FIFA 10 Ultimate Team - kupić, nie kupić?
Jako fana piłki nożnej ujmuje mnie ostatnio jedna reklama telewizyjna. Mniejsza o to, do zakupu czego Tomasz Kot w niej zachęca. Istotne jest, że wciela się w niej w rolę typowego polskiego trenera, który to wysławia się nieco nieskładnie, przez co zabawnie. Ostatnio aktor, który za 49 zł "pozyskuje coraz to nowego zawodnika" prezentuje się też jako bramkarz Tomas Koticek kupiony z Inter Bramborek i Tomas Kotman z Niemiec. Grając w najnowszy dodatek do FIFA 10 - Ultimate Team, czułem się trochę jak ten selekcjoner pozyskując kolejnych Koticków, Kotmanów i kogo tam jeszcze do drużyny przygna.
Jak pewnie większości z Was wiadomo, dodatek pod taką samą nazwą ukazał się już do ubiegłorocznej edycji gry. Tym z Was, którzy nie mieli z nim jednak do czynienia pokrótce nakreślę zasady. Ultimate Team to połączenie menedżera, gry karcianej i normalnej boiskowej rozgrywki. Na samym początku zakładacie drużynę (w moim przypadku KP Pyrlandia), konsola losuje Wam talię kart i zaczynamy zabawę. Karty reprezentują piłkarzy, trenerów, stadiony, stroje, piłki, kontrakty, opcje treningu, herby i jeszcze kilka ważnych w piłkarskim rzemiośle rzeczy. Jeśli zatem chcemy kupić nowego zawodnika to kupujemy odpowiednią kartę, nowy stadion tak samo itd. itp. Ponieważ zaczynamy z bardzo słabymi kartami handel z innymi graczami jest nieodłączną częścią gry, ten odbywa się przez licytacje. Można również kupować paczki z kartami, ale nigdy nie wiadomo co w nich znajdziemy, więc rozsądniej i taniej walczyć jest o wyszukane samemu karty.
Jak już widać zabawa jest mocno rozbudowana, a na tym nie koniec. Każdy piłkarz ma bowiem swoją ulubioną formację i pozycję, jeśli będziemy naszych zawodników zmuszać do grania innym systemem i na nie swoich pozycjach to wyniki mogą być mizerne. Ponadto występuje tu też taki czynnik jak zgranie - zawodnicy np. z jednego kraju lub klubu lepiej rozumieją się na boisku. Z piłkarzami i trenerami jest jeszcze ten problem, że szybko kończą im się kontrakty, a bez nich ani rusz. Często jest to więc najbardziej pożądany towar na licytacjach i ich pozyskiwanie może napsuć nieco krwi. Tym bardziej, że w klubowej kasie zwykle się nie przelewa.
Wirtualne pieniądze zdobywamy grając w przygotowanych przez EA turniejach bądź zwykłych meczach tak online jak i z konsolą. Turnieje mają różne ograniczenia, np. wymagają by skład nie był oceniony na wyżej niż trzy gwiazdki lub by grało w nim x piłkarzy z danego kraju. Dlatego warto dysponować szeroką kadrą i często rotować zawodnikami. Paczki z kartami możemy też kupować za punkty Microsoftu (dodatek sprawdzałem na Xboksie, domyślam się, że na PSN po prostu gra chce jakichś drobnych), co ma swoje dobre i złe strony. Dobre bo kosztują one niewiele, można więc wydać te końcówki punktów, które zwykle zalegają i nie ma co z nimi robić, złe, bo wprowadza to nierówność. Znacznie łatwej zbudować drużynę marzeń wspomagając się punktami niż polegać wyłącznie na meczowych zarobkach (te mogłyby być większe).
Co ważne, wersja zeszłoroczna była pełna błędów technicznych, a w tej praktycznie ich nie dostrzegam. Pojawiają się jakieś drobne niedociągnięcia, ale nie jest to nic, co potrafiłoby zaleźć za skórę. Denerwuje trochę konieczność ciągłego dokupowania kontraktów, ale Ultimate Team ma ogromną zaletę w stosunku do FIFA 10 - nikomu nie opłaca się wychodzić z przegrywanego meczu w sieci.
Jaka jest zatem odpowiedź na postawione w tytule pytanie? Brać i grać, bo EA wyceniło ten niezwykle rozbudowany i bogaty tryb na marne 400 punktów. W stosunku do tego co oferuje, to naprawdę tanio, gdyż Ultimate Team tchnęło w FIFA 10 drugą młodość. Szkoda jedynie, że nie ma polskiej wersji językowej.
Marcin Lewandowski