Filmowy Assassin's Creed odwraca proporcje serii - więcej czasu spędzimy w teraźniejszości
Tylko czy to na pewno musi być złym rozwiązaniem? Może... wręcz przeciwnie? Spokojnie, odłóżcie kamienie, postawcie mnie na ziemię. Wdech, wydech... Ja się tylko zastanawiam.
Pat Crowley, producent wykonawczy nadchodzącego widowiska, zdradził w wywiadzie z IGN-em, że około 65% filmu rozgrywa się we współczesności. W intrygujących czasach hiszpańskiej inkwizycji spędzimy zatem tylko 35% czasu antenowego. Zawiedzeni?
Nie dziwne. Większość fanów serii nigdy nie przepadała za wątkami science-fiction, a nawet jeśli je lubiła, to oczywistym było, że Assassin's Creed to w jakichś 90% wyprawa w przeszłość, a w zaledwie 10% mroczne korporacje, teorie spiskowe i wygodne dla lania wody śpiączki (na ciebie patrzę, Revelations). Nawet przed premierą pierwszej części świat przez długi czas nie miał pojęcia o istnieniu Animusa, Desmonda Milesa i jego ciasnego, sterylnego pokoiku. Cholera, pamiętam, że sam największy twist fabularny przeżyłem tuż po odpaleniu, gdy zobaczyłem, że to nie jest do końca gra o skrytobójcy biegającym po Damaszku. Czy zatem wznoszenie lamentu na wieść, że film odwróci proporcje serii, ma sens? Z jednej strony tak. A z drugiej...
Pomyślcie, czy te historie w przeszłości były właściwie interesujące? Bo ja - człowiek, który w serię grał do Black Flag - naprawdę pozytywnie wspominam tylko fabułę w "trójce". Reszta... po prostu była. Jasne, Ezio to super bohater, a piracki klimat Black Flag ujmował, ale główne wątki tych gier sprowadzały się zazwyczaj do "niech coś ważnego stanie się w pierwszych dwóch sekwencjach. a potem kolejne dziesięć spędźmy na bezowocnym szukaniu artefaktu, nawiązywaniu znajomości, zabijaniu pomniejszych templarów, odbijaniu dzielnic i zbieraniu piórek". To działało w grze, bo mieliśmy klimatyczną piaskownicę, ale w kinie...?
Takie podejście zdaje się potwierdzać sam Fassbender, który powiedział IGN-owi:
Uważam, że w grach teorie spiskowe z Abstergo w roli głównej, dodatkowo doprawione świetnymi glifami z "dwójki" i Brotherhooda, były znacznie ciekawszymi tematami niż historyczne przepychanki asasynów. Jeśli zatem film miałby opowiedzieć zwartą, dynamiczną historię w czasach inkwizycji i złożoną, wielopoziomową intrygę w teraźniejszości to... Czemu nie? Szczególnie jeśli Callum, główny bohater widowiska, wzorem Desmonda nauczy się kilku trików od swojego przodka. A zwiastun sceną ze strzelaniem z łuku w siedzibie Abstergo zdaje się to sugerować.
Wiem, jestem teraz trochę adwokatem diabła, ale to dlatego, że ja wątki sci-fi w tej serii zawsze bardzo lubiłem, choć potem - jak wszystko prędzej czy później w Assassin's Creed - zostały popsute. Ale dla mnie to właśnie ten element był motorem napędowym gier. Wiadomo, filmowe odwrócenie proporcji wynika pewnie z budżetu (zgaduję, że najzwyczajniej w świecie nie starczyło im pieniędzy na osadzenie większości akcji w kosztownej przeszłości), ale nie musi to automatycznie oznaczać chały.
A jeśli jednak miałbym być złośliwy: to co, niezły zwiastun pokazał już pewnie wszystkie sceny z czasów inkwizycji? Z kolei tym, którzy wciąż nie mogą zdzierżyć tam Kanye Westa, polecam wersję z podłożonym "Iron" Woodkida:
Assassin's Creed movie trailer (fixed music)
[źródło: IGN]
Patryk Fijałkowski