Everspace najpierw uświadomił mi, jak bardzo nie lubię rogue-like’ów
Żeby zaraz potem zmusić do zadania sobie pytania: dlaczego ja wcześniej nie grałem w rogue-like’i?
11.10.2016 | aktual.: 11.10.2016 10:00
Nie przepadam za grami, które walczą z graczem. Nie chodzi mi tu o banalny poziom trudności i prowadzenie za rękę, ale uważam, że dostatecznie się nagrałem w wymagające tytuły i więcej męczyć się nie zamierzam. Dlatego nie gram w Dark Souls (i dlatego, że rozwaliłem przez tę serię monitor), również dlatego szerokim łukiem omijam wszelkiej maści „rogaliki”.Krową jednak nie jestem i czasem zdanie zmieniam, dlatego napiszę, że Everspace od studia Rockfish Games nie tylko mnie urzekł, ale też nakłonił do zagrania w innych przedstawicieli gatunku. Ale po kolei…Zaczynam standardowo. Wybieram jedyny dostępny w wersji Early Access statek i materializuję się w jakimś systemie planetarnym. Komputer pokładowy nawiązuje ze mną przyjemną rozmowę, w której tłumaczy mi zasady poruszania się, walki, przeżycia i tak dalej. Innymi słowy – klasyczny tutorial.W którym ginę po dwóch minutach gry. Tak się bowiem złożyło, że na dzień dobry rzucili się na mnie przedstawiciele frakcji Okkar, którzy dysponując dużo potężniejszymi maszynami, szybko zredukowali mój statek do wirujących w przestrzeni kosmicznej żyletek. No to powtarzamy.Już bez tutoriala, w końcu powinienem wiedzieć wszystko. A przynajmniej o pilotowaniu myśliwca i walce, bo gra nie doczekała się jeszcze fabuły. Ta jest w planach, na razie jednak muszą wystarczyć zdawkowe komentarze komputera pokładowego, który i tak jest dość rozgadany jak na tego typu maszynę. Tu jest miejsce wielkiej bitwy, która rozegrała się w przeszłości. Ci piraci okupują ten system od wielu lat. Ten wrak dryfuje w przestrzeni od bardzo dawna, ale w sumie nikt nie wie, co się z nim stało.Więcej nie wiemy. Kim są Okkar? Czy to frakcja, czy jednak rasa? G&B to na pewno frakcja, a patrząc po licznych frachtowcach i dużej obecności w praktycznie każdym sektorze – frakcja potężna i zwycięska w tej tajemniczej wojnie. No trudno, takie uroki Wczesnego Dostępu. Lecę dalej.Tym razem jest nieco lepiej. Udaje mi się przelecieć przez kilka sektorów, ze dwie potyczki wygrałem, z innej udało mi się uciec, a nawet zebrałem trochę walającego się tu i ówdzie złomu czy innych surowców. Całkiem nieźle jak na drugie podejście. O, co to za napis? „Interceptors inbound”. Dwa stateczki? Czymże są dwa marne myśliwce w starciu ze mną, cesarzem rogue-li… śmierć. Szybka, trzeba dodać. Pewnie bolesna.Okej, tylko spokojnie. Naprawdę nie ma sensu rzucać padem w monitor. Pamiętasz, jak skończyło się to ostatnio? Żeby ochłonąć wchodzę w drzewko rozwoju. Ostatnie dwa przeloty zapewniły mi trochę gotówki, a ta akurat zostaje z nami po śmierci. Na co mogę ją przeznaczyć?Na całkiem sporo, choć dość klasycznie. Szybciej regenerujące się tarcze, mocniejszy pancerz, więcej kasy wypadającej z przeciwników, większa szansa na „wydropienie” rzadkich przedmiotów czy ulepszenia statku typu opcja zamontowania dodatkowej broni albo urządzeń wspomagających rozgrywkę. Pod względem innowacji szału nie ma, ale też wcale być go nie musi. Zresztą, „wymaksowanie” postaci i tak zajmuje sporo czasu, bo każde ulepszenie ma kilka etapów, zanim osiągnie kolejny poziom. Dobra, trzecie podejście.Jest coraz lepiej. Przeciwnicy, choć naprawdę dobrzy w swoim fachu, nie są już tacy trudni, jak na samym początku. Jasne, nadal potrafią się rozdzielić i podczas gdy jeden umiejętnie unika mojego ostrzału, drugi wsiada mi na ogon i wali z czego popadnie. Mało tego, czasem ten, którego ścigam, potrafi zrobić zwrot o 180 stopni i się odgryźć. Zupełnie jak Raptory w „Battlestar Galactica”.
Oczywiście ja mogę zrobić to samo, bo gra oferuje bardzo dużą swobodę poruszania się, tak zwanych sześć stopni swobody. Dzięki temu możemy „strafe’ować”, lecieć w górę, w dół i tak dalej. Opanowanie tego to spora sztuka, ale kiedy już załapiemy o co chodzi, naprawdę można wykonywać manewry jak Starbuck czy Apollo w swoich maszynach. A tymczasem znowu zginąłem, pora zatem na podejście czwarte.A potem piąte. I szóste, i siódme, i dziesiąte, i dwudzieste. I co ciekawe, każde jest trochę inne i za każdym razem chce się polecieć jeszcze raz. Piszę to ja, człowiek nieznoszący powtarzalności w grach. Jeszcze jeden sektor, jeszcze jedna skała do zebrania surowców.Skoro już przy surowcach jesteśmy, to w zasadzie co z nimi? W czasie wojaży zbieramy wszelkiej maści złom. Czasem dosłownie, kiedy indziej w postaci przedmiotów, rudy, kryształów, komponentów albo gazów. Te z kolei albo sprzedajemy, albo wykorzystujemy do produkcji różnych, pomagających nam pożyć choć odrobinę dłużej, przedmiotów. Rakiet, osłon, dopalaczy osłon albo po prostu nowych narzędzi zagłady.Bo choć cały ten crafting i zbieractwo są bardzo dobrze przemyślane, to w grze głównym elementem jest walka. Ta faktycznie jest wymagająca i opisane wyżej sytuacje zdarzają się często, a do tego gra lubi ukarać nas, jeśli zbyt długo zagościmy w jednym miejscu. Wtedy pojawiają się myśliwce przechwytujące Okkarów i trzeba ratować się ucieczką. Ta w ogóle nie jest takim głupim pomysłem, bo czasem lepiej odpuścić potyczkę, żeby dłużej pożyć i zebrać dobra w innych sektorach.Sektorach, warto dodać, przepięknych. Otoczenie jest bardzo zróżnicowane – mgławice, pola asteroid, orbita planety z widocznym w oddali księżycem. Do tego miejsca wyglądające jakby dopiero co przetoczyła się po nich fala supernowej czy pełne wielkich kryształów lodowych. Na widoki zza kokpitu naprawdę nie ma co narzekać.Podobnie zresztą jak na projekty statków, a właściwie statku, bo we wczesnodostępowej wersji do dyspozycji gracza oddano tylko jeden, za to bardzo dopracowany. Uszkodzenia naszego myśliwca to nie tylko spadający pasek wytrzymałości, ale też widoczne „rany” na kadłubie, a część modyfikacji zupełnie zmienia jego wygląd.Dźwięk to z kolei klasyczna gama odgłosów dopalaczy, wyjących alarmów, odpalanej broni i eksplozji. Między nimi natomiast słyszymy gadki komputera pokładowego opisującego nam otoczenie. Za każdym razem inaczej, z jakimiś nowymi elementami, bo komputer wie, że kolejny pilot to po prostu klon, który zachował wspomnienia poprzednika.Wszystko natomiast okraszone standardową do bólu muzyką – lecimy sobie spokojnie, przygrywają nam lekkie tony, zmieniające się w mocniejsze brzmienia, kiedy w okolicy pojawią się wrogowie.Everspace to naprawdę dobra gra i dość ciekawe podejście studia do Wczesnego Dostępu na Steamie. Śmiało można powiedzieć, że technicznie jest to produkt dopracowany. Grając nie napotkałem większych błędów, ani razu nie zostałem wyrzucony do pulpitu, a wszystkie mechaniki działają jak powinny. To już dużo, zważywszy na fakt, że Rockfish Games słynie przede wszystkim z serii Galaxy on Fire na urządzenia mobilne.Jedyne, czego mi zabrakło, to więcej zawartości. Nie tylko pod względem dostępnych statków, ale też samej historii. „Rogalik” to siłą rzeczy tytuł nastawiony na łażenie po lochach, walkę z potworami i zbieranie przedmiotów, a nie fabułę, ale jeśli panowie zadeklarowali, że Everspace inaczej podejdzie do tego gatunku, to mam nadzieję, że słowa dotrzymają.Miejmy też na uwadze, że to tytuł we Wczesnym Dostępie, zatem wiele może pójść nie tak. Dlatego na razie polecam ostrożność i kupno jedynie po naprawdę dokładnym zbadaniu, czym ta gra jest, a czym nie.