eSzperacz #40: Reigns: Kings & Queens
Gra o Tindera.
23.02.2019 | aktual.: 30.03.2019 12:36
Jestem z powrotem. Nie, spokojnie, eSzperacz nie umarł i nie umrze, dopóki będę (ja albo ktokolwiek z Polygamii) miał nadal ochotę szperać w cyfrowych sklepikach. Czyli tak długo, jak długo będę grał w gry. Odcinek czterdziesty pierwszy wraca do kategorii „raczej znane, nie-hasztag-nikogo”. I wraca z konkretnego powodu.
Reigns: Kings & Queens - Launch Trailer - Nintendo Switch
Na Poly istnieje już pewna narracja dotycząca Reigns. Była swego czasu recenzja Maćka Kowalika, który karcianą pętlą Her Majesty całkowicie się zachłysnął. Była nieco odmienna opinia Aśki, gdy mobilny hit zaliczył crossover z „Grą o tron”. No to chciałbym dołożyć własną cegiełkę, a przy okazji wspomnieć o całkiem wypchanym dwupaku, jaki znajdziecie na hybrydowej platformie Nintendo. W Kings & Queens dostaniecie dwie podstawowe wersję Reigns. Tę Kowalikowę i tę najpierwszejszą, od której cały trend się zaczął.
Nie potrafię wsiąknąć w ten model zabawy. Może to kwestia wybranego sprzętu i faktu, że królewskie decyzje powinno podejmować się tam, gdzie król najczęściej przesiaduje. Ale gdy groteskową karciankę studia Nerial odpalam na konsoli, poświęcam jej pełnię uwagi przez całą godzinę, zachwyt szybko ustępuje miejsca irytacji. Oczywiście, pewna losowość to sól rozgrywki. Jednak chcąc przygodę popychać do „przodu” - odblokowywać nowe „boosterki” do posiadanej talii, a zatem wykonywać określone zadania, całość za bardzo zaczyna przypominać zakuwanie na sprawdzian z fizyki. Oby tylko rozumieć, co z czym i z jakim efektem.
Jeśli ktoś nie wie, Reigns polega na podejmowaniu decyzji dotyczących losów całego królestwa. W dość tinderowym stylu - przesuwamy kartę na „tak” lub „nie”. Doszły do nas plotki o zarazie w stolicy - zamykamy bramy i tracimy połowę populacji czy poświęcamy armię i środki finansowe, żeby pomóc podwładnym? Każda decyzja ma konsekwencje. Prędzej czy później i tak doprowadzimy do buntu/głodu/barbarzyństwa/krucjaty/choroby wenerycznej, po czym umrzemy. Umarł król, niech żyje król. Następny też podejmuje decyzje.
Problem w tym, że całość - bez względu na to, czy gracie w prostolinijny oryginał, czy jego rozbudowaną kontynuację - szybko męczy. Sytuacje się powtarzają. Jeśli pamiętamy ich ewentualne konsekwencje - podejmujemy wybór bliższy pilnowanym przez nas wskaźnikom. Wtedy dożyjemy sześćdziesiątki, zdobędziemy kilka nowych kart (a zatem kolejnych wydarzeń) i rozpoczniemy nowy cykl. Taka mobilna natura pierwowzoru, jasne. Ale po trzech godzinach cały czar pryska, a mnie po głowie chodzi już sprawdzenie kolejnego pretendenta do Szperacza. Tak czasem bywa - gra uwielbiana, ale trafia na złego odbiorcę. Zatem ja mogę zalecić tylko ostrożność. Przerabiałem na łamach swego cyklu wiele ciekawszych pozycji.