eSzperacz #4: Celeste
Oddychaj. Pamiętaj o piórku.
03.06.2018 14:35
Weekend się dłuży, a Switch zerka na Was wymownie? Ostatnia wizyta w eShopie nie była szczególnie owocna? Właśnie po to stworzyliśmy ten cykl. Będą się tutaj pojawiać rzeczy, o których w przeciwnym wypadku nigdzie byście nie poczytali w języku polskim, oraz rzeczy, które zdążyły odbić się w ogólnej świadomości. Gry za grosze, tanie, po trzy dyszki, ale i te drogie również. Nowości lub starocie pamiętające premierę konsoli. Arcydzieła albo średniaki z jakąś iskrą. Po prostu będziemy tak sobie regularnie szperać. Dlaczego? Bo lubimy spędzać wolny czas ze Switchem.
Celeste – Nintendo Switch Trailer
Miało być o czymś innym, ale nie potrafię wyrzucić Celeste z głowy od kilku długich tygodni. To efekt szoku. Wiedziałem, że nowy szpil autora TowerFalla jest o czymś. Że nie jest tylko i wyłącznie kolorowym platformerem. No przecież czytałem naszą recenzję. Pamiętam, jak na redakcyjnym Slacku pojawiały się wiadomości Macia, któremu zdobycie tego szczytu dało bardzo mocno popalić. Być może miałem lepszy weekend, gdy zaliczyłem większość poziomów po raz pierwszy, bowiem dotarcie do napisów końcowych zajęło mi o cztery godziny mniej. Ale o ile wyraźniej odbiło się to na mojej psychice.
Umówmy się, że Celeste jest świetną zręcznościówką. Tak świetną, jak Super Meat Boye czy inne N++, z tego samego, dziesięcioletniego już nurtu sceny niezależnej. Dla wiecznie spragnionych ma w zanadrzu osiem bezczelnie utrudnionych poziomów. Dla jeszcze bardziej szalonych - osiem następnych, o których jeszcze nie mogę napisać, bo dopiero kończę wcześniejsze b-side'y (jeden dziennie, tutaj bez mięsa czy rzucania padem byłoby już trudno). No i git. Bardzo lubię wszelkie hasanki. Mają u mnie taryfę ulgową za sam gatunek. Bo dobrze zaprojektowana platformówka to przecież niemal definicja gry wideo.
Niemniej Celeste nie chce, żebyście ją zapamiętali właśnie tak. Swój poziom trudności wykorzystuje jako narzędzie narracyjne. Próbuje Wam tymi setkami przypadkowych zgonów o czymś opowiedzieć. Historyjkę, którą wielu na pewno nazwie "słodko wypierdzianą" lub "infantylną". Ale historyjkę prawdziwą, bowiem część zespołu nie ukrywa, iż w swoim życiu albo zmagała, albo nadal zmaga się z problemami, które doprowadzają Madeline do podnóża niebezpiecznej góry. Dla nich, dla fanów na całym świecie, dla mnie również - Celeste miało stać się interaktywną terapią. Nawet nie macie pojęcia, jak mocno trzymałem kciuki za sterowany przeze mnie zlepek pikseli.
Zabawne jest to, że sprawdziłem ten tytuł ze sporym opóźnieniem, a jako stały słuchacz podcastów IGN-a - portalu, który rozpoczął kontrowersję wokół Celeste, wynagradzając je maksymalną notą - doskonale wiedziałem, jaką opowieść mam przed sobą. Ale gdy zobaczyłem zwieńczenie drugiego poziomu, tego, gdzie Madeline po raz pierwszy obejrzy się w lustrze, coś we mnie pękło. To właśnie te 20 minut z hakiem polecam potraktować jako idealną próbkę. W najgorszym przypadku zostaniecie z bardzo dobrym, choć wycenionym na osiem dyszek platformerem. W najlepszym, tysiące ryzykownych skoków dalej, odkryjecie w sobie coś nowego, coś, od czego podświadomie od dawna uciekaliście. Tak "dawna", że jesteście już zmęczeni.
[Official] Celeste Original Soundtrack - 11 - Quiet and Falling
Ja na przykład chciałbym wyciągnąć 100% z Celeste, żeby... podziękować twórcom. Wiem, że mamy dopiero czerwiec, daleka droga, dziesiątki gier. Wiem. Co z tego? Nie tylko "nie spodziewam się", a po prostu wiem, że to niemożliwe, bym po raz kolejny przeżył podobną przygodę. I w roku Red Deada, God of Wara, Dragon Questa czy swojej ulubionej Yakuzy na prywatnym piedestale wyłożę rozpikselowanego indyczka. Hipsterska Polygamia, no! Ale może niektórzy zrozumieją. Z każdym następnym rokiem w tej branży coraz rzadziej gry doprowadzają mnie do wzruszeń. A już prawie w ogóle do płaczu.
Warto o Celeste przypominać. Bo być może któryś czytelnik od wielu miesięcy czuje się tak, jak gdyby pływał na dnie oceanu i nic, co robi, nie ma większego sensu. Może komuś jeszcze ta wspinaczka pomoże.