Final Fantasy IV - recenzja
Czy dwudziestoletnia gra może nadal bawić?
22.04.2011 | aktual.: 30.12.2015 14:05
Rys historyczny Final Fantasy IV po raz pierwszy ukazało się w 1991 roku na konsolę SNES (Super Nintendo Entertainment System). Sześć lat później Square Enix wypuściło wznowienie na Playstation - ta wersja weszła też w skład Final Fantasy Collection (1999), Final Fantasy Chronicles (2001) i Final Fantasy Anthology (2002). W 2005 roku powstał port na Gameboy'a Advance, który do Europy dotarł już w 2006r. Rok później z okazji jubileuszu serii Final Fantasy ukazała się uwspółcześniona wersja na Nintendo DS z trójwymiarową grafiką, podłożonymi głosami i innymi dodatkami. Z kolei w 2009 roku ujrzała światło dzienne oryginalna gra ze SNES, tym razem na Wii (przez Virtual Console), w zestawie z dodatkiem The After Years.
Jeśli uwzględnimy jeszcze niewymienione przez mnie powyżej wersje na japońskie telefony komórkowe i konsolę WonderSwan Color (które pominąłem, gdyż nie dotyczyły naszego regionu), to okaże się, że PSP jest ósmą z kolei platformą, na którą ukazało się Final Fantasy IV.
Wydawało się Wam, że Nintendo lubi doić graczy wypuszczając odnowione wersje swoich starych hitów? Mogą brać korepetycje u Square-Enix.
Co dostajemy tym razem? Najnowsza edycja Final Fantasy IV na PSP nosi podtytuł The Complete Collection i składa się z odświeżonej wersji oryginalnej gry, wydanego wcześniej na Wii i komórki The After Years oraz zupełnie nowego scenariusza Interlude, który łączy dwie poprzednie historie. W tym wydaniu, w odróżnieniu od wznowienia na DS, twórcy zdecydowali się na grafikę 2D, dzięki czemu gracze poznają historię w bliższej oryginałowi, acz znacznie poprawionej, oprawie wizualnej.
Wydanie które dostałem do testów było bardziej rozbudowane niż typowa gra na PSP: ładne, kartonowe opakowanie z otwieraną okładką przyozdobioną ilustracjami i kieszonką na gadżety, artworki Yoshitaki Amano w formie pocztówek z gry, kod na kostium do Dissidia 012 Duodecim i dodatkowo ściereczka z mikrofibry z grafiką z gry (do przecierania ekranu PSP). Może i nie jest to full wypas edycja kolekcjonerska, ale na pewno przyjemniej jest dostać taką wersję niż standardowe plastikowe pudełko.
Nowe szaty cesarza W edycji PSP wszystkie sprite'y i tła zostały odświeżone, co w praktyce oznacza „wywalone do kosza i narysowana od nowa, ale tak, by były bardzo podobne do swoich pierwotnych szesnastobitowych wersji”. Tak samo potraktowano też muzykę i dźwięki, które zostały na nowo nagrane, zmiksowane i przefiltrowane, przez co kompozycje Nobuo Uematsu brzmią ładniej i klarowniej. Całość pozostaje wierna duchowi oryginału, jednak prezentuje się o wiele lepiej - dwuwymiarowa grafika jest ostra, kolorowa i wygląda ślicznie na ekranie PSP, zaś muzyka bardziej kojarzy się z orkiestrą, niż z popiskiwaniem wiekowej konsoli.
W rezultacie gdyby ktoś grał w Final Fantasy IV jako dziecko, a dzisiaj uruchomił The Complete Collection bez uprzedniego przypomnienia sobie oryginału, mógłby uznać, że nic się nie zmieniło, a gra jest nadal tak piękna jak to kiedyś zapamiętał. Nasza pamięć wyczynia różne sztuczki: percepcja z punktu widzenia nastolatka plus upływający czas i różowe gogle nostalgii upiększają wspomnienia i wygładzają kanty - to dlatego tak ciepło wspominamy pierwsze związki i dlatego też tak duża jest populacja osób narzekających, że "kiedyś to robili gry”.
Taki hipotetyczny nostalgik szybko jednak przypomniałby sobie, że w przeszłości nie wszystko było aż tak idealne. Pod odświeżoną warstwą prezentacji kryje się bowiem wyjątkowo archaiczny model rozgrywki, będący esencją dawnych jRPGów z losowymi spotkaniami, powtarzalnymi walkami toczonymi w celu zdobycia doświadczenia, NPCami mówiącymi jedno zdanie i uproszczonymi miastami, w których znajdują się dwa domy na krzyż i sklep z bronią. Animacje postaci i potworów są symboliczne, w sensie że prawie ich nie ma - ot, stworek podskoczył, bohater drgnął, a cyferki nad jego głową pokazują, że odniósł obrażenia. Widowiskowe efekty zaklęć na tym tle wyglądają jak wzięte z innej gry.
Pieśń o czarnym rycerzu Bohaterem Final Fantasy IV jest Cecil, Mroczny Rycerz królestwa Baron (Sapkowski pisał kiedyś, że tworząc nazwy fantasy dobrze jest znać języki obce, tu jak na dłoni widać dlaczego). Cecil jest mrocznym rycerzem w takim samym stopniu co Cahir Aep Cellach z cyklu wiedźmińskiego: nosi stylową zbroję i hełm mający budzić postrach, wykonuje nieprzyjemne zadania dla swojego władcy, ale wewnątrz pozostaje normalnym człowiekiem, który w końcu buntuje się przeciwko nieludzkim jego zdaniem rozkazom. Gdy go poznajemy, Cecil wraca właśnie z misji w której nie obeszło się bez ofiar cywilnych. Pytając króla o cel tych poczynań wypada z łask i dostaje zadanie samobójcze...
Historia opowiedziana w Final Fantasy IV jest całkiem wciągająca i niepozbawiona oryginalnych motywów. Nie jest to epicka opowieść na miarę Dragon Age: Początek, ale nie jest to też prosta fabułka, będąca jedynie pretekstem do tłuczenia kolejnych potworków - jak to miało miejsce w dwóch pierwszych częściach cyklu. Bohaterowie są kimś więcej niż tylko sztampowym magiem, rycerzem i kapłanką, mają swoje cele i motywacje, a ich osobowości i perypetie zostają w pamięci na dłużej. Również główny szwarccharakter nie jest jedynie archetypicznym wcieleniem zła - jednak z uwagi na spojlery nie mogę napisać więcej, by nie zepsuć takich czy innych związanych z jego postacią niespodzianek.
Jedna gra, trzy opowieści Znajdujące się w pakiecie dwa pozostałe scenariusze, The After Years i Interlude, nie są już tak interesujące pod względem fabuły i bohaterów, ale dają fanom Final Fantasy IV możliwość ponownego odwiedzenia świata gry i zobaczenia co stało się dalej. Dla zagorzałych wielbicieli jest to już nagrodą samo w sobie, zaś reszta graczy potraktuje te scenariusze bardziej jako zupełnie znośne dodatki. Ukończenie The After Years to kilka, najwyżej kilkanaście godzin (jeśli zajdzie potrzeba dopakowania postaci), a Interlude da się skończyć dosłownie w dwie, trzy godziny. Jeśli planowaliście kupić The Complete Collection ze względu na te dodatki, to moja opinia jest taka, że nie warto: sprawdzają się jako bonus, ale w żadnym wypadku nie dorównują oryginalnej grze.
Werdykt Final Fantasy IV jest przykładem na to, że dobra fabuła broni się niezależnie od oprawy audiowizualnej. Wrażenia z tak podanej opowieści zostają z graczem na lata, a po lekkim face-liftingu kolejne generacje również mogą odkrywać jej uroki. Niemniej mechanika gry dosyć mocno trąci myszką, więc chcąc przeżyć historię Cecila i jego przyjaciół, bądź to od nowa, bądź to po raz wtóry, trzeba przygotować się na obcowanie z archaiczną rozgrywką.
Osoby, które w Final Fantasy IV grały dawno temu, znajdą tu tę samą wciągającą opowieść w udoskonalonej oprawie, z towarzyszącymi dodatkowymi scenariuszami. Osoby, które nie zetknęły się z tym tytułem nigdy wcześniej, będą miały okazję poznać jej fabułę nie obawiając się pikseli jak kafelki i piskającej muzyczki. Podstawowe pytanie brzmi jednak: czy dwudziestoletnia gra z odświeżoną grafiką i muzyką może nadal bawić?
Odpowiedź będzie przede wszystkim zależeć od tego, jak bardzo pytającemu przeszkadza wiekowa mechanika i brak graficznych fajerwerków. Ci, którym nie wadzi cokolwiek leciwa warstwa rozgrywki, będą mieli z Final Fantasy IV dużo dobrej zabawy, jednak niektórych drażnić może konieczność mozolnego levelowania postaci, losowe spotkania i inne ograniczenia wynikające z oldskulowych korzeni gry. Podsumowując, polecam Final Fantasy IV The Complete Collection, podkreślając jednak przy tym, że ze względu na powyższe zastrzeżenia nie jest to gra dla każdego.
Bartłomiej Nagórski
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów)
Data premiery: 21 kwietnia (Europa) Deweloper: Square Enix Wydawca: Square Enix Dystrybutor: Cenega PEGI: 12
Egzemplarz gry do recenzji dostarczył sklep Muve.pl