eSzperacz #27: Steredenn
Roguelike’em up!
10.11.2018 | aktual.: 17.11.2018 13:26
Nie jest tajemnicą, iż w moim sercu istnieje specjalne miejsce dla latających stateczków. W ogóle prostych w założeniach produkcji, które mogłyby pamiętać czasy salonów arcade. Ale w szczególności latających stateczków. Z takiego Graceful Explosion Machine wycisnąłem ostatnie soki. Tytuły retro powtarzam regularnie. Zatem to między innymi dla mnie powstała fundamentalna koncepcja Steredenn - by doprowadzić do delikatnego, przyjemnego ataku paniki. Wiadomo, że roguelike’a trudno, no… prawdziwie „przejść”. Pixelnest Studio wykorzystuje moją (oraz pobratymców moich) słabość. A przy okazji serwuje naprawdę miodną odskocznię od codzienności.
Steredenn: Binary Stars - Trailer (Nintendo Switch, Steam, Xbox One, PlayStation 4 and iOS)
Banalna sprawa. Lecimy w prawo, strzelamy we wszystko, a szansę na przetrwanie w losowych warunkach (z losowymi, choć wizualnie bardzo jednostrzałowymi bossami) zwiększają przypadkowo wręczane dopałki. Stuprocentowy „rogalik”, ale jak wszystkie lepsze produkcje z tej półki - świadomie żeniący całą poetykę z innym, równie satysfakcjonującym gatunkiem. Pięć różniących się od siebie statków oznacza cały ocean możliwych kombinacji. I kiedyś, kiedyś, gdy gwiazdy ułożą się w łaskawej kolejności, a nasze skupienie osiągnie szczyt, uda się ukatrupić ostatniego uberszefa. Po czym od razu będziemy mieli ochotę rozpocząć od początku.
Steredenn poznałem dopiero po premierze rozszerzenia Binary Stars. I po krótkiej notce odnośnie do tego, czym wzbogacało zabawę, podejrzewam, że różnica pomiędzy podstawką a obecną wersją podobna jest do mojego ulubionego Enter the Gungeon przed i po Advanced Gungeons & Draguns. Chociaż opisywany dzisiaj bąbel trwać będzie najdłużej kwadrans. Jest perfekcyjnym pomysłem na podróż tramwajem lub przerwę między zajęciami (stąd, wiadomo, #najlepiejnaSwitchu). Binary Stars umożliwiło również dwuosobową kooperację, lecz musielibyście znaleźć prawdziwego wymiatacza, by we dwóch dojść dalej niż do pierwszego bossa (wybacz, J, ale to nie Ty).
Dobra rzecz, do której będę wracał jeszcze tygodniami. No i do wyrwania na wszystkich współczesnych platformach. Tylko uważajcie na uszy - nie każdemu podejdzie aż tak metalowa ścieżka dźwiękowa.