For Honor w skórze wikinga jest równie ciekawe jak rok temu w skórze rycerza
Poza tym tak naprawdę niewiele zmieniło się od poprzedniego dema - nie wiem tylko czy to dobrze, czy źle.
Raczej to pierwsze. W końcu system walki For Honor w zeszłym roku zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Teraz prezentacja wyglądała bardzo podobnie (niestety, bo wolałbym sprawdzić singla), tylko mogliśmy wybrać dowolną postać i zagrać na innej mapie. Doszło też kilka mniejszych elementów urozmaicających starcia.Wybrałem oczywiście wikinga - byłem ciekawy jak odmienny będzie jego styl walki od rycerza. Jak można się domyślić, tę klasę zaprojektowano jako nieco wolniejszą, stawiającą na potężne, zamaszyste uderzenia długim toporem. Tak było przynajmniej w przypadku jednego z czterech wikingów, jakich dostaniemy do dyspozycji - ostatecznie każda frakcja pochwali się bowiem stosownym kwartetem wojów. Kiedy obrywałem dużo obrażeń, mogłem uaktywnić gniew na chwilę wzmacniający moje ciosy. Do tego dochodziły też różne inne specjały odblokowywane z nabijanymi w trakcie walk poziomami, ale w chaosie bitewnym nawet tego nie zauważałem. Byłem też zbyt skupiony na ogarnięciu mechaniki walki.Ta wciąż skonstruowana jest w ciekawy sposób, który pozwala naprawdę wczuć się w pojedynek i wprowadzić go na taktyczny poziom... ale jednocześnie na ekranie wciąż dzieje się tyle, że ostatecznie ja i wszyscy inni gracze kończyli na rozpaczliwym "mashowaniu" kolejnych cięć. Wydaje mi się jednak, że wynika to z naszego nieobeznania, a nie wady gry. Ta do tematu podchodzi świetnie. Oferowany system z pewnością wymaga co najmniej kilku takich bitew, żeby wreszcie kliknął i blokowanie czy zadawanie ciosów stało się intuicyjne.Rok temu narzekałem jednak, że w sytuacji 2v1 walka staje się zwykłą sieką. Na szczęście twórcy próbują coś z tym zrobić i wprowadzili opcję sprawnego blokowania drugiego przeciwnika - należy po prostu odchylić analog w jego stronę. Nie sprawdziłem, jak to działa w praniu, bo oczywiście nie dało za bardzo rady w chaosie jednej bitwy. Ale nadzieja jest.
Mecz polegał na odbijaniu trzech stref i obronie w celu zdobycia punktów. Gdy jedna strona zdobywała ich 1000, zaczynał się etap rozgrywki nazywany Breaking Point, w którym każdy z przegrywających ma ostatnie życie. Jeśli ktoś z nich zginie, to bezpowrotnie. Jeśli uda im się wykaraskać i zdobyć 1000 punktów dla siebie, role się odwracają.To bardzo emocjonujący etap, a szale bitwy mogą zmienić się w ciągu sekund. W Dominację zagrałem też na nowej mapie, ale była ona bardzo podobna do tego, co prezentowano rok temu. Jedna strefa na placu, druga na górze w wieży, trzecia gdzieś na uboczu... Mam nadzieję, że mapy będą bardziej zróżnicowane.Teren naszej bitwy nie grzeszył oryginalnością, ale wizualnie i tak prezentował się zacnie. For Honor może pochwalić się dobrą grafiką pełną szczegółowych tekstur i efektów. Wrażenie robią też wszelkie animacje walk ze spektakularnym wybijaniem NPC-owych szarych piechurów na czele.Szkoda, że o grze nie mogę powiedzieć wiele więcej niż rok temu. Wciąż tkwi w niej duży potencjał, walka wciąż potrafi zachwycić, a trzy klasy mocno się od siebie różnią. Atmosfera starej wojny jest odczuwalna na każdym ciężkim kroku naszego woja. Tytuł stanowi świetny kontrast względem typowych ubigame, to powiew świeżości w planie wydawniczym francuskiego giganta. Po ograniu dwóch dem mogę z pewnością powiedzieć, że nie mogę doczekać się premiery 14 lutego 2017 roku.