EVE: Valkyrie - recenzja. Sterylne bitwy w kosmosie
Najlepsze doświadczenie VR-owe dostępne na rynku? A może jednak najbardziej przereklamowane?
15.04.2016 | aktual.: 20.04.2016 14:18
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dawno nie byłem tak skonfundowany jak podczas grania w EVE: Valkyrie. Wiecie, trochę się o tej grze naczytałem. Że to definicja VR-owej rozrywki, że piękna, że ekscytująca, wysadzająca mózg w powietrze i co tam tylko jeszcze drastycznego da się zrobić z ludzkim organizmem, żeby podkreślić jak jest super. Cóż, mózg mam cały, w butach nadal siedzę, czapka na głowie, kończyny wszystkie i tylko ziewać mi się chce, kiedy wspomnę przeżyte kosmiczne bitwy.Początek, ale taki samiutki początek, wiecie, pierwsze cztery sekundy, robi to dobrze. Siedzimy w jakiejś komorze, a kiedy spojrzymy w dół, zobaczymy swoje atletyczne ciało rozłożone w fotelu pilota i ściskające jakiś futurystyczny tablet w miejscu, w którym w rzeczywistości trzymamy pada. Okej, imersja jest. Naprawdę możemy poczuć, że przenieśliśmy się do innej rzeczywistości i siedzimy nie w fotelu obrotowym z Ikei, tylko za sterami jakiegoś gwiezdnego myśliwca.Ale potem przychodzi moment wybierania opcji i nadciąga pierwszy zgrzyt. W menu "celujemy wzrokiem" i potwierdzamy wybór przyciskiem na padzie. Nie wypada to precyzyjnie i często musiałem kiwać nieznacznie głową, żeby gra wyłapała, że naprawdę chcę wejść w tryb Combat czy inny hangar do tuningowania maszyn.
Ale to pierdoła. Liczy się przecież rozgrywka. Liczą się emocje kosmicznych bitew, szalone akcje, skrzyżowane salwy z potężnych działek i beczkowanie nad powierzchniami planet...EVE: Valkyrie oferuje szczątkowy tryb dla pojedynczego gracza i... szczątkową rozgrywkę wieloosobową. Dla tych, którzy się teraz zastanawiają: nacisk położony jest na tę drugą. Nieważne jednak czy gramy sami, czy z innymi graczami, początek prezentuje się zawsze tak samo - rozpędzamy się w długim tunelu i zostajemy wystrzeleni w przestrzeń kosmiczną.Był to dla mnie najlepszy fragment Valkyrie. Serio. Czując jak w rozświetlonej jarzeniówkami tubie nabieram szalonej prędkości, niekiedy miałem wrażenie, że żołądek podjeżdża mi do gardła, zupełnie jakbym był na kolejce górskiej. Potem zostawałem wypluty w galaktykę, przeżywałem sekundę-dwie zachwytu roztaczającymi się przede mną widokami w rodzaju stacji kosmicznych, wraków statków czy majestatycznych planet, i zaczynałem pędzić w stronę bitwy.Zdaniem Pawła Olszewskiego: EVE: Valkyrie jest jak Fantavision na PS2. Gra-fajerwerk, tytuł startowy pokazujący możliwości sprzętu. Gra, w którą nikt normalny nie będzie grał 2-3 miesiące po starcie systemu, jak już pojawią się pełnoprawne pozycje z "okienka premierowego". Gra, w której już po 2-3 godzinach nie ma co robić. Gra, która kosztuje tyle, co pełnoprawne tytuły AAA. Słowem, gra-zagadka. Dziwię się, że to wyszło jako odrębny tytuł w cenie premium. Bardziej widziałbym EVE (jeżeli w ogóle chciałbym je widzieć) jako część VR-owej składanki w stylu Sports Champions na PS Move'a. Miał być Mesjasz wirtualnej rzeczywistości, jest ogromne rozczarowanie. Techdemko z opcją multi. Zdecydowanie nie polecam.No i tutaj, gdzie powinno zacząć się najlepsze, zaczynają się schody, czy może raczej - pas asteroid. Bo walki w kosmosie nie sprawiają w EVE: Valkyrie specjalnej frajdy. Są chaotyczne, nieefektowne i pozbawione jakiejkolwiek głębi. Jasne, zrobisz sobie beczkę, zakręci ci się w głowie, zrobisz następną, rozglądając się jeszcze po kokpicie, bo VR i możesz, a potem przyspieszysz gdzieś między pędzącymi wrogimi myśliwcami i spróbujesz namierzyć jeden z nich wystarczająco precyzyjnie, by posłać w niego torpedy, ale wynikająca z tych rzeczy ekscytacja będzie trwała może jakieś... kilka sekund?
Bo potem szybko zaczniecie orientować się, że wszystko w tej grze jest sterylne. Nie czuje się siły swoich dział, nie czuje się zwrotności swojego statku, udźwiękowienie brzmi dosyć płasko, a każdy element zdaje się zrobiony z plastiku i wykastrowany pod względem polotu. Niby trudno to pojąć - masz gogle wirtualnej rzeczywistości, perspektywę z kokpitu myśliwca, kosmiczne bitwy i znane uniwersum, więc co może pójść nie tak? Jak to niby schrzanić?
VR-owa perspektywa pozwalająca rozglądać się po świecie EVE to jedyna rzecz, której udaje się ulepić lichą choćby imersję, bo wszystkie inne elementy przypominają nam, że to tylko gra i to taka niespecjalnie udana, pozbawiona duszy. Poza tym, że latasz, próbując trafić we wrogie punkciki i samemu nie zostać trafionym, nie dzieje się w tej grze zbyt dużo. Trudno o jakieś zmienne, taktyczne zagrania, rozbudowane mechanizmy. To bardzo powtarzalna rozgrywka. Leć, strzelaj, zabijaj, uciekaj, giń, czekaj zbyt długo na odrodzenie, powtórz. Po rozciągniętych, niespecjalnie interesujących meczach zbierz trochę punktów doświadczenia, za mało, za wolno, ciułaj i ciułaj, aż wreszcie kupisz jakąś nową broń albo nowy statek innej klasy, zorientuj się, że owszem, trochę inaczej się nim gra, ale tło zostaje niezmiennie nudne, po czym... odpal jakąkolwiek inną grze na Oculusie?
Albo nałóż sobie nową farbę na myśliwiec, jeśli cię to jara. Tak, statki można modernizować wedle uznania, tylko nie mam pojęcia, kto poza autorem tuningu zauważy te szalone modernizacje podczas bitewnego chaosu Valkyrie. Niestety, nikogo nie zachwycimy naszą wystrzałową fioletową karoserią. Ale przynajmniej w menusach można podziwiać posiadane maszyny i rzeczywiście - prezentują się masywnie, szczegółowo, robią wrażenie po prostu. Nie czuć tego zupełnie podczas walk, ale w hangarze - jak najbardziej.
Zdaniem Bartka Stodolnego: EVE: Valkyrie trzeba oceniać na dwóch płaszczyznach. Pierwsza to wrażenia związane wyłącznie z faktem, iż mamy na głowie gogle VR. Tutaj jest świetnie. Rozglądając się po kokpicie, czujemy, jakbyśmy faktycznie siedzieli w myśliwcu. Wiele razy łapałem się na tym, że wyciągałem przed siebie rękę, by wcisnąć któryś przycisk czy pociągnąć za wajchę. Nawet scena śmierci, kiedy chroniąca nas przed próżnią owiewka pęka i patrzymy jak nasza postać zaczyna zamarzać, robi dużo większe wrażenie niż na płaskim monitorze. Innymi słowy – pełna imersja.
Drugą kwestią jest to, co gra oferuje dodatkowo. Świetna grafika i wrażenia wynikające z założenia gogli to jedno, ale tylko na tym hitu się nie zbuduje. Tutaj Valkyrie leży pod każdym względem. Nudna, powtarzalna rozgrywka, szczątkowy tryb single player i równie kiepski multi. Do tego grając cały czas odnosiłem wrażenie, że to jakaś beta i kolejne elementy zostaną dopiero dodane. To wszystko powoduje, że EVE: Valkyrie to warta najwyżej 10 dolarów ciekawostka pozwalająca sprawdzić wirtualną rzeczywistość, a nie pełnoprawna gra, którą Oculus wycenił jak tytuł AAA. A bez joysticka nie warto nawet się zbliżać, bo gra padem to jakieś nieporozumienie.Jest jeszcze samouczek i ten zubożały tryb dla pojedynczego gracza nazwany Chronicles, w którym robi się praktycznie to samo co w multi, tylko z botami, które atakują nas falami. Do tego gdzieś w tle są audiologi, rozmowy pilotów dające nam jakiś tam umowny zarys fabularny, który nie ma absolutnie żadnego znaczenia i nie jest w żaden sposób oryginalny. Możemy też polatać po mapach bez walki, żeby na spokojnie cieszyć się widokami i eksploracją. A trochę nawet można się pocieszyć - Oculusowe ziarno daje się we znaki i Walkiria graficznie ogólnie nie powala, ale jednak kosmiczny rozmach to kosmiczny rozmach. W wirtualnej rzeczywistości wywoła szeroki uśmiech. Przynajmniej dopóki nie zaczniecie czuć, że całe to tło to tylko makieta.Tak, zorientowaliście się już pewnie, że nie polecam EVE: Valkyrie. Szczególnie za 60 dolarów. Jako dodatek do zamówienia przedpremierowego Oculusa może posłużyć za krótką ciekawostkę na dwa niezbyt ekscytujące mecze, ale wydawanie na tę grę pieniędzy trochę nie mieści mi się w głowie. To bardzo płytki twór, bardzo sterylny. Znudzi Wam się szybciej niż jesteście w stanie znaleźć Chronosa w sklepie Oculusa. Osoby zafascynowane walkami gwiezdnych myśliwców, dla których nawet tryb Eskadry w Battlefroncie był na dłuższą metę interesujący, mogą podbić sobie ocenę o jedno oczko. Muszą być jednak gotowe na to, że tak czy inaczej szybko uderzą w ścianę, jaką jest uboga mechanika gry i bardzo mało zawartości. To nie jest VR-owe doświadczenie, którego szukacie.
Platformy: PC - Oculus Rift
Producent: CCP Games
Wydawca: CCP Games
Dystrybutor: Oculus
Data premiery: 28.03.2016
PEGI: -
Grę do recenzji kupiliśmy sami. Testowaliśmy wersję na PC. Screeny pochodzą od dewelopera.