Facebook uruchomił swoją pecetową platformę gamingową, ale niestety nic nie zmienia w kwestii samych gier
Gameroom nie jest ani „na poważnie”, ani żadną konkurencją dla jakiejkolwiek innej platformy pokroju Steama czy Origina. To raczej potwierdzenie, że tonący brzytwy się chwyta.
02.11.2016 17:15
Nie jest żadną tajemnicą, że popularne niegdyś gry na Facebooku odchodzą do lamusa. Pomijając już kwestię irytujących zaproszeń do podlewania marchewki, zwyczajnie wygodniej jest oddawać się niezobowiązującej rozrywce na smartfonie i dedykowanej aplikacji. Widać to zresztą na poniższym wykresie. Gry mobilne rosną w siłę i jeszcze w tym roku mają zdominować rynek. „Społecznościówki” natomiast notują ciągłe spadki.
Facebook to widzi i jakiś czas temu firma rozpoczęła działania mające przyciągnąć nie tylko graczy, ale też twórców. Najpierw ogłoszono rozpoczęcie współpracy z Blizzardem i umożliwienie nie tylko logowania się do Battle.netu (a już niedługo "Blizzard Cosia") za pomocą konta na Facebooku, ale też streamowania gier Blizzarda bezpośrednio na portal.
Jeszcze przed tym firma Zuckerberga kupiła Oculusa, zapewniając sobie tym samym dostęp do „poważnego” grania, a w sierpniu tego roku ogłosiła współpracę z Unity, by zintegrować z silnikiem narzędzia umożliwiające prosty dostęp do sieci społecznościowej. Wtedy też zapowiedziano uruchomienie zupełnie nowej platformy gamingowej na pecetach.
Brzmiało poważnie. W końcu Unity to jeden z najpopularniejszych dostępnych na rynku silników, a połączenie z Facebookiem i umożliwienie deweloperom dotarcia do rzeszy potencjalnych odbiorców zapowiadało, że faktycznie w końcu zobaczymy tam produkcje poważniejsze, niż hodowla owiec czy budowanie miasteczek. Cóż, na razie nie zobaczyliśmy.
Wczoraj wystartował Gameroom, czyli zapowiadana platforma gamingowa Facebooka. Pobierzecie ją stąd, choć szczerze powiedziawszy nie wiem, czy warto, bo na razie dostępne są jedynie gry już wcześniej obecne na Facebooku.
Nieudolne klony Counter-Strike’a, układanie diamentów, wszystkie te farmy i inne przeładowane mikrotransakcjami produkcje niewarte spędzenia z nimi czasu poza autobusem czy poczekalnią u dentysty. Tylko że wtedy mamy je na ekranie smartfona.
To wszystko każe się zastanowić, kto ma być odbiorcą Gameroomu? „Hardcore’owy” gracz na pewno nie znajdzie tam nic ciekawego, przy czym mógłby spędzić parę godzin. Z kolei osoby podchodzące do tematu gier bardziej „niedzielnie” niczego dzięki platformie nie zyskają, bo dokładnie to samo mają, kiedy w przeglądarce zalogują się do Facebooka. Bez konieczności pobierania czy instalowania czegokolwiek.
Ktoś może powiedzieć, że to dopiero początki, które praktycznie nigdy nie są łatwe. Zgodziłbym się z tym gdyby nie fakt, że skoro na start usługi nie udało się ściągnąć choć jednego, poważniejszego tytułu, to szanse na pojawienie się takich w przyszłości raczej też są niewielkie.
Całość natomiast pokazuje, że ktoś chyba nie do końca rozumie sytuację, w jakiej znajduje się granie w portalach społecznościowych. Fakt, iż gry zostały z Facebooka „wyciągnięte” do dedykowanej aplikacji nie oznacza, że teraz ludzie się na nie rzucą. Nowych, bardziej zatwardziałych graczy obecna oferta nie przyciągnie, a dotychczasowi nie mają żadnej motywacji, by z niej skorzystać.
Bartosz Stodolny