Final Fantasy XV nareszcie ukończone
W marcu zagracie w pełną wersję gry. Tak, ironia zamierzona.
Poczułem mieszaninę ulgi i obowiązku. Musiałem o tym napisać. Japończycy zaprezentowali zwiastun i ogłosili datę premiery ostatniego dodatku fabularnego do Final Fantasy XV. Episode Ardyn zadebiutuje 26 marca na wszystkich trzech platformach posiadających „prawdziwą” wersję przygód Noctisa. A nie, pardon, nie zwiastun, tylko dodatku… animowany prolog. Całość trwa trzynaście minut, więc można sobie włączyć akurat do popołudniowej herbatki. Przyszykować na sam Epizod, w którym wykorzystamy nietypowe umiejętności Ardyna Izunii (dość słabego antagonisty, jeśli mowa o tej marce, przyznajmy). Ale wiem, że nie po to weszliście w mój wpis.
FINAL FANTASY XV: EPISODE ARDYN – PROLOGUE
Tak się kończy prawdopodobnie najbardziej rozklekotany projekt japońskiej szkoły developmentu gier. Gra, którą recenzowałem (bez grama przesady) już lata temu. A która przecież miała pierwotnie być rozbudowywana do końca roku - Episode Ardyn planowo rozpoczynało kolejny czteropak rozszerzeń. Tak bardzo żądny kasy był wydawca. Ale również tak bardzo wypadało łatać podstawową wersję scenariusza. Dzisiaj, chcąc pojąć sens „piętnastki”, trzeba obejrzeć film, dwie animacje, przejść grę i wszystkie dodatki. Piękny przykład przekraczania mediów, jasne. Szkoda tylko, że z dziurawym, niedokończonym właściwie szpilem w środku.
A jednak przez dziesiątki wpisów tak mocno przywykłem do rzucania frazami „XV”, „Noctis”, „Hajime Tabata” (który nota bene zdążył odejść ze Square, założyć własne studio, a nawet rozpocząć nową grę), iż gdzieś tam nawet mam w sercu smutek, że kończę polysagę analizowania, a nierzadko znęcania się nad ostatnim Final Fantasy. Tak, byłem ostry wielokrotnie. Ale w moich myślach Japończykom naprawdę się należało. Trzymam mocno kciuki, by plotki o „powrocie do korzeni”, które czyta się w kontekście nieuniknionej „szesnastki”, a także powracający trend na rozbudowane i satysfakcjonujące pozycje z singlową kampanią, jaki widzimy od 2017 roku, zdziałały w tym przypadku cuda. A następna generacja konsol otrzymała takiego Finala, o jakim fantazjowaliśmy (ha!) od przełomu wieków.