FlingSmash - recenzja
Prosty pomysł i świetne wykonanie to często przepis na murowany hit. W wielu jednak przypadkach nawet świetna idea nie pozwoli na sukces. Jeżeli obiecywaliście sobie wiele po FlingSmash i czekaliście na emocjonujący tytuł, który zapewni masę zabawy w mroźne, zimowe wieczory, to mam dla Was złe wieści.
24.12.2010 | aktual.: 30.12.2015 14:05
Wciągająca fabuła Spokojne wyspy, na których życie płynie błogo, mają to do siebie, że są dobrym celem ataku przesiąkniętego żądzą zniszczenia złoczyńcy. Tak jest i tym razem. Na wysepkę z wielką palmą zostają przez przez głównego antagonistę wysłani przebrzydli słudzy, którzy robią krzywdę zamieszkującej rajską miejscówkę księżniczce. Dumając nad tym, jak zapobiec złu (i w dalszej perspektywie zniszczeniu świata), tęgie głowy przypominają sobie pradawną historię o wielkim bohaterze i jego magicznych perłach. Cóż pozostaje zrobić? Należy herosa odnaleźć, uwolnić ze skrzyni i poprosić o pomoc. Okazuje się, że dzielnym śmiałkiem nie jest twardziel o posturze Pudziana, ale mała żółta kulka z czerwonym kucykiem. Podczas oglądania intra, opadły mi ręce. Twórcy wiedzieli co robią, uniemożliwiając pominięcie tego pokazu obrazków (bo o animacji nie ma mowy). Czy ta gra naprawdę potrzebowała jakiejkolwiek historii?
Emocjonująca rozgrywka LocoRoco udowodnił, że na prostym pomyśle można stworzyć ciekawą grę, która pomimo swojej prostoty, nie znudzi się po kilkunastu minutach. Bo teoretycznie niby co może być ciekawego w przetaczaniu żelkowatej kuli po kolejnych etapach? Z tego samego założenia wyszli zapewne twórcy FlingSmash, firma Artoon. Niestety, innowacyjny pomysł to za mało, trzeba go jeszcze okrasić dobrym wykonaniem i ciekawymi rozwiązaniami. A tego niestety tu brakuje. Zasada zabawy jest prosta - bierzemy zamach kontrolerem i niejako wyrzucając bohatera do przodu, niszczymy kolejne przeszkody. Będą to zarówno kamienie, jak i ruszający się przeciwnicy, a także inne przeszkadzajki starające się zablokować nam drogę. Niby wszystko jest w porządku, ale po kilku minutach poczujecie wszechogarniającą monotonię. Powtórzę - monotonię. Najbardziej emocjonującym momentem całej zabawy może okazać się sytuacja, w której opaska od Wii Remote poluzuje się, a pilot powędruje w stronę telewizora lub ściany. Innych atrakcji niestety Artoon nie przewidziało, choć jegomość na poniższym filmie bawi się jak widać przednio - zupełnie nie wiedzieć czemu.
Gameplay - FlingSmash (Metal Magnetizing)
Porywająca kooperacja Nie musicie sami męczyć się przy FlingSmash. Do wspólnego "samozanudzania" możecie zaprosić kolegę lub koleżankę. Wręczając jej (lub jemu) drugi kontroler, umożliwicie wcielenie się w drugą, równie bezpłciową kulkę. Wspólne przemierzanie etapów jest tak samo emocjonujące, jak samotna krucjata, a na ekran wkrada się chaos, który ciężko okiełznać wzrokiem. Z jednej strony powinno się chwalić ideę kooperacji we wszelkiej maści grach, bo nic tak nie buduje wzajemnej przyjaźni między graczami, jak wspólna zabawa w ulubiony tytuł - i nie zawsze musi chodzić o rywalizację. W tym jednak wypadku prorokuję jedynie pogorszenie relacji między przyjaciółmi lub zrażenie się do Wii. Oba przypadki są smutne, więc wniosek z tego prosty - nie grajcie z przyjaciółmi.
Werdykt Wiele jest na Nintedo Wii średniaków, jeszcze więcej kiepskich produkcji, ale ogrom z nich przepada gdzieś przez brak promocji i reklamy. Niestety Nintendo nie pozwoliło grze FlingSmash po cichu ominąć naszych konsol. Zupełnie nie rozumiem tej decyzji, ale dostrzegam jeden pozytywny aspekt przygód kolorowej kulki. Niestety nie ma on nic wspólnego z Artoon, ale właśnie z samym Nintendo. Do zestawu z grą dołączono śliczny, czarny kontroler stanowiący połączenie klasycznego Wii Remote z przystawką MotionPlus. Nakładka zwiększająca czułość sprzętu jest niezbędna do zabawy - gra dokładnie odczytuje położenie kontrolera i siłę zamachu. Niestety zupełnie nie odczułem tego w samej rozgrywce i twierdzę, że klasyczny Wii Remote zdałby egzamin równie dobrze. Skoro już wiecie czego oczekiwać, to dopełnię obrazu goryczy. Grę ukończycie w dwie, góra 3 godziny - co z jednej strony jest ogromnym minusem, a drugiej kołem ratunkowym, które uwolni nas od konieczności dalszej zabawy. Życzę Wam z całego serca, abyście FlingSmash pod choinką nie znaleźli. Krótko i zwięźle - ta gra jest po prostu słaba.
Paweł Winiarski