eSzperacz #26: West of Loathing
Dziki Zachód to nie tylko Red Dead Redemption 2. To też West of Loathing, jedna z najzabawniejszych gier na Switchu.
03.11.2018 10:30
Lubicie czytać, grać w RPG-i i macie poczucie humoru? Musicie zagrać w West of Loathing. Obowiązkowo. Serio, nie wiem nawet, jakie moglibyście mieć wymówki, bo w eShopie gra bez promocji jest do nabycia za zaledwie 36 zł. W zamian dostajecie przezabawną, wciągającą i błyskotliwą przygodę na zwariowanym Dzikim Zachodzie. I to taką na dwadzieścia godzin.
West of Loathing Launch Trailer
A nawet więcej. Wszystko zależy od tego, ile będziecie chcieli robić. Siłą West of Loathing jest jednak to, że jeśli tylko komuś spodoba się humorystyczna, pythonowska konwencja, będzie chciał robić absolutnie wszystko. Gra odwala kawał świetnej roboty w uciekaniu przed monotonią. Niby cały czas, jak to w klasycznym RPG-u, chodzimy po różnych lokacjach, wykonujemy zadania, walczymy turowo, zbieramy przedmioty i ulepszamy postać. Niby gameplayowo za dużo się nie zmienia. Ale to treść jest najważniejsza. Sceneria.
Gdziekolwiek się tutaj nie zajrzy, można mieć pewność, że za rogiem czeka nas pocieszna przygoda, zabawny dialog, żart, gra słowna. Jakaś pozornie przypadkowa rozmowa w pozornie przypadkowej lokacji może skończyć się tym, że otrzymujemy na stałe umiejętność "Minesplaining" (w wolnym tłumaczeniu "Kopalniolog"). Dlaczego? Bo nieporadnie udawaliśmy, że znamy się na górnictwie, więc, zgodnie z opisem umiejętności, "tak jakby wiemy coś o górnictwie". Książka znaleziona na opuszczonej farmie może z kolei nauczyć nas głupich kroków - umiejętności, którą od teraz możemy wyłączyć w opcjach gry, a która sprawia, że nasza postać nieustannie głupio chodzi, korzystając z dużej liczby jeszcze głupszych animacji.
Tego typu sytuacje sprawiają, że ciągle chcemy wiedzieć, co stanie się w kolejnej miejscówce. Tam odkryjemy konflikt demonicznych klownów i krów z piekła rodem, gdzie indziej trafimy na kaktusa o imieniu Bill, który poszukuje miłości. Mam ochotę napisać o wielu takich wątkach, ale nie chcę też psuć radości z ich odkrywania. Pod tym względem grając w West of Loathing, czułem się jak w... Breath of the Wild. Tutaj też świat zaskakiwał mnie nieustannie czymś nowym, ciekawym. Nawet wspominanie poszczególnych przygód sprawia, że czuję tamtą ekscytację.
Najważniejsze jest natomiast to, że wszystkie te sytuacje, o których piszę powyżej, są diabelnie dobrze napisane. Dialogi skrzą humorem, liczne opisy czyta się jak dobrą powieść Pratchetta. Jednym z moich faworytów pozostaje powracający wątek przeszukiwania spluwaczek - aktu, który obrzydza nawet samego narratora, o czym nie omieszka nas poinformować na najróżniejsze, godne podziwu sposoby.
No dobrze, a wady? Co z wadami? Są dwie. Po pierwsze: o ile sam system, w którym możemy rozwijać wytrzymałość wątroby czy żołądka, by konsumować więcej bonusodajnych produktów, jest ciekawy, o tyle sama walka turowa... No, mogłaby być lepsza. Miejscami sprawia frajdę, szybko jednak okazuje się, że brakuje jej głębi. W efekcie większość pojedynków rozwiązuje się na jedno, he, he, kopyto. Drugą wadą jest natomiast sama fabuła. Serio, to chyba najkrótszy, najnudniejszy i najmniej wyrazisty wątek główny, jaki widziałem w grach RPG. To, co się w nim dzieje, trwa łącznie może z... trzy godziny? Ale żeby ruszyć go do przodu, często trzeba odpowiednio rozwinąć postać, więc wykonuje się multum wdzięcznych zadań pobocznych.
I to właśnie zadania poboczne stanowią 90% gry. To poznawanie absurdalnej wersji Dzikiego Zachodu, wszystkich tajemnic, małych i większych historyjek, charyzmatycznych postaci, świetnie napisanych dialogów, opisów... To stanowi serce West of Loathing. Dlatego niech nie zwiedzie Was oprawa graficzna czy przygnębiający wręcz brak rozgłosu wokół tej gry - macie do czynienia z cholernie inteligentnym, komediowym RPG na Dzikim Zachodzie. Dla mnie to jedna z najlepszych gier, w jakie zagrałem w tym roku. I jedna z najzabawniejszych gier, w jakie zagrałem kiedykolwiek.
West of Loathing znajdziecie również na Steamie, a wkrótce na iOS-ie.