eSzperacz #49: Super One More Jump
ARGHHHH!
Jeśli po takim leadzie nie domyślacie się, że nie mogę wytrzymać nerwowo przy Super One More Jump, to uwierzcie mi - CZASEM MAM OCHOTĘ WYWALIĆ SWITCHA PRZEZ OKNO. Tak? Wierzycie? Okej. Ale to nie oznacza, że mam coś przeciw tej grze. Wręcz (hihi) przeciwnie. Generalnie lubię zręcznościówki i chociaż na scenie niezależnej, mając wybór, bliżej mi chwilowo do tych łatwiejszych pozycji, bo klasycznie „tak trudne, że prędzej popuścisz w majty, niż przejdziesz do końca” tytuły zdążyły mi się przejeść, od czasu do czasu wciąż mogę. A i propozycja SMG Studio ma mobilny rodowód, więc na dobrą sprawę nie jest nawet platformówką. Dlatego dałem szansę.
Super One More Jump | Trailer (Nintendo Switch)
Super One More Jump to automatyczny runner (czyli taki, gdzie należy wyłącznie reagować na dalsze przeszkody) albo i komórkowe tap game - wymagający tylko pacania ekranu (lub jednego guziczka) w odpowiednim momencie. Pozycja czysto na refleks lub wykuwanie poziomów. Nie żadne tam „endless”, tylko z przemyślanymi, krótkimi planszami, które w drugiej połowie „kampanii” zaczynają przypominać elektroniczne maszyny tortur. Ale satysfakcja z wyuczenia się kolejności przeszkód i zaliczenia planszy z trzema opcjonalnymi diamencikami jest… no, milutka jest.
Cieszy mnogość trybów, bo wraz z postępami odblokujemy wiele dziwacznych pomysłów deweloperów. Cieszy też możliwość szarpania z kimś obok. Mobilne korzenie oznaczają wizualną prostotę (sami wybieramy skórki, zatem poszczególne światy różnią się wyłącznie poziomem trudności), lecz również szalenie przystępną cenę. Nie spodziewałbym się niczego innego po gierce o chirurgicznym hycaniu z platformy na platformę. To tytuł z grupy tych wartych trzymania na dysku konsoli „w razie czego”. I na półgodzinne sesje sprawdza się mistrzowsko. Tylko nie przed snem, serio. Bo jak ostatnio spróbowałem, niemal wybuchnąłem i musiałem leczyć się Picrossem.
Hej, za tydzień pięćdziesiąty Szperacz! Kto wie, może będzie mu towarzyszyć jakaś fajna niespodzianka?