F1 2020 pokazało mi, czym jest dziś realizm w grach sportowych
Nie tym, czego można spodziewać się myśląc o grze wyścigowej.
Krótka piłka: F1 2020 to zestaw obowiązkowy dla fana F1. Ale grą powinien zainteresować się każdy, kto lubi ścigać się na torze. 300 km/h bolidem wbija w fotel - tę prędkość naprawdę czuć! Do tego dochodzą licencjonowane tory, super szybkie pojazdy i sporo trybów (w tym split-screen!).
Wady? Grafika, co do której mam mieszane uczucia. Niby nie można przyczepić się do mnogości detali, ale to tło wygląda po prostu tak sobie. Może to dlatego, że niedawno widziałem nowego Dirta, a w międzyczasie ogrywałem efekciarską Forzę Horizon 4?
Kariera menadżera? Jest problem z realizmem
Jedną z nowości w F1 2020 jest rozbudowany tryb kariery, w którym nie tylko siadamy za kierownicą bolidu, ale zarządzamy całym zespołem. Jest profesjonalnie, bo trzeba zadbać o drugiego kierowcę, rozwój pojazdu, ale też kontakty z mediami. To od nas zależy podpisywanie umów sponsorskich.
I tu pojawił się lekki zgrzyt.
Oczywiście wiedziałem, że nie od razu zgłosi się do mnie topowa marka odpowiedzialna za opony bądź paliwa, ale liczyłem chociaż na to, że będzie to ktoś, kogo znam. Tymczasem w trybie kariery umowy sponsorskie podpisuje się ze zmyślonymi firmami.
Logiczne. Pewnie w Mercedesie nie życzyliby sobie, gdyby ich bolid zdobiła nazwa firmy, która w prawdziwym świecie sponsoruje np. team Ferrari. Ale i tak poczułem, że coś jest nie tak.
Jak mój bolid będzie prezentował się na tle istniejących? Jak mam oblewać szampanem innych, gdy mój zawodnik ubrany będzie w podróby? Tak, łatwiej mi było wyobrazić sobie Adama Bednarka wyżej od Lewisa Hamiltona niż to, że mógłby stać w stroju z wymyślonymi sponsorami. Przecież to takie nieekskluzywne! Jakby przyjść w dresie z dwoma paskami w miejsce, gdzie wszyscy mają idealnie dopasowane smokingi.
Słowem, tryb kariery w F1 2020 stracił na uroku, bo miał za mało reklam. Stał się przez to nierealistyczny.
Tak, wiem co myślicie. Pomyślałem o sobie to samo
W "prawdziwym" świecie może i nie używam AdBlocka, ale marzę o tym, żeby w mojej okolicy było mniej billboardów i nachalnych spotów. A potem siadam przed konsolą i jestem niezadowolony, bo będę widział mniej znanych marek.
Nie pierwszy raz tak jest. Wcześniej zabawę z każdą odsłoną serii Pro Evolution Soccer zaczynałem od łatki dodającej prawdziwe stroje do nielicencjonowanych drużyn. Nie wystarczało mi to, że zawodnicy Chelsea mieli po prostu niebieskie trykoty, a dzięki twarzom bez problemu dało się ich rozpoznać. Nie - musieli mieć prawdziwe logo, ale też znaczek marki odpowiadającej za koszulkę oraz logo sponsora. Dzięki temu PES stawał się realistyczny.
Pamiętam swój zachwyt, kiedy w grze z serii 2K obok wyniku nagle pojawiło się logo producenta zegarków. Tak jak w telewizji! Zadbali nawet o taki detal.
Brzmi absurdalnie, ale to najlepiej pokazuje, czym stał się współczesny sport. Jedną wielką bandą reklamową. Nie umiem już spojrzeć na niego inaczej niż przez pryzmat reklam. Brak Ligi Mistrzów przeszkadza mi nie tylko ze względu na brak charakterystycznej pieśni czy piłki z gwiazdkami. Liczy się też otoczka - czyli charakterystyczne bandy, logo browaru.
Od reklam się nie ucieknie
Kiedy ogląda się wyścig F1, reklam na torze jest całe mnóstwo. Niektóre są sprytnie oswojone, jak logo producenta opon czy paliwa. Jasne jest również to, że muszą być widoczne nazwy bolidów. Od tego się nie ucieknie.
Ale kiedy zagrałem w Forza Horizon 4 i na zderzaku mojej zabłoconej terenówki zauważyłem markę znanego producenta napojów energetycznych, zapytałem: dlaczego? Po co? Przecież całe te zawody są zmyślone. To się nie dzieje naprawdę, więc nie trzeba bawić się w odgrywanie rzeczywistości.
Za realizm odpowiadają nie tylko ustawienia jazdy - a tych w F1 2020 jest całe mnóstwo; dlatego w grze odnajdzie się i amator, i zawodowiec - to, jak bolid zachowuje się wchodząc w zakręt i to, jak reaguje, gdy da się zbyt szybko za dużo gazu. Nie, to nie wszystko. Liczy się też to, czy logo jest w odpowiednim miejscu.
Paradoksalnie to moment, w którym reklam zabrakło, wyrwał mnie z letargu. Coś, co z początku wydawało się wadą, pokazało, jak reklamy tylnymi drzwiami weszły do świata gier. A przyjęte zostały jak król. Ktoś, bez kogo wirtualna rzeczywistość jest gorsza.
Chociaż czy to problem tylko gier sportowych? Pamiętam, jak wiele pozytywnych emocji wywołał billboard wytwórni Sub Pop w Infamous: Second Son. Niby był to zabawny easter egg, co całość rozgrywała się w Seattle, ale przecież to wciąż reklama! Podobnie jak znany napój energetyczny w Death Stranding.
Najgorsze jest to, że nie ma rozwiązania. Domagać się, żeby w takich grach jak F1 czy FIFA można było reklamować sponsorów zespołów, ale powiedzieć nie producentowi napoju, który piją sportowcy i kibice? Nikt na to nie pójdzie. Na protest przeciwko reklamom nawet nie liczę, bo przecież w interesie drużyn leży to, aby ich sponsor był lepiej widoczny - wtedy mogą wykazać, że warto w nich inwestować, bo dobrze budują markę.
Skoro jest już za późno, to możemy tylko zadać sobie pytanie: w którym momencie zgasła nam lampka ostrzegawcza? I kiedy podobnie zgaśnie w innych grach.