FIFA 12 - recenzja
Koniec września tradycyjnie oznacza już pierwszy gwizdek na wirtualnych boiskach, zwiastujący rozpoczęcie rywalizacji pomiędzy EA Sports i Konami. Pierwsza na murawę wybiegła FIFA 12 - jak prezentuje się w świetle jupiterów?
03.10.2011 | aktual.: 30.12.2015 13:29
Rozgrzewka „Elektronicy” już kilka lat temu przyjęli strategię ewolucji. Kolejne edycje serii nie zrywają z osiągnięciami poprzedniczek, nie próbują iść inną drogą - ewoluują, dokładając do elementów, które już się sprawdziły nowe pomysły i usprawnienia. I gdy wydawało się już, że seria dobiła do miejsca, w którym trudno o coś nowego, o przełom, który sprawiłby, że kolejna część nie będzie wyglądała jak kopia poprzedniej, z uaktualnionymi składami, EA Sports zmieniło reguły gry.
Dosłownie, cała praktyczna wiedza z poprzednich części serii, wszystkie przyzwyczajenia i nawyki nie zdadzą się Wam tu na wiele. Kilka pierwszych meczów to szok i niedowierzanie, klasyczny nokaut, po którym nie bardzo wiadomo, co ze sobą zrobić. Ale jak to zwykle z dobrymi grami bywa - im więcej czasu poświęcimy na trening, tym więcej możliwości nam zaoferuje. Po dwóch tygodniach z FIFA 12, powrót do „jedenastki”, w którą grałem przez okrągły rok, nie wchodził już w grę. Ale po kolei...
Pozory mylą
Pierwszy gwizdek i podanie piłki do partnera w ataku nie wróży jeszcze szczególnych zmian. Ba, można nawet powiedzieć, że wszystko wygląda tu aż nazbyt znajomo. Czy to na pewno FIFA 12 kręci się w czytniku? Niestety, jeśli chodzi o oprawę graficzną, to w tym roku zmieniło się raczej niewiele i na statycznych obrazkach raczej nie odróżniłbym gry od poprzedniczki.
A szkoda, bo przecież nie jest tak, że FIFA wygląda nie wiadomo jak dobrze. W tym roku nie doczekaliśmy się podmianki kolorowej paćkaniny na trybunach na coś bardziej przypominającego kibiców, ciekawszej realizacji różnych warunków pogodowych czy choćby bardziej widowiskowych powtórek. Zaniedbywanie tych elementów bez wątpienia trzeba EA Sports wytykać na każdym kroku, bo zwyczajnie wstyd, że tak piękna (w warstwie rozgrywki) seria potyka się na banalnych, zdawałoby się, elementach. Na szczęście to nie one decydują o jakości tego tytułu. Najważniejsze jest przecież to, co dzieje się na boisku. Zaręczam, że tu nie będziecie mieli problemów z rozpoznaniem „dwunastki”.
Znaki szczególne EA Sports bało się chyba, że znów zacznie się na forach przebąkiwanie o tasiemcu, odcinaniu kuponów i braku zmian. Firma podjęła wielkie ryzyko, decydując się na wrzucenie do gry nie jednej rewolucyjnej zmiany, ale aż dwóch. Wbrew pozorom, to nie nowy model kolizji zawodników i wiążące się z tym konsekwencje (o nich za chwilę) mają większy wpływ na konieczność zmiany boiskowych przyzwyczajeń. Poznajcie prawdziwą rewolucję - system Tactical Defending.
W poprzednich częściach gra w obronie nie przypominała tego, co dzieje się na prawdziwych boiskach. Gracze szybko orientowali się, że najskuteczniejsze jest nieustanne nękanie przeciwnika pressingiem. Po wciśnięciu przycisku odpowiedzialnego za podwojenie kolega z drużyny startował w kierunku piłkarza drużyny przeciwnej jak kamikaze i, podobnie jak piloci-samobójcy, zatrzymywał się dopiero po trafieniu w cel. Nie pasowało to do symulacji, w której stronę FIFA zmierza od lat, ale się sprawdzało, więc trzeba było korzystać. A teraz trzeba o tym szybciutko zapomnieć.
Po polsku: Duet Szpakowski i Szaranowicz powrócił, a wraz z nim całe morze błędów w komentarzu. Obaj panowie są tu jednak winni najmniej, bo oni przecież nagrywają wymagane kwestie. Problemy ze skryptami, dobierającymi złe wypowiedzi, kompletnie niepasujące do wydarzeń na boisku trapią serię FIFA zresztą od kilku lat. Wstyd, że z roku na rok nie tylko nie jest lepiej, ale wręcz przeciwnie.
W „dwunastce” możemy oczywiście nakazać koledze podbiegnięcie do przeciwnika, ale nie skończy się to próbą odebrania piłki, ale tylko bliższym kryciem. W pobliżu pola karnego obrońca będzie się natomiast starał ustawiać tak, by blokować drogę do bramki. Pomaga w tym fakt, że po przytrzymaniu A nasz obrońca automatycznie podąża za przeciwnikiem. Jeśli chcemy powalczyć o piłkę, musimy wziąć sprawy w swoje ręce i... podjąć ryzyko. Po wduszeniu X obrońca wykona atak na piłkę, inny w zależności od ustawienia względem przeciwnika. Pozornie mała zmiana niesie ze sobą duże konsekwencje. Nieudana próba odbioru oznacza, że napastnik nie będzie miał problemów z pognaniem w stronę bramki.
Uwierzcie mi, że odpowiednie zestawienie bloku defensywnego ma teraz dużo większe znaczenie, niż poprzednio, gdzie liczyła się przede wszystkim liczba napastników. Teraz trzeba się bardzo napocić. Nie zdziwię się, jeśli w pojedynkach sieciowych do łask wrócą ustawienia bardziej defensywne niż 4-3-3. W nowej FIF-ie grze w obronie trzeba poświęcić tyle samo uwagi, co rozbijaniu defensywy przeciwnika. Początki są trudne, a nawet irytujące, gdy przegrywamy w pucharach z drużynami o kilka klas gorszymi. Rozwiązanie jest proste - trening, trening, trening i zostawienie starych przyzwyczajeń w szatni. Jeśli mimo to wciąż nie będzie Wam szło, EA pozostawiło możliwość włączenia poprzedniego systemu obrony.
Electronic Arts w tym roku dało nam jeszcze w ofensywie dostęp do tzw. dryblingu precyzyjnego, który rozszerza możliwości napastników o leciutkie dziubanie piłki o kilka centymetrów w każdą stronę, sprawiające, że obrońca stresuje się jeszcze bardziej, nie wiedząc, czy za chwilę nie wystrzelimy w zupełnie innym kierunku. To jednak narzędzie dla weteranów, mających zmiany tempa i kierunku biegu ze zwodami w małym paluszku. Popisy nie są teraz zresztą tylko domeną żywych graczy. W „dwunastce” chętnie korzysta z nich też SI, przez co mecze z konsolowym przeciwnikiem zyskały na nieprzewidywalności i emocjach.
Piszczel o piszczel Skoro postraszyłem Was już wizją dotkliwych porażek, to może przejdźmy do łamanych kości... Spokojnie, wiem, że w sieci można znaleźć już wiele filmików pokazujących drastyczne detale zderzeń zawodników, które możemy pooglądać dzięki nowemu systemowi kolizji, ale to wciąż FIFA, a nie Mortal Kombat.
Impact Engine to kolejna wielka zmiana, która kryje w sobie więcej, niż się początkowo wydaje. Jasne, dzięki temu silnikowi mniejsze i większe zderzenia zawodników, kuksańce, podcinki czy walka o piłkę wyglądają realnie jak nigdy. Zdarzają się co prawda błędy i czasem prześmieszne, niezrozumiałe upadki, ale niezręcznych sytuacji i tak jest dużo mniej, niż się spodziewałem. A plusy zdecydowanie przewyższają te minusy.
Bowiem poza dokładaniem cegiełki do wizualnej warstwy gry, Impact Engine wpływa też na inne elementy zabawy. Przede wszystkim na zachowanie piłki, która ma teraz dużo więcej swobody, nawet będąc przy nodze jednego z piłkarzy. Działa na nią więcej praw fizyki, więc strzelając, podając czy powtarzając po raz setny ten sam zwód możemy oczekiwać, że efekt będzie nieco inny. Może to brzmieć jak wprowadzenie do rozgrywki chaosu, ale tak nie jest. Ba, od czasu, gdy serią opiekuje się David Rutter, nie mieliśmy jeszcze tak pozbawionej niepotrzebnych szaleństw kodu i dziwacznego zachowania futbolówki odsłony serii. Implementacja Impact Engine może nie wyeliminowała do końca „ping-pongowych” momentów, ale dzięki systemowi wszystkie kłótnie pomiędzy graczami można rozwiązać odpaleniem powtórki. Za to, że John Terry potrafi czysto interweniować nawet w zdawałoby się beznadziejnej sytuacji trudno wściekać się na autorów gry. W tym roku wszystko widać jak na dłoni.
Nieoczekiwaną konsekwencją systemu zderzeń są kontuzje. Otóż jedną z jego funkcji jest przekładanie kolizji na możliwe uszczerbki na zdrowiu. Drobne upadki, skrobanie „achillesów” czy mało dynamiczne podcinki nie są groźne. Ryzyko kontuzji rośnie jednak wraz z zaciętością pojedynków i zmęczeniem. Niby logiczne, że wślizg wykonany przy pełnej szybkości jest bardziej niebezpieczny dla zdrowia przeciwnika, ale strasznie trudno przestawić się na takie myślenie. „To tylko gra - chcę przejąć piłkę, więc wciskam turbo i biegnę”. Tak to wyglądało do tej pory, ale po kilkunastu dniach z FIFA 12 i kilku kontuzjach utrudniających drogę do podbicia Premier League zauważam u siebie delikatny spadek porywczości na wirtualnym boisku.
Sam sobie sterem, żeglarzem Zwłaszcza w trybie Be a Pro, w którym tworzymy i rozwijamy zawodnika, który być może kiedyś stanie się najlepszym piłkarzem globu. Tutaj przesadzenie z eksploatacją zmęczonego zawodnika prawie na pewno skończy się jakimś naciągnięciem i koniecznością przesiedzenia kilku meczów na trybunach. Niestety, z żalem donoszę, że to chyba największa zmiana w tym trybie. Jego ewolucja zatrzymała się dwa lata temu i w tym roku samotna kariera najzwyczajniej w świecie jest już po prostu nudna. System rozwoju nie różni się od tego sprzed roku, oceny za mecz znowu przyznawane są z kosmosu, trener wystawia nas nawet po fatalnych spotkaniach, a z boiska nie ściąga nawet, gdy wskutek kontuzji nie możemy biegać. Grałem w Be a Pro w FIFA 10, grałem w FIFA 11, w FIFA 12 nie mam już ochoty na powtórkę.
Zwłaszcza że znów wróciliśmy do mrocznych czasów, kiedy w grze brakuje licencji polskiej Ekstraklasy, a ciągnięcie na szczyt drużyny tylko udającej Śląsk Wrocław nie jest już tak fajne. Dobrze, że chociaż nazwiska piłkarzy się zgadzają, bo ich wygląd to tradycyjnie wpadka.
Co ciekawe, zupełnie inne uczucia towarzyszą trybowi menedżerskiemu. Tu zmian i usprawnień nie brakuje. Głównie dotyczą one czytelności interfejsu. Teraz nasze „centrum dowodzenia” jest dużo przyjaźniejsze i łatwiej kontrolować nie tylko to, co dzieje się w naszym klubie, ale i ogólnie w piłkarskim światku. Jako menedżer mamy też nieco więcej roboty, na przykład przy szukaniu potencjalnych talentów na całym świecie, opiekowaniu się drużyną juniorów czy nawet kontaktach z mediami. Na przedmeczowej konferencji możemy wyrazić swój nastrój przed spotkaniem, pochwalić lub zganić któregoś z piłkarzy, czy chociażby wbić małą szpilę trenerowi przeciwników.
Co jakiś czas dostaniemy też wiadomość od któregoś ze sportowców, któremu nie pasuje na przykład ustawiczne pomijanie przy ustalaniu składu. Wszystkich nie da się zadowolić, ale choć niewątpliwie przyjemne, te ciekawostki nie mają w FIFA 12 decydującego wpływu na wynik meczu. To jeszcze nie Championship Manager... Może to i dobrze - EA znalazło idealny poziom skomplikowania, który daje nam sporo możliwości, ale też nie odstrasza.
90 minut Konstruowanie akcji nie odbiega znacząco od tego z FIFA 11. Nie ma jednej, skutecznej przeciwko każdemu strategii, ale nie ma też ewidentnie popsutych elementów - możemy korzystać do woli z całego arsenału boiskowych strategii, znanych z rzeczywistych meczów. Może nieco trudniej jest minąć całą obronę jednym prostopadłym podaniem górą, ale to akurat, w poprzedniej części, już dawno zostało wyeliminowane przez łatki.
FIFA 12 to gra dla ludzi lubiących bawić się futbolem, lubiących kombinować najlepsze sposoby na rozmontowanie obrony i czerpiących satysfakcję nie tyle z efektownej bomby, która prawie zerwała siatkę, co z pomysłowych podań, które wyprowadziły napastnika na pozycję. W tym nie ma sobie równych.
Futbol globalny Jeśli chodzi o rozgrywkę w sieci, to w FIFA 12 w oczy rzuca się kilka nowinek - przede wszystkim EASports Football Club. Ogólnie rzecz biorąc jest to tablica informacyjna, pozwalająca być nie bieżąco ze wszystkim, co robią w grze nasi znajomi. Każde osiągnięcie premiowane jest bowiem punktami doświadczenia, które są jednak w zasadzie sztuką dla sztuki. Jeśli nie macie ochoty na dzielenie się takimi rzeczami, możecie tę opcję wyłączyć.
Z EASFC wiążą się też wysoko premiowane wyzwania, konstruowane na podstawie wydarzeń z ostatniej kolejki ligowej. Mieliśmy już możliwość odwrócenia losów meczu Atletico - Barca czy odtworzenia pogoni Borussi za FSV Mainz, zakończonej bramką Piszczka. Scenariusze nie są w grach piłkarskich żadną nowością, ale kilka wyzwań tygodniowo to bardzo miła sprawa.
Podobnie dobrym pomysłem jest są tzw. "Mecze towarzyskie online". Jeśli nie chcemy bawić się w zakładanie ze znajomymi ligi i umawianie się na spotkania, możemy z każdym z osobna rozegrać "sezon" składający się z 10 meczów, punktowanych jak normalne spotkania ligowe. Podobny system funkcjonuje zresztą w rozgrywkach z nieznajomymi. Po 10 meczach w trybie "Sezony pojedynków" nasze wyniki decydują o tym, czy możemy awansować do lepszej grupy.
Pola do sieciowych popisów na pewno nie brakuje, szkoda, że póki co wyszukiwanie przeciwników działa bardzo kapryśnie. W FIFA 12 drugi w teorii jest dolosowywany w zgodzie z poziomem wybranej przez nas drużyny. Niestety w praktyce i tak nawet grając zespołem z polskiej ligi możecie trafić na najlepsze kluby czy reprezentacje świata. A w tym roku opuszczenie meczu w trakcie, skutkuje automatycznym walkowerem dla przeciwnika. Aż prosi się tu o więcej opcji sortowania. Zresztą to nie jedyny oczywisty brak. FIFA w dalszym ciągu nie doczekała się opcji zagrania rewanżu w meczach co najmniej trzyosobowych, ani rozegrania w nich dogrywki i konkursu rzutów karnych. Przecież to nie są żadne wydumane opcje, a coś, co powinno być dostępne od razu.
O ile w meczach ze znajomymi możemy wybrać "starą" obronę, to w pojedynkach rankingowych nie ma już tej opcji. Wielu graczy ma spore problemy z przestawieniem się na nowy system, przez co często trafiają się nierealnie wysokie wyniki. Jeśli jednak gramy z kimś, kto opanował nowe zasady, mecze o wiele bardziej przypominają to, co dzieje się na prawdziwych boiskach. Niestety oszuści mają już ulubiony błąd - po przełączeniu się na bramkarza, obrońcami steruje konsola, co w przypadku słabych umiejętności gracza w obronie, zwiększa jego szanse, a my czujemy się, jakbyśmy dalej grali z SI. Ciekawe, kiedy EA zablokuje tę, w gruncie rzeczy i tak nieprzydatną opcję.
Werdykt Nie ma co ukrywać - jestem pod olbrzymim wrażeniem gry i nie mam najmniejszych wątpliwości, że to obowiązkowy zakup dla fanów futbolu. EA Sports znowu to zrobiło. Ryzykowne zmiany okazały się strzałem w dziesiątkę, a by przekonać się, jak wielkim krokiem naprzód jest „dwunastka”, wystarczy odpalić poprzednią część. Zrobiłem to i wiem, że FIFA 11 odeszła na emeryturę, doczekawszy się godnej następczyni.
Szkoda tylko, że choć duch gry rozwija się i zmienia, dostarczając coraz ciekawszej i rozbudowanej zabawy, to jest sporo elementów, które nie zmieniły się od dawna. Jak chociażby przesadnie rozbudowane opcje taktyczne, brak możliwości zrobienia szybkiej zmiany bez wychodzenia do menu, nudny tryb Be a Pro czy braki wydawałoby się oczywistych opcji w rozgrywkach sieciowych. Może za rok magicy z Kanady poświęcą swoją uwagę właśnie tym elementom i uczynią kolejny krok w stronę gry idealnej.Na razie jest lekki niedosyt, który jednak mija błyskawicznie po pierwszym gwizdku.
Bo FIFA 12 to zdecydowanie najlepsza odsłona tej serii, a tylko sentyment do starych gier i konsol może przeszkodzić w nazwaniu jej najlepszą grą piłkarską w historii.
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).
- Data premiery: 30.09.2011
- Deweloper: EA Canada
- Wydawca: Electronic Arts
- Dystrybutor: Electronic Arts Polska
- PEGI: 3
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor, firma Electronic Arts Polska
Maciej Kowalik
Na kanapie z FIFA 12:
Ocena: 4/5 - Warto(Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).
Data premiery: 19.08.2011 Deweloper: Monolith Software Wydawca: Nintendo Dystrybutor: Stadlbauer PEGI: 12
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor, firma Stadlbauer.
FIFA 12 (PC)
- Gatunek: sportowa
- Kategoria wiekowa: od 3 lat