Final Fantasy VIII Remastered będzie zasługiwać na „remastered” w tytule
Przy takich usprawnieniach nie ma sensu wracać do oryginału.
Bardzo lubię te erpegowe remake’i/remastery, bo przynajmniej nie wciskają nam ściemy, że jRPG to gatunek idealny. Gdy Atlus czy Square coś odświeżają, wrzuca tam garść kluczowych opcji, bez których w zasadzie trudno już wracać do klasyki. No, jeśli ma się normalny tryb życia z kilkoma godzinami czasu dziennie maksymalnie. Dlatego cieszy mnie, że Japończycy nie zadowalają się metodą „chcieliście znowu Final Fantasy VIII, to macie, ale my przy tym pracować nie będziemy, bo chodzi o kasę”. I oprócz grafiki podciągniętej do współczesnych standardów (oraz, jak słusznie zauważyli nasi czytelnicy, nowych modeli postaci) dostarczą nam takie oto fajne rzeczy:
Wyłączanie losowych pojedynków. Wiadomo - rewelacja, gdy trzeba wrócić do „starszej” lokacji i nie chce się tracić czasu. Co w ogóle uświadamia mi, że największym problemem japońskich legend mojej młodości była od zawsze ilość czasu, jaką należało wpakować, żeby tam zobaczyć wszystko. Ale jakim cudem, jakimże cudem!, spędziłem przy Final Fantasy IX 240 godzin, to dzisiaj nie mam bladego pojęcia.
I od razu czekam bardziej.