjechać z doliny do wioski na klifach? Garniturki jadą ulicą. A Ty puścisz się rzeką! Skoro developer stworzył tutaj pustynię, gigantyczne wydmy, wąwóz, las deszczowy, wzgórza z plantacjami bananowców, plażę oceanu czy leśny tartak, jaki sens miałoby podziwianie ich z odległości? Po co mielibyśmy spędzić noc pod najbardziej realistycznym niebem, jakie widziałem w grze z cyklem doby, gdyby przeszkadzały nam latarnie?
Myślicie, że to poranna kawka w tym gatunku? Oj nie. Forza Horizon 3 jest jak dwa pierwsze MotorStormy ściśnięte w jednej piaskownicy z Criterionowskim Hot Pursuit. Odmalowana przez Playground Australia z miejsca wbija się do ścisłej czołówki najlepszych wyścigowych mapek wszech czasów, po prostu. Za tryb fotograficzny dziękowałem developerom w wielu momentach. Wjeżdżam retrorajdówką na jakieś wzgórze, nagle rozwija się cały horyzont - pauza, cyknijmy coś z tego. Ba, Playground umożliwiło nawet latanie po Australii dronem. Tylko widoki i muzyka. Kto powiedział, że wakacje się już skończyły?Sporą część sukcesu gra zawdzięcza wyznaczonym trasom wyścigów. Nie wpadlibyście na połowę tutejszych pomysłów, zapewniam, ale jest jasne, że skoro widzicie niesamowitą lokację (cmentarzysko statków na przykład), wkrótce pojawi się tam też specjalna trasa, wzbogacona choćby kilkoma hopkami. Tym samym Horizon 3 radzi sobie z problemem wielu wyścigów w piaskownicy - niewykorzystanym potencjałem stworzonego świata. Bo ja przez sieć nie lubię włóczyć się w trybie eksploracji, jeśli nie mam po drugiej stronie kabla swoich kumpli. Ja lubię się ścigać. A tutaj nie ma chyba miejsca, które wpadło mi oko, a które nie jest motywem przewodnim jakiegoś toru. Miód, miodzio.Jak na przebieg tegorocznego Festiwalu wpływa fakt, że to właśnie my jesteśmy jego szefami? No cóż. Zamiast włóczyć się z miasta do miasta, koncentrujemy swoje wysiłki, by stworzyć największą i najgłośniejszą imprezę, jaką widział świat motoryzacyjnych psychofanów. "Walutą" naszej kariery są zatem ludzie, którzy przyjeżdżają do Australii, by na własne oczy zobaczyć te wszystkie szaleństwa. Wiąże się to z pewnym uproszczeniem - nie musimy wygrać prawie żadnego wyścigu w grze. Mamy jeździć, uruchamiać kolejne trasy i machać publiczności choćby z dwunastego miejsca na mecie. Wystarczy, żeby zobaczyć napisy końcowe.
Ale podstawowe zaliczenie kariery to zaledwie sposób na odblokowanie wszystkich interesujących wydarzeń na mapie czy zobaczenie odjechanych pokazówek, z których słynie Horizon (co powiecie na wyścig z motorówkami wzdłuż miejskiego kanału?). Poza tym oczywiste, że wygrywając, zgarniecie dużo więcej pieniążków, punktów doświadczenia oraz fanów. Gdy dzieci idą spać, zostaje ponad sześćdziesiąt turniejów, minimum trzy wyścigi w każdym. Łatwych? Hardkorowych? Jak zawsze - to zależy od Was. Poziomem trudności można się bawić przed każdym wydarzeniem. Zostawcie ustawienia fabryczne, by szaleć jak w Need for Speedzie. Podkręćcie jednak temperaturę, wyłączcie asysty, linię jazdy, przewijanie czasu, zwiększcie umiejętności przeciwników i... Forza, czy to znowu ty? Gra, którą może skosztować i żuć tygodniami każdy.
A co z tym nudnym schematem, jaki męczył mnie w "dwójce"? Czy znowu dostałem pozycję pod godzinne szpilanie od czasu do czasu? Proszę o uwagę, proszę o ciszę, odpowiadać będę na najważniejsze pytanie. I odpowiem, że nie. Na-resz-cie! Horizon 3 zasypuje gracza swoją zawartością, nie ogranicza do żmudnego klepania turniejów według sztywno ustalonej listy. Gracz jest wolny. Ściga się, gdzie chce, jak chce (wydarzenie można zmodyfikować, zmienić liczbę okrążeń lub pogodę), w jakiej chce kolejności. Siedmiogodzinna sesja w weekend przyszła mi tutaj z łatwością. I wcale nie dlatego, że należało zdążyć z recenzją. Oczy mi wręcz pękały, ponieważ... nie potrafiłem przestać. Piękna sprawa.Gdy do tego wszystkiego dołożycie tradycyjnie wyśmienite doświadczenie online, z jakiego słynie cała Forza, serce zaczyna topnieć. Drivatary, które pod Waszą nieobecność przy konsoli ścigają się z innymi graczami i zarabiają dodatkową gotówkę, to zaledwie błyszczący wierzchołek góry lodowej. Dalej mamy <naciąga palce>: kluby, ulepszanie tych klubów, duszki w trybie czasowym, wynajmowanie coraz lepszych drivatarów do swojego zespołu (kolejne łatwe profity), dom aukcyjny, gdzie można sprzedawać zawartość garażu innym użytkownikom, tradycyjną rywalizację oraz - uwaga - kampanię w kooperacji. Jedno kliknięcie i dołączasz do fabularnego trybu kumpla. Działało bez najmniejszego problemu nawet przed premierą. Pamiętajcie, że to kolejna pozycja z Xbox Play Anywhere, więc multiplayer jest międzyplatformowy. Ekstazę można wręcz wyciskać.Na tym etapie jest już chyba całkiem oczywiste, że gra wygląda i brzmi świetnie. Skok od poprzedniczki to raczej taki skoczek, ale przynajmniej w fajnym kierunku. Popracowano nad efektem deszczu - chyba głównie po to, abyśmy mogli napisać, że opady nareszcie gdzieś wyglądają równie dobrze, co w Driveclubie. Reszta zachwytów wynika głównie z architektury australijskich widokówek. Ścieżka dźwiękowa podąża wyznaczonym przez serię torem, więc okołorockowe stacje radiowe to zaledwie dwa wyjątki w zalewie najnowszych, bujających hitów czy miksów. Taki klimat tego festiwalu, mnie to nie przeszkadza. Szczęśliwie powraca też muzyka klasyczna. Czajkowski, buggy oraz dżungla nocą - aż dziwne, że to połączenie działa.Ja naprawdę mógłbym jeszcze pisać kilka godzin. Ale 1) Maciu by mnie zabił; 2) wydaje mi się, że najważniejsze już mamy. Jeśli jeszcze tego nie dałem do zrozumienia, to jestem zakochany w nowej Forzie. Spędziłem w niej dwadzieścia godzin, ale tak naprawdę nie mam zamiaru wcale wyjść. Przynajmniej dopóki nie przejdę każdego mistrzostwa, nie kupię wszystkich samochodów, nie przejadę wszystkich dróg, a nawet dopóki nie rozbiję wszystkich znajdźkowych tablic z punktami doświadczenia. Podobne "chcę zrobić wszystko" w tym gatunku zdarza mi się może raz na dwa, trzy lata.
Chylę czoła przed Playground Games. Potencjał, jaki od zawsze drzemał w podserii Horizon, nareszcie został wykorzystany w pełni. Świeże elementy podwędzone z MotorStorma idealnie ściskają się z dotychczasowym dorobkiem, a pełnoprawny offroad w wykonaniu Forzy aż iskrzy. Forza Horizon 3 to perfekcyjny arcade. W sensie - serio. Jeżeli interesujecie się wyścigami choćby w maleńkim stopniu, musicie w to zagrać. Powinienem napisać coś w stylu, że Microsoft mógłby urwać tę serię, aby ze sceny zeszła niepokonana. Ale szlag z tym. Ja nie mogę się doczekać, co wymyślą w następnej części.Adam PiechotaPS: Gdy już będziemy mogli, opublikujemy własną galerię zdjęć z gry, obiecujemy.