"Fall Guys: Utlimate Knockout". Idealna gra na dalekie od ideału czasy?
"Fall Guys Utlimate Knockout" nie zachwyci was grafiką, rozbudowaną fabułą czy skomplikowanymi mechanikami. To rzecz prosta, ale jednocześnie szczera i tak bezpretensjonalna, jak to tylko możliwa.
"Fall Guys: Utlimate Knockout" pojawiło się trochę znikąd, narobiło sporego zamieszania i stało się królem mijających wakacji. Dowody? Proszę bardzo.
Do sierpniowej oferty PS Plus Sony dołącza "Call of Duty Modern Warfare 2 Campaign Remastered" oraz mało znaną wówczas grę "Fall Guys Utlimate Knockout". Ten drugi tytuł po dobie od pojawienia się na platformie PlayStation zalicza 1,5 mln graczy. Po niecałym miesiącu od premiery liczba przekracza 15 mln.
I to pomimo tego, że w zasadzie nie chce działać. Serwery nie wytrzymały bowiem naporu. Za brak przygotowania na tak duże zainteresowanie, gracze odpowiedzieli bombardowaniem twórców negatywnymi opiniami. Dziś nie ma po nich śladu. Ponad 80 proc. pozytywnych opinii na Steamie, a jest ich w sumie ponad 100 tys. Metacritic? Ocena w okolicy 80 od recenzentów i 7,3 lub 8,0 od graczy. Skąd ten zachwyt? Najpierw rzućcie okiem na zwiastun.
Fall Guys - Gameplay Trailer | PS4
Bije z niego niczym nieskrępowana radość z zabawy, bezpretensjonalność i całe taczki absurdu. Koktajl w idealnych proporcjach na niezbyt normalne czasy w jakich przyszło nam żyć.
Będę zupełnie szczery – początkowo zwiastun nie zrobił nam mnie najmniejszego wrażenia. Ot, kolejna gra, będąca "tą drugą" w comiesięcznym abonamencie Sony. Postanowiłem dać jej jednak szansę. Wystarczyły sekundy. Bo, żeby zrozumieć fenomen "Fall Guys Utlimate Knockout", trzeba tę grę po prostu włączyć. Zostaniemy wrzuceni na losową mapę z 60, nam podobnymi, żelkowymi stworkami w jednym celu – dotarcia do mety. Na drodze staną nam ruchome platformy, drzwi przez, które nie sposób przebiec czy podłoga, która znika. Wszystko, by nie stać się tytułowym "spadającym gościem".
Po pięciu minutach moje skojarzenia powędrowały do legendarnego, japońskiego programu telewizyjnego "Takeshi's Castle". Inspirację widać gołym okiem.
Best fails from Takeshi's castle
Zabawa podszyta jest zasadami znanymi z battle royale, podzielona na kilka, rozmaitych i różnorodnych etapów. Do kolejnego awansuje coraz mniejsza grupa, aż pozostanie tylko jeden. Zwycięzca. Nagroda to "fejm" i "prestiż", który spieniężymy kupując kolejne stroje i wzory dla naszego bohatera lub bohaterki. A potem zabawa zaczyna się od nowa.
Ludziki są nieporadne do granic absurdu, przewracają się, wpadają na siebie, odbijają od wszystkiego, co tylko podkreśla absurdalność całej gry. Do rozgrywki można zaprosić znajomych (niestety nie ma opcji gry na kanapie – a szkoda, to wielki minus), a wtedy zabawa nabiera dodatkowych rumieńców. To rozrywka idealna na wirtualne, weekendowe rozprężenie. Co chyba najważniejsze – to jeden z tych tytułów, po który może sięgnąć każdy. Sterowanie to pestka, zasady jasne i czytelne. Nic tylko grać.
Po ok. dwóch tygodniach w zabawę wdziera się odrobina monotonni, ale "Fall Guys" nadal pozostają esencją gry na "szybką rundkę". Najważniejszy komunikat do twórców jest taki, że oznak znudzenia nie okazują gracze. Rzut okiem na SteamCharts: ostatniej doby na pecetach w "Fall Guys" zagrywało się 170 tys. osób. A twórcy nie powiedzieli przecież ostatniego słowa.
27 sierpnia, podczas gali otwarcia wirtualnego Gamescomu, mamy zobaczyć zapowiedź drugiego sezonu w grze. Można śmiało zakładać, że pojawią się nowe areny i kostiumy.
Pojawiają się też pierwszy plotki o wersji mobilnej gry, szykowanej na rynek chiński, co z biznesowego punktu widzenia jest wielce sensownym posunięciem. Nie wykluczałbym również portu na Nintendo Switch, gdzie na "Fall Guys" czekają kolejne tysiące graczy. Z wyżej podpisanym włącznie.