Fani Pokemonów wspierają protesty w Hongkongu
Memy i lajki w służbie większej sprawy, które nic nie zmienią.
Mem to silny, choć nietrwały środek przekazu, który szybko się rozprzestrzenia, ale jeszcze szybciej umiera, zastępowany kolejnym mniej lub bardziej śmiesznym obrazkiem, który w jakiś sposób komentuje naszą rzeczywistość. Kiedyś taką rolę pełniły na przykład małe komiksy w gazetach - Sławomir Mrożek i jego rubryka w Przekroju pod tytułem “Polska w obrazkach”, którą z racji wieku znam tylko z lekcji polskiego - choć i dziś pewnie można je jeszcze spotkać.
Dotyczą jednak spraw politycznych, poważnych, oddalonych od gierkowa i jego “problemów”. Podobnie jak małe komiksy stanowiły tylko dodatek do artykułów w gazecie, tak i memy są dziś pewnym dodatkiem (dla niektórych pewnie uzupełnieniem) codziennego, internetowego zalewu informacji.
Proste (zarówno w odbiorze, jak i wykonaniu), nierzadko śmieszne i podkreślające kontekst jakiegoś wydarzenia - świetny sposób na zaangażowanie dużej liczby osób. Blizzard na własnej skórze odczuł skuteczność memów z Mei, które przez ostatni miesiąc stały się symbolem graczy, nie zgadzającymi się z decyzją o zawieszeniu “Blitzchunga” i oznaką wsparcia dla protestujących w Hongkongu. Teraz do tego grona dołączyły Pokemony, które… no właśnie, dlaczego one?
Ciężko jednoznacznie stwierdzić, ale podejrzewam, że to jest ten sam powód, dla którego dziś mało kto pamięta o Harry Potter: Wizards Unite, a Pokemon GO, mimo trzech lat od premiery, dalej przynosi krocie. Rozpoznawalność kieszonkowych stworków to ich największy atut i zarazem przekleństwo, bo raczej wątpię, że Nintendo (a konkretniej The Pokemon Company) zachwycone jest takim wykorzystaniem Pikachu, Bulbasaura czy Cubone’a (to ten mały, z hełmem z czaszki). Firma nie wydała jeszcze oświadczenia w tej sprawie.
Tak czy inaczej, hashtag “PokemonForHK” funkcjonuje na Twitterze od jakiegoś czasu i wygląda na to, że jeszcze przez długi czas pod wątkiem “uwu” będą pojawiać się nowe obrazki z pokemonami dzierżącymi symbole protestujących.
Co z tym zrobi przeciętny użytkownik Internetu? Da lajka, uzna “my job here is done” i wróci do spokojnego przeglądania Twittera. A no właśnie, przecież to Twitter, polubione posty wyświetlą się obserwującym, podwójna korzyść!
Ten moment kiedy odkrywasz, jak Death Stranding doskonale komentuje współczesnego, masowego odbiorcę.
Bartek Witoszka