Fight Night Champion - recenzja

Fight Night Champion - recenzja

marcindmjqtx
27.04.2011 17:09, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Grzecznością nic w życiu się nie osiągnie, zwłaszcza kiedy po kilku latach przygód wieku pacholęcego trafia się do więzienia. I to nie do byle jakiego zakładu, a do takiego, w którym nie toleruje się słabeuszy a niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Trzeba być twardym i umieć się bić, jeszcze lepiej jeśli czuje się bokserską smykałkę.

Główny bohater Fight Night Champion, szczęśliwie, ma to coś w sobie i z drobną trenerską pomocą problemy dnia codziennego z powodzeniem rozwiązywał na więziennym ringu. Któregoś dnia jednak, pobity w uczciwej walce skin postanowił dać czarnoskóremu bohaterowi do myślenia i spróbować swoich sił w formule kilku na jednego. Nasz bohater, zaskoczony przez kilku mieśniaków zebrał cięgi i poważnie ranny trafił do więziennego ambulatorium. Szokująca lekcja odniosła jednak pozytywny skutek, Andre Bishop, po opuszczeniu zakładu karnego postanowił zająć się boksem na serio, rozpoczynając treningi w zapadłym ale profesjonalnym klubie. Sklasyfikowany jako zawodnik wagi średniej dostaje szansę ułożenia sobie uczciwego życia, od nowa, prąc po tytuł mistrza boksu amatorskiego. Pierwsze sukcesy inspirują także jego brata, Raymonda, który staje do pojedynków w wadze ciężkiej.

Żeby nie zdradzać zbyt dużo z fabuły wypadałoby w tym miejscu przerwać opowieść. Jednocześnie jednak koniecznie trzeba wspomnieć, że w przeciwieństwie do innych części Fight Night w odsłonie pod tytułem Champion fabuła gra bardzo ważną rolę. Życie nie oszczędza Andre i poznawanie jego losów jest jakością samą w sobie. Historia, być może nie może się równać z Hemingwayem, ale i tak została dobrze skonstruowana, zabrakło sztampy i nawet w momentach które wydawały się słowo w słowo przepisane ze scenariuszy filmów z udziałem Van Damme'a finał okazywał się zaskakujący. Jednym słowem, historia wciąga i mimo iż jest w 100% liniowa (no bo jakaż mogłaby być?) nie nudzi i nie rozczarowuje. Daje maksimum boksu z boksu. Czasem brakuje tylko opcji dialogowych, aby móc pokierować losami Andre nie tylko na ringu ale także i w życiu. Na to chyba jednak nie ma co liczyć nawet w następnych częściach sagi.

Skoro tak budująco zaczęliśmy czas na pierwszą poważną wadę - grę w trybie Champion można bez większego problemu przejść nawet nie w jeden wieczór, a w kilka godzin. I to wszystko mimo przeobrażenia poszczególnych walk w swego rodzaju oddzielne misje. Za każdym razem dostajemy wyraźną instrukcję co trzeba zrobić aby odnieść zwycięstwo. Są to cele typu: "znokautuj go przed końcem trzeciej rundy", "przetrwaj dwie pierwsze rundy" lub "nie bij go w twarz". Instrukcje ubarwiają serię potyczek z której, de facto, składa się tryb przygodowy. Ukończenie intensywnego, naładowanego treścią i emocjami wątku fabularnego daje uczucie nasycenia, tu nie ma na co narzekać. Niemniej jednak przejście gry w raptem dwie-trzy godziny może pozostawiać także i pewien niesmak.

Drugi element, który może budzić wątpliwości to konstrukcja poziomu trudności w grze fabularnej. Walki nie są ułożone tak, że każdy kolejny przeciwnik jest trudniejszy do pokonania. Fabuła przedstawia historię Andre Bishopa, a na jego drodze, jak w życiu,  na różnych etapach kariery stają przeciwnicy o raczej zróżnicowanym poziomie umiejętności. Walcząc z jednymi trzeba się będzie bardziej spocić i rozplanować działania niż spotykając się z innymi. Nie przesadzę chyba jednak bardzo jeśli stwierdzę, że po wyczuciu mocnych i słabych stron bohatera większość walk można wygrać po prostu bijąc prawym prostym.

Oczywiście, więcej trzeba się pomęczyć grając na wyższym poziomie trudności, ale zasada pozostaje ta sama. Znaleźć otwarcie i wysłać prawy prosty na szczękę. Jeśli dojdzie, kontynuować aż do obalenia. Zresztą prawy prosty starszego z braci Bishopów gra w historii rolę bohatera drugoplanowego. Fight Night Champion prawie nie zmusza do uciekania się do defensywy, a najskuteczniejszą obroną jest przemyślany atak. Tym bardziej bolesne wydaje się pierwsze liczenie na deskach i nieporadna próba wciśnięcia odpowiedniego klawisza aby zmusić bohatera do stanięcia na nogi - a im częściej się upada tym trudniej się podnieść - podczas walki z głównym wrażym monstrum o błękitnych oczach.

Finałowa walka jest po prostu niewspółmiernie cięższa do stoczenia niż wcześniejsze pojedynki. Jeszcze na minutę przed pierwszym zwaleniem się na deski odniosłem wrażenie, że ten pojedynek to klasyczny "bossfight" charakterystyczny dla gier zręcznościowych, w których w punkcie kulminacyjnym chmarę standardowych przeciwników zastępuje tytaniczny olbrzym o niepojętej wręcz sile. Tamten jednak tradycyjnie porusza się w pewien schematyczny sposób, umożliwiający pokonanie go po ciężkiej i wyczerpującej walce. W finale Championa główny przeciwnik nieubłaganie prze do celu, z wdziękiem torpedy, dając prawdziwą szkołę bokserskiej techniki. Nie żeby był nie do pokonania, ale po przejściu całej gry głównie atakując ciężko się mentalnie przestawić na bycie przerzucanym po całym ringu.

Niestety, w odbyciu tego najtrudniejszego pojedynku nie pomaga system sterowania postacią. Nie da się nazwać Fight Nighta symulatorem bokserskim. Zawodnik co prawda dość szybko reaguje na komendy i dysponuje dość szerokim wachlarzem uderzeń, ale jeśli wypadnie się z rytmu zadawania ciosów i naciśnie o jeden przycisk za dużo może się okazać, że kiedy przeciwnik wykona skuteczną gardę i zacznie odchodzić nasz bohater nadal będzie bezskutecznie młócił powietrze zanim ruszy w pościg. To o tyle uciążliwe, że każde wyprowadzenie ciosu kosztuje pięściarza odrobinę wysiłku. Kiedy energia spadnie do niepokojąco niskiego poziomu a bokser nadal macha jego efektywność maleje - to raz, a dwa - staje się bardziej podatny na kończące trafienie. Z niuansów systemu sterowania warto też wspomnieć, że kilka dobrze przeprowadzonych akcji może uruchomić przypływ adrenaliny, który sprawia, że bokser nie będzie czuł zmęczenia, dając mu szansę na zasypanie przeciwnika dziesiątkami szybkich i silnych uderzeń, w nadziei na posłanie go na deski.

Na wielkie brawa zasługuje natomiast naprawdę świetnie zrealizowana fizyka ruchów i tak zwany mechanizm zderzania obiektów. Każde trafienie kończy się odpowiednim przekazaniem pędu. Nawet osuwającego się po linach przeciwnika można jeszcze "dogonić" tak zwanym podbródkowym, który zmieni trajektorię jego upadania, adekwatnie reagując na kolejne przyłożenie wektora siły. Kontestatorów uspokajam, oczywiście można się dopatrzyć drobnych niekonsekwencji, ale absolutnie nie rażą w oczy.

Charakterystyczna dla serii Fight Night jest także wysoki poziom oprawy graficznej. Także Champion nie rozczarowuje. Bokserzy być może nie wyglądają fotorealistycznie, ale modele 3D nie przypominają też galerii woskowych figur. Dostajemy wyniki porządnie wykonanej pracy. Dzięki mechanizmowi zderzeń obiektów postaci nie zapadają się w liny, nie wykręcają kończyn pod dziwacznymi kątami, ani nie wbijają pięści w sam środek głowy przeciwnika. Ponadto, tryb Champion okraszony jest równie dobrze wykonaną oprawą wideo zbudowaną przy wykorzystaniu silnika gry. Pod względem graficznym, jak na możliwości konsoli, Fight Night Champion stoi bardzo wysoko i nie ma się czego wstydzić.

Werdykt Wszystko dobrze, ale co po tych intensywnych dwóch godzinach okładania się pięściami i zakończeniu historii czempiona? Na pierwszy rzut proponuję rozpocząć własną karierę bokserską, pozbawioną już gangsterskiego wątku. W tym celu przydatny będzie tryb Legacy i 72 bokserów gotowych do wybrania. Wśród nich takie sławy jak Cassius Clay, Sugar Ray Leonard, Mike Tyson, Evander Holyfield, bracia Kliczko, czy znany z wątku fabularnego Isaac Frost. Można też oczywiście stworzyć własne alter ego i wyruszyć na podbój wszech wag. Kiedy jednak znudzi się także bezlitosne bicie przeciwników sterowanych przez automat Fight Night Champion daje możliwość zmierzenia się za pośrednictwem sieci z drugim graczem. To już akurat zupełnie inna historia. Gra, można powiedzieć, rozpoczyna się wtedy na nowo i z początkowych dwóch godzin, o których wspominałem, robią się i dwa, i trzy tygodnie.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów)

Data premiery: 04.03.2011 Deweloper: EA Canada Wydawca: Electronic Arts Dystrybutor: EA Polska PEGI: 16+ Egzemplarz gry do recenzji dostarczyła firma Electronic Arts Polska

Łukasz Cichy

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)