F.E.A.R. 2: Project Origin - recenzja
Mądrość ludowa mówi, że lepiej się dać się miło zaskoczyć niż rozczarować. O ile w przypadku Killzone 2 czułem się zaproszony na szampan z kawiorem, o tyle zagranie w F.E.A.R. 2 traktowałem bardziej jako „studencką” imprezę z wódką i ogórkiem. Okazało się jednak, że dostałem więcej niż się spodziewałem, czyli nastąpiło owo miłe zaskoczenie.
11.02.2009 | aktual.: 30.12.2015 14:13
Czy coś się zmieniło od pierwszych wrażeń? Tak. Przede wszystkim zwolniła fabuła. Filmowe wtręty w stylu serii Ring z Almą są naprawdę fajne, ale mimo to, brakowało mi więcej scen, podobnych do tych, które kończyły pierwszy rozdział (możecie je obejrzeć w podlinkowanym wpisie). Dodatkowo odniosłem wrażenie, że twórcy nieco na siłę komplikowali mi życie, przedłużając tym samym rozgrywkę. Ilość przeciwności losu, z którymi boryka się główny bohater wydaje się być po prostu za duża. Nie jest to coś straszliwie złego, ale cierpi na tym jakość opowiadanej przez grę historii.
Miło, że gra nie stara się nas straszyć samą rozgrywką, a jedynie oskryptowanymi przerywnikami, które wprowadzają odpowiedni klimat i nie pozwalają nam długo się nudzić, podczas eksploracji kolejnego, opuszczonego budynku pełnego wrażych sił i duchów. Co jakiś czas widzimy odjechane sceny, w których scenografia zmienia się nie do poznania, obrazy rodem z horroru, czy Almę wpadającą w morderczy szał (często bez ubrania). Klimat FPS z domieszką horroru został utrzymany i dobrze. Zresztą jakoś nie spodziewam się, by ktoś naprawdę bał się przy tym gatunku i sposobie rozgrywki.
Poza głównymi wydarzeniami, prezentowanymi za pomocą przerywników, F.E.A.R 2 uzupełnia historię w trakcie gry rozmowami z innymi członkami naszego oddziału, czytaniem znalezionych podczas eksploracji informacji oraz elementami scenografii. Dzięki nim dowiadujemy się, co działo się wcześniej w odwiedzanych przez nas pomieszczeniach i poznajemy dodatkowe kulisy wydarzeń. Co prawda nie wszystkie z nich są ciekawe, jednak podczas gry warto na nie zwrócić uwagę.
Niestety, grafika odstaje od topowych produkcji konsolowych. A przynajmniej jest tak w wersji Xboksowej. Tekstury są niskiej jakości, otoczenie jest ubogie, choć trzeba przyznać, że w stosunku do części pierwszej widać znaczącą poprawę. Mamy również dość dziwaczny design poziomów, nie mający czasami za wiele sensu. Widać, że podstawowym założeniem była tu jakość rozgrywki, a nie w miarę sensowne przeniesienie budynków użytku publicznego w świat gry. Owszem, czasami zobaczymy na ekranie telewizora coś fajnego, ale zwykle włóczymy się po takich samych korytarzach i pomieszczeniach. Należy tu jednak uczciwie zaznaczyć, że etapy dziejące się w zrujnowanym mieście są naprawdę ładne i robią wrażenie. Na pewno, gdyby było ich więcej, tak bardzo bym nie narzekał. Warto też dodać, że całkiem miłe są animacje przeskakiwania przez barierki. Nie wiem dlaczego, ale utkwiły mi w pamięci.
Co do muzyki - jest, dynamiczna, czasami naprawdę wpadająca w ucho. Generalnie należy ją zaliczyć na plus. Niestety głosy postaci do najlepszych nie należą. O ile można jeszcze wybaczyć nijakie komendy wydawane przez kontrolowanych psychicznie żołnierzy, o tyle aktorzy podkładający głosy pod inne postacie mogliby się postarać bardziej.
Przejdźmy jednak do tego co najważniejsze. Owszem, gra nie jest tak piękna jak Killzone, czy GoW, nie ma jakoś strasznie wciągającej fabuły, ale cholernie fajnie się w niej strzela. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że lepiej niż w paru wysokobudżetowych produkcjach. Jako klasyczny FPS gra sprawdza się znakomicie. Pojedynki z przeciwnikami są emocjonujące, ich animacje, zachowania i taktyka są dla nas wyzwaniem (odpowiednio, rzecz jasna, do ustawionego poziomu trudności). Jasne, patent ze zwalnianiem czasu jest mocno ograny, ale działa. Nic na to nie poradzę, że mi się po prostu podoba. Co prawda do wysokiego poziomu AI przyzwyczaiła nas już poprzednia część, ale nawet teraz robi ona wrażenie. Z ciekawostek - w trakcie gry znajdziemy porozrzucane tu i ówdzie apteczki, jak za starych dobrych lat. Widać nie wszystkie gry przeskoczyły do samoodnawiającego się paska zdrowia i niektóre pozostały jednak przy poprzednich rozwiązaniach. Trochę szkoda też, że nie ma systemu chowania się za osłonami. Naprawdę się do niego przyzwyczaiłem i SouthParkowe "duck and cover" czyli przykucnięcie i dojście do zasłony już mnie nie zadowala.
Jeżeli chodzi o broń to nic nowego tu nie uświadczymy. Shotguny, rakietnice, karabiny snajperskie. Często kończy nam się amunicja, a gra lubi zmuszać nas do używania danego typu uzbrojenia, by poradzić sobie z przeciwnikiem. Oczywiście najmilej zasuwa się w praktycznie niezniszczalnym mechu (przy okazji pojawia się wtedy świetny filtr, dzięki któremu gra wygląda jeszcze ładniej), chociaż muszę przyznać, że przybicie wroga do ściany kołkownicą również jest satysfakcjonujące.
Wydaje mi się, że F.E.A.R 2 nie aspiruje do bycia „czymś więcej”. Owszem, po dłuższej sesji robi się czasami za monotonnie, ale nie można powiedzieć, że rozgrywka nie jest zróżnicowana. Mamy różne rodzaje przeciwników, dwa razy (mam nadzieję, że to nie za duży spoiler) dostajemy w swe łapki mecha, dzięki czemu możemy oddać się rozkoszom zemsty na wrogach. Co jakiś czas musimy też rozwiązać jakąś banalnie prostą zagadkę, polegającą na przykład na zakręceniu zaworu z gazem. Do tego dobrze rozłożone punkty kontrolne zachęcają nas do kontynuowania rozgrywki, nawet jeżeli powinie nam się noga.
Gra na pewno nie budzi już takich emocji, jak jej pierwsza część. Jest to po prostu dobrze zrobiona, ładniejsza i bardziej rozbudowana kontynuacja. Fabuła zaczyna się tuż przed końcem jedynki i z wydaje się, że twórcy zakładali, iż gracz zapoznał się wcześniej z tamtą grą. Otoczenie jest ładniejsze, bardziej zróżnicowane, zaś pomieszczenia bogatsze w szczegóły. Poprawa jest widoczna.
Mania na japońskie horrory się już skończyła, FPSy też się nam trochę przejadł, a poza tym pojawiły się naprawdę świetne gry z tego gatunku. Wszystko to sprawia, że F.E.A.R 2 jest grą niższego kalibru. Dla mnie miernikiem było to, że mimo narzekania i sarkania na oprawę, fabułę i poziomy nadal chciało mi się dalej grać, na zasadzie „jeszcze tylko jednego poziomu”, co chyba wystarczy za rekomendację. Warto jednak zauważyć, że nie należy się spodziewać, jak napisałem we wstępie, niesamowitych przeżyć, orgii audiowizualnej i strachu zmuszającego do brudzenia sobie bielizny, ale dobrej, rzemieślniczej roboty.
PS W momencie pisania recenzji tryb online nie był dla nas dostępny. Ocena została wystawiona wyłącznie trybowi dla pojedynczego gracza.