eSzperacz #20: GoNNER

eSzperacz #20: GoNNER

eSzperacz #20: GoNNER
Adam Piechota
22.09.2018 14:00

Rogale z kwasem.

Okej. Nie jestem superznawcą roguelike’ów - ograłem kilka dobrych, czułem się wystarczająco doświadczony, by wziąć na siebie recenzję Dead Cells, a przy Enter the Gungeon odrobinę straciłem kontrolę - ale wiem już wystarczająco, by rozumieć, że za którymś razem ich specyficzny urok może przestać działać. Bo komuś może się już nie chcieć robić przez piętnaście pierwszych godzin „tego samego, tylko trochę inaczej”, by wymasterować cały system, kupić lepsze przedmioty, nauczyć się na pamięć bossów. Te gry to spore zobowiązanie, jeśli zabiera się za nie ktoś z ideologią „zaliczona pozycja to pozycja, którą przeszło się do samego końca”. Dlatego chociażby kontakt z Gonner (odpuszczam już wielkie litery) przynosi taką ulgę.

GoNNER - LAUNCH TRAILER

To mały roguelike. Tak, czytacie dobrze. Kilka broni, kilka „skórek” postaci, cztery krótkie poziomy i czterech określonych bossów. Pojedyncza sesja trwać będzie od 10 do 25 minut. Budowa plansz, liczba przeciwników, a przez to też skala wyzwania są tutaj zupełnie losowe, jak wypadałoby zresztą w gatunku. Całość obserwujecie od boku, ma w sobie wiele z czystej zręcznościówki (potworki można na przykład zgnieść własnym ciałem), lecz do walki podaje broń palną. Umiejętności przychodzą z czasem, wiadomo, ale pierwszy raz głównego bossa ujrzałem po czterech godzinach. Jeszcze zanim wykułem wszystko na blachę. Pokonałem go kilka wieczorów później. I do gry wracam dalej, nawet jeśli raz stanąłem na niej niczym myśliwy na powalonym wcześniej lwie.

To, co w Gonner klika najmocniej, to osobliwy design. Muzyka przypomina narkotyczną domówkę u Akiry Yamaokiego, neonowe barwy pulsują na ekranie, gdy trzymacie spektakularnego kombosa (esencja zabawy!), poziomy dorysowują się przed postacią niczym senne widziadła, a Waszymi najlepszymi kumplami są sympatyczna kostucha oraz olbrzymi wieloryb Sally. Czy muszę w ogóle tłumaczyć, jak psychodeliczne jest połączenie tego wszystkiego? Walka z drugim bossem ma w sobie nawet coś z eksperymentalnego, azjatyckiego horroru. Choć jej przerażająca natura wychodzi dopiero w ruchu.

Obraz

W efekcie otrzymujecie wyśmienitą odskocznię od „mainstreamowych” przedstawicieli gatunku, która choć dostępna na wszystkich platformach (poza Xboksem, niestety), nadal nie wpadła w oko żadnej influencerskiej gwiazdce. Polecam z trzech czwartych mego serducha. Jeśli podoba Wam się to wszystko, co wyziera z materiałów powyżej, możecie wpaść po same uszy. "Nie ma za co" wtedy.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)