eSzperacz #5: Pokémon Quest
Zklockuj je wszystkie!
Czy każda gra z Pokemonami to medialno-finansowy gigant? Oj, nie. Nie-nie-nie-nie. Ta marka ma tyle dziwnych odszczepów, że nawet nie radzę nadrabiać braków w wiedzy. Zwłaszcza że większość z nich wypada tak sobie. Gdzie wyląduje Quest, łatwo przewidzieć, gdy zauważy się, że to darmowa produkcja, którą wypchnięto „przy okazji”, podczas dużego wydarzenia z oficjalną zapowiedzią Let’s Go oraz zapewnieniem, iż 2019 będzie rokiem nowej generacji stworków. Dołączono do nich niczym niechcianego członka rodziny przy stole. Podobnie jak wielu, podejrzewam, pobrałem ją zatem bez większych nadziei. Ale hola, spokojnie, nie będę Was czarował, że odmieniła moje życie.
New Adventures Await in Pokémon Quest!
Niemniej celem Szperacza będzie również broczenie w darmowych lub niemalże darmowych tytułach, łowienie intrygujących dziwactw lub ostrzeganie przed atrakcyjnie zapowiadającymi się wypierdkami. Pokemon Quest jest czymś, co idealnie odnalazłoby się na ekranie naszych telefonów (być może dlatego w trakcie wakacji ukaże się również w sklepikach Google i Apple). To klikadełko do zabicia czasu. Ale oferujące na tyle głębi, że nie miewam problemu trzymać je „w tle” swojego dnia, na przykład w trakcie obowiązkowej akcji „czytam książki chociaż 30 minut dziennie, bo trochę siara”. I jak udaje mi się podbić statystyki swojej pokedrużyny, czasem zdarza mi się nawet uśmiechnąć.
Na plus Questa zapiszemy na pewno dziwną, bloczkowatą (ale nie minecraftową!) oprawę, wystarczająco zróżnicowaną mapkę czy gigantyczne spektrum kombinowania z umiejętnościami i statystykami naszych podopiecznych. Na minus, rzecz jasna, „mobilność” zabawy. Fakt, że gra każe czasem odczekać pięć minut do rozpoczęcia kolejnej ekspedycji albo wyłożyć realną kasę na wewnętrzną walutę. Że wszystko jest całkowicie losowe - jakie Pokemony dołączą do naszej bazy (wybieramy z najlepszej i jedynej przecudownej generacji pierwszej, czyli kultowe 150), jak silne akcesoria wylecą z bossa. Czyli czasem wpadniecie w pętlę powtarzania poziomu tylko po to, by poczekać na uśmiech losu. Ach, i muzyczki. Dlaczego zamiast tej bezpłciowości nie wrzucono tutaj melodyjek z Game Boya?
Ale hej - gra nie zmusi Was nawet do klikania. Każdą ekspedycję naszych milusińskich można w pełni zautomatyzować. Tutaj wchodzi właśnie termin „pozycja w tle”. Zerkamy, jaki loot wpadł, coś tam czasem poulepszamy i wracamy do naszych obowiązków. Działa to znośnie na padzie, ale najlepiej, wiadomo, na ekranie samego Switcha. I OCZYWIŚCIE - ja wiem, że opisałem dzisiaj większość gier mobilnych. Ale niektórzy maja szajbę na punkcie Pokemonów (moja powoli się budzi z letargu za sprawą Let’s Go, z półki zerka na mnie groźnie oryginalny kartridż Yellow), inni potrzebują czegoś „w razie czego” lub bezpiecznego dla dzieci. Nie krzyknę słowem pisanym, że „absolutnie warto”, ale nie zniechęcam Was do sprawdzenia. Nie zaboli mieć to w pamięci konsoli.
Za pół roku nikt nie będzie pamiętał, że Quest to, bądź co bądź, pierwsze Poksy na Switchu.
Adam Piechota