Expeditions: Viking – recenzja. Przybył jako najeźdźca, został kurierem
Ale co się przy tym natłukł, to jego.
Odnoszę wrażenie, że wikingowie od jakiegoś czasu zaczynają wypierać zombie jako „ten motyw, na który obecnie jest moda”. Na początku kwietnia Maciek recenzował Vikings: Wolves of Midgard, w lutym do Wczesnego Dostępu na Steamie trafiła strategia Northgard, jutro wychodzi Viking Rage, a w bliżej nieokreślonej przyszłości – Project Wight. Tylko czekać, aż ktoś stworzy moda DayV do Army.
Platformy: PC
Producent: Logic Artists
Wydawca: Logic Artists
Data premiery: 27.04.2017
Wymagania: Windows 7/10, Intel Core2Quad Q9400 2,66 GHz, 4 GB RAM-u, Nvidia Geforce GTS 450
Grę do recenzji udostępnił producent. Obrazki pochodzą od redakcji.
W tym wszystkim próbuje odnaleźć się Expeditions: Viking od studia Logic Artists, twórców ciepło przyjętej Expeditions: Conquistador. I nawet mu to wychodzi, choć nie obyło się bez kilku, dość nieprzyjemnych, potknięć.Początek przygody jest prosty jak konstrukcja wikińskiego topora. Nasz ojciec, wasal aktualnego króla, wybrał się podbić Wyspy Brytyjskie i z tej wyprawy już nie wrócił. Teraz na naszych barkach spoczywa odpowiedzialność za rozwój osady i bezpieczeństwo jej mieszkańców. Zadanie to niełatwe, bo na naszą wioskę mają chrapkę pozostali wasale, którzy dodatkowo kwestionują naszą pozycję; a nam brakuje pieniędzy niemal na wszystko.Dlatego mamy rok, żeby podnieść nasze włości z kolan i stać się znaczącą siłą w tym brutalnym świecie. A skoro po całym kraju krążą pogłoski o niezliczonych (i niechronionych) bogactwach na zachodzie, pozostaje nam pójść w ślady ojca i zmontować ekspedycję. Prosta fabuła jednak nie przeszkadza, a po pierwszych zadaniach, gdzie musimy zbudować łódź i skompletować załogę, wszystko wyglądało bardzo ciekawie.Podobnie ciekawie wyglądało lądowanie w Nortumbrii i wizyta w pierwszej wiosce rybackiej (oczywiście z obowiązkowym kościołem na klifie). Jej mieszkańcy mieli już styczność z wikingami, więc podchodzili do mnie i mojej ekipy nieufnie, ale nie atakowali od razu… W odróżnieniu od mojej drużyny, która natychmiast rzuciła się łupić te legendarne bogactwa. I powiem wam, że było to świetne uczucie, a ja czułem się jak Ragnar Lodbrok, prowadzący swoich ludzi do boju czy to w serialowych „Wikingach”, czy starych duńskich sagach.Niestety początkowy zachwyt zostaje przyhamowany przez dalszy rozwój historii. Bardzo szybko okazuje się, że z tego łupienia tak naprawdę nici, bo szybko zostajemy wplątani w lokalne przepychanki między poszczególnymi brytyjskimi królestwami. Samo w sobie nie jest to jeszcze złe, ale sposób wykonania to pójście po linii najmniejszego oporu. Biegamy zatem od jednego zleceniodawcy do drugiego, wykonując polegające na tym samym, słabo rozbudowane questy. Idź do lasu/jaskini/ruin i zabij tych, którzy tam siedzą. A potem do mnie wróć to dostaniesz nagrodę i kolejny quest, w którym pójdziesz do lasu… Szkoda, bo twórcy obiecywali grę bardzo nastawioną na ciekawą fabułę, a tymczasem dostaliśmy typową „kurierkę”. Nawet motyw naszego ojca urywa się nagle i w zasadzie nic z tego nie wynika.Trzeba jednak oddać ludziom z Logic Artists, że te nudne zadania są kapitalnie napisane. Voiceactingu w Expeditions: Viking nie uświadczymy zbyt wiele, ale wszystkie dialogi, opisy zadań czy nawet komentarze rzucane przez naszych towarzyszy są przemyślane, ciekawe i przede wszystkim – przyjemne do czytania. Nie ma tutaj przypadłości, na którą cierpi wiele RPG-ów, czyli ściany tekstu ze zdaniami tak wielokrotnie złożonymi, że w połowie musimy wracać do początku, bo zgubiliśmy wątek.Równie fajne jest to, że niemal każda nasza decyzja ma swoje konsekwencje. Zamiast ślepo szarżować na przeciwnika, decydujemy się urządzić zasadzkę? Spodoba się to naszym przebiegłym towarzyszom, ale ci honorowi nie będą zadowoleni. Kiedy jakiś dzieciak zapyta nas o naszych bogów i zaczniemy opowiadać mu o Thorze, ucieszymy tym religijnych członków drużyny, za to stracimy w oczach sceptyków. Podobnie jest z frakcjami. Jeśli pomożemy Piktom, zostaniemy znienawidzeni przez Nortumbrię, a splądrowanie klasztoru leżącego na ziemiach tej drugiej spowoduje, że przestaniemy być tam mile widzianym gościem.Problem jednak w tym, że choć założenia systemu były świetne, jego wykonanie zostawia sporo do życzenia. Nasi towarzysze mogą nas nienawidzić i nie zgadzać się z nami na każdym kroku, ale poza minusami do statystyk, nic z tego nie wynika. Nikt od nas nie odejdzie, nikt nie będzie próbował zająć naszego miejsca. Z kolei w stolicy Nortumbrii, gdzie zostałem uznany za wroga numer jeden, mogłem swobodnie chodzić po ulicach, a jedyną oznaką tego, że nie jestem tam mile widziany był fakt, że kowal nie chciał ze mną handlować. Tak samo, gdy trafiłem do więzienia (w ramach fabuły, nie ze względu na stosunki) i potem z niego uciekłem, zabijając przy tym z 10 strażników, wyszedłem z miasta nie niepokojony.
Skoro już przy zabijaniu jesteśmy, to trzeba powiedzieć, że walka jest najlepszym elementem Expeditions: Viking. To po prostu świetna, turowa strategia drużynowa. Dowodzenie 6-osobowym oddziałem, dobieranie bohaterów odpowiednich do sytuacji i optymalne wykorzystanie ich umiejętności daje bardzo dużo satysfakcji, nawet jeśli walkę przegramy, co na wyższych poziomach trudności zdarza się często, ale nie prowadzi do zakończenia gry.
Po powaleniu ani nasi towarzysze, ani główny bohater nie umierają, a zostają ogłuszeni, co zwykle prowadzi do ciekawych sytuacji. Moje pierwsze spotkanie z Piktami skończyło się szarżą na „komitet powitalny”, który szybko rozprawił się z dzielnymi wikingami. Jednak zamiast nas dobić, zabrali oni ekipę do swojego króla i teraz to ja musiałem się napracować, by odzyskać zaufanie. Działa to też w drugą stronę, bo możemy wyłączyć zadawanie śmiertelnych ciosów. A to ma wpływ na sposób, w jaki jesteśmy potem postrzegani. Czasem zdarzają się nawet zadania, w których ktoś prosi nas, by oszczędzić bliską mu osobę. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że w odróżnieniu od wielu innych gier o wikingach, nie uświadczymy tutaj magii.Są oczywiście elementy folkloru czy mitologii, mamy też klasy wspierające, które mogą zapewnić nam błogosławieństwo jednego z bogów bądź zasiać panikę w sercach wrogów, ale nikt Mjolnira na przeciwników nie zrzuci. Równie świetny jest poziom trudności, a w zasadzie możliwości ustawienia go pod siebie. Jeśli lubimy wyzwania i skrupulatne zarządzanie drużyną, ustawiamy najwyższy i faktycznie czujemy, że liczy się każda tura. Najniższy z kolei to przyjemny spacerek, podczas którego przebijamy się przez kolejne fale przeciwników, a przegrana wymaga wielkiego wysiłku.Jednak nasza drużyna to nie tylko walka. Musimy dbać o odpowiednie stosunki między nami a naszymi podwładnymi i straszna szkoda, że nie rozwinięto tego bardziej. Zarówno na linii my – oni, jak i między samymi członkami „hirdu”, bo choć czasem rozmawiają oni między sobą, nic z tego nie wynika. Do tego każdego wojownika trzeba wyposażyć i ręcznie rozwijać jego umiejętności. Jest tu z czego wybierać zarówno pod kątem ekwipunku, jak i skilli, a w przypadku tych drugich drzewko jest tak rozbudowane, że na początku łatwo się w tym wszystkim pogubić. Tym bardziej, że nie mamy opcji „autorozwoju”, jak w niektórych grach. Na szczęście po jakimś czasie wszystko idzie opanować, a punkty doświadczenia płyną tak wartkim strumieniem, że nawet jeśli gdzieś popełnimy błąd, szybko go naprawimy.A kiedy ci wszyscy najeźdźcy się nagadają, narozwijają i nałupią, muszą odpocząć i coś zjeść. W trakcie podróży po mapie musimy pilnować, by co jakiś czas rozbić obóz, bo w przeciwnym wypadku zaczniemy dostawać minusy do statystyk. W założeniach miało to być fajne uzupełnienie i nadanie wszystkiemu większego realizmu, w praktyce po jakimś czasie staje się nudnym obowiązkiem.Po wybraniu miejsca na obozowisko, i ewentualnemu przepędzeniu ludzi je zajmujących, zaczynamy przydzielać poszczególnym członkom drużyny zadania. Wyznaczamy warty, wysyłamy zwiadowców, ktoś inny zajmie się craftingiem, wytworzy lekarstwa albo przerobi surowe mięso na bardziej trwałe racje żywnościowe. Trzeba też pamiętać, żeby każdy zjadł i się wyspał. Brzmi to świetnie i faktycznie jest to element często pomijany przez RPG-i czy w ogóle gry opierające się na zarządzaniu drużyną, ale z czasem staje się na tyle mechaniczne, że w pewnym momencie zostawiłem tę robotę komputerowi. Szkoda też, że w trakcie obozowania nie możemy porozmawiać z naszymi ludźmi i lepiej ich poznać. Co prawda czasem sami zagadają, ale jest to na tyle rzadkie, że praktycznie niezauważalne.Expeditions: Vikings to strasznie nierówna gra. Z jednej strony mamy świetną, wymagającą walkę i ciekawe rozwiązania typu obozowiska czy konieczność rozbudowywania rodzimej osady i przyczółku, który zdobywamy na Wyspach, z drugiej banalne, powtarzalne zadania i poczucie, że zamiast najeźdźcą, jesteśmy tam chłopcem na posyłki.
To również dużo błędów. Regularnie wyrzucało mnie do pulpitu, postacie czasem wypadały poza obszar mapy i trzeba było czekać, aż spadną na niewidzialną podłogę, by pchnąć wydarzenia. Do tego kilka razy zdarzyło mi się, że gra nie „załapała”, iż pojawiłem się w wymaganym miejscu i nie uruchamiała skryptu albo postać konieczna do ukończenia questa znikała i nie pomagał restart i ponowne wczytanie save’a. Trzeba jednak nadmienić, ze wersja recenzencka nie była tą finalną, a deweloperzy chętnie przyjmowali zgłoszenia i pomagali jak mogli, zatem jest nadzieja, że na dzisiejszą premierę wszystko będzie działało.Jednak mimo tego wszystkiego grało mi się zadziwiająco przyjemnie i ciężko było się od wikingów oderwać. Nawet historia, choć prosta i momentami bezsensownie się urywająca, pozwoliła mi wsiąknąć i zbytnio się nie nudziłem. I może gdyby twórcy zdecydowali się zrobić z tego coś na kształt Mount & Blade’a, gdzie fabuła schodzi na dalszy plan, a bardziej liczy się piaskownica, byłoby dużo lepiej. Dlatego dochodzę do wniosku, ze Expeditions: Vikings to klasyczny przykład solidnego średniaka. Gra, której daleko do wybitnej, ale obok której nie powinno się przechodzić obojętnie.