eSzperacz #28: Soulblight
"Dusze" z lotu ptaka.
O proszę, ten polski indyczek pozwala na realne porównanie do Dark Souls. W sensie - niebezpodstawne. Bo na Twitterze każdego tygodnia widzę takie rodem z memów (jak ostatnio o tym, że Spyro 2 i Spyro 3 mają walki z bossami „like a Souls game”). Tymczasem Soulblight w rzeczy samej klimatem podchodzi niebezpiecznie blisko do mrocznego fantasy trylogii From Software. Bawi się systemem potyczek, kamerę przerzuca nad głowę walecznego rycerzyka, a całość zanurza w rozpuszczonym nadzieniu 7 Daysów, by znacząco odróżnić własną rozgrywkę, jednak nie potrafi otrząsnąć się z tego pierwszego, prostego skojarzenia.
Soulblight Gameplay Trailer
Walki są… dziwne. Inne. Na dobrą sprawę wynagradzają refleks - wymierzony blok całkowicie „otwiera” oponenta - ale zachęcają do „zaciskania” się na przeciwniku oraz zabawy w kamień, papier, nożyce na śmierć i życie. Przeciwników odciągamy możliwie pojedynczo, ryzykujemy wszystko, by zadać kluczowy cios, a dwóch jednocześnie ma taką przewagę, że mikrosekunda nieuwagi owocuje zakrwawionym czarnym ekranem. No i perspektywa z góry mocno zmyla, sugerując łatwą grę logiczno-przygodową, a nie głęboki, bezwzględny, dynamiczny maraton stresu.
Inspiracje pecetowymi erpegami budzą moją skrywaną tabelkofobię, ale przynależność do roguelike’ów… No, to potrafi skopać człowiekowi cztery litery. Pierwsze kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt podejść nie zajmie Wam dłużej niż 20 minut i nigdy nie będziecie w stanie idealnie zaplanować całej próby. Z czasem nieczytelne systemy zaczynają sprawiać więcej sensu, uczymy się reagować na losowe przeciwieństwa losu (choćby rodzaje ran), korzystać ze sklepików lub wybijać część wrogów po cichu. Ja w tym roku ograłem za dużo „rogali”, ten motyw stopniowego uczenia się gry już odrobinkę mnie męczy. Muszę zrobić sobie trochę przerwy.
I zdecydowanie lepiej sprawdzić Soulblight na pececie, bo switchowa wersja krztusi się jak szalona. Dla mnie roguelike musi oznaczać maksymalne arcade na poziomie rozgrywki (Enter the Gungeon, Dead Cells, Steredenn), zatem z My Next Games nie zostanę na dłużej. Zwyczajne „nie trafił swój na swego”. Nie wątpię jednak, iż jeśli komuś właśnie taki system walki przypadnie do gustu, soulsopodobny sos zrobi swoje. Tylko poczekajcie na jakąś przecenę.