eSzperacz #39: Downwell
Nie łatwiej było wrzucić monetę?
02.02.2019 11:00
Cztery lata zajęło mi spełnienie dawnej zachcianki, nadrobienie indyka od studia Moppin. Zobaczyłem, że wydawca w końcu wrzucił Downwell do prawdziwej niezależnej studni naszej branży (czyli eShopu) i to był ostateczny sygnał. „Tutaj przychodzi jako klasyk, a ty wciąż nie grałeś!” - powiedział ten wredny głosik z tyłu mojej głowy, przez który zawsze biorę na siebie więcej obowiązków, niż jestem fizycznie w stanie wykonać. A po pierwszych pięćdziesięciu próbach („pierwszych”, bo usuwać tego nie mam zamiaru) nie mam wątpliwości, że to musi być temat Szperacza.
Downwell - Launch Trailer - Nintendo Switch
Co bardziej wrażliwi już zrozumieli, dlaczego użyłem określenia „próba”. Downwell może być bardzo kreatywnym połączeniem platformera (w którym, zamiast wskakiwać po platformach, trzeba po nich zeskakiwać) oraz zręcznościowej strzelanki, ale najbardziej, najchętniej, najwierniej, jeśli mogę tak napisać, składa przysięgę roguelike’om. Nie ma zatem łatwo. Zawsze od początku i sukcesywnie, godzina po godzinie, umiejętności ślamazarnie rosną, refleks skacze, a pamięć mięśniowa powołuje nowe kombosy w naszym organizmie. Prędzej czy później naprawdę będziesz w stanie zejść na dno tej studni. Wtedy pojedynczy bieg będzie trwał około dwudziestu minut. Na początku jednak - nie dłużej niż cztery. Zatem konieczność powrotów do miejsca startu jakoś szczególnie nie boli.
Na pomoc pulchnemu ludzikowi przyjdą losowo wręczane ulepszenia, kilka wariantów pukawki, którą najwyraźniej ma zamontowaną do butów (!), porozrzucane na wielu głębokościach sklepiki. Ale najbardziej czysty fuks. To stała cecha gatunku. Albo tytuł Cie wkręci na dziesiątki godzin i autentycznie staniesz się mistrzem, albo to bardziej „szczęśliwe” runy będą przybliżały Cię do celu. Najważniejsze jednak, że akcja jest szalenie wymagająca, a esencja zabawy - kontrolowane spadanie - w rzeczy samej intryguje.
Nie wiem jeszcze, czy będę fanem stylistyki hitu Devolvera. Podoba mi się oszczędna paleta barw (bardzo funkcjonalna - to, co MA kolor, jest niebezpieczne), zawsze szanuję inspiracje Metroidem (widzieliście podstawowych przeciwników w tym?!), ale retromelodie nie mają w sobie prawdziwej retromagii, zaś w miejscu mrocznych preferencji autorów wolałbym coś z godnym tej mechaniki polotem. Zdecyduję za jakiś czas. Gdy już w końcu uda mi się - chociaż raz! - przejść to dziadostwo. Widzicie, to u mnie wystarczająca zachęta: mam ochotę z roguelikiem zostać na tyle długo, bo ujrzeć jego finał.