eSzperacz #24: Shut Eye
Pięć nocy bez Freddiego.
Pamiętacie jeszcze moment, w którym wydawało się, że jedną z nowych możliwych ścieżek rozwoju gatunku horrorów jest właśnie Five Nights at Freddy’s? Niewyobrażalne. Setki tysięcy młodocianych fanów, gargantuiczna popularność, istny płomień na kliszy filmowej. I nagle pstryk - jak Kaiser Soze - fenomen znika. Przynajmniej z sieciowego mainstreamu. Pierwowzór, a jeszcze wcześniej bezwstydni epigoni, ofiary złudnej nadziei na potencjał podgatunku. Shut Eye przypomniał mi o wszystkim. Dlaczego nie widziałem w tworze Scotta Cawthona niczego poza internetowym szumem, dlaczego byłem wrogiem jego naśladowców. Ale też po ludzku, zwyczajnie tak (by zejść nieco z natchnionego tonu) cholernie mnie wymęczył.
Przykład złej gry, wzór nędznej kopii. W Shut Eye jedna dziewczynka (o zaskakująco chłopięcym tonie głosu) przetrwać musi… no, przynajmniej siedem nocy w nawiedzonym pokoiku. Nie mam siły próbować dojść dalej, niestety. I tak spore szczęście, że gra łaskawie wręcza punkt zapisu po każdej następnej przetrwanej nocy. Założenia są znajome - reagować na ruchy nawiedzonych zabawek. W tych rolach pluszowy misio z zakrwawioną gębą, naga laleczka, pajęczy koszmar rodem z pierwszego „Toy Story”, no i mój ulubieniec, ogrodowy krasnal ze święcącymi na czerwono ślipiami. Oczywiście, gdy nie ogarniecie na czas którejś wizyty w łóżku bohaterki, gra zaserwuje CHOLERNIE GŁOŚNEGO JUMPSCARE’A, BO TO NAJLEPIEJ DZIAŁA NA YOUTUBERÓW.
Żeby odgonić natrętów, trzeba na chwilę uruchomić pozytywkę z melodyjką, co zwiększa stres chłopcodziewczęcia. Podobnie jak siedzenie w ciemności. Żeby zaś zbić poziom stresu, należy włączyć latarkę. Gdy padną jej baterie, poszukać nowych na drugim pietrze łóżka, pod łóżkiem, albo na prawo od łóżku, przy niedziałającym pstryczku od światła. Baterie, bo dlaczego by nie, pojawiają się losowo. Na początku sprawa jest banalna, macie wszystko pod kontrolą. Przy dniu siódmym jedna bateryjka trzyma już maksymalnie z dwadzieścia sekund, stres leci w górę niczym podczas losowania pytań na egzaminie, a animacje łażenia w trzy miejsca, gdzie być może pojawiły się niezbędne do przetrwania paluszki, trwają tak długo, że odrobina pecha oznacza powtórkę. A przed nią CHOLERNIE GŁOŚNEGO JUMPSCARE’A, wiadomo. Okropnie to przypadkowe.
A jakie brzydkie, jednostrzałowe, bezpłciowe w dodatku. No i niestraszne tak generalnie. Typowa pułapka podczas wszelkich wyprzedaży. A skoro ja ostatnio w Szperaczu taki „straszdziernik” sobie urządziłem, wpadłem w nią całkiem świadomie. Choć nie powiem, nie spodziewałem się aż tak niskich lotów. Unikajcie. Detention wybierzcie.