eSzperacz #18: Slime-San: Superslime Edition
Nie bójcie się tej oprawy. To jedna z lepszych platformówek 2D ostatnich lat.
Przynajmniej dopóki mówimy o zręcznościówkach supertrudnych, tych z setkami zgonów na jednym ekranie, które rozpowszechniła indie-rewolucja. Jeśli kiedykolwiek zmierzyliście się z Super Meat Boyem czy innym N++, albo potrafilibyście wyobrazić sobie Celeste bez warstwy narracyjno-alegorycznej, jesteście w domu. Tę półkę reprezentują właśnie pan Slime oraz jego niesforny towarzyszy Birdie (ma ponoć zły wpływ na tytułowego bohatera). Nawet jeśli dzieło studia Fabraz naumyślnie odpycha oprawą wizualną (co innego ścieżka dźwiękowa, same chiptune’owe szlagierki), nie możecie traktować go z przymrużeniem oka.
Slime-san Launch Trailer - Nintendo Switch
Zresztą i z tej szaro-niebieskiej brzydoty wyciąga istne maksimum. Przez 95% poziomów utrzymuje wszystko w granicach jednego, kwadratowego kadru. Znaczy to, że wystarczy jeden rzut oka, by wymyślić optymalną drogę do celu - oraz zebrania czterech opcjonalnych owocków, które potrafiły doprowadzić mnie do szewskiej pasji. Sympatycznym glutem nie steruje się co prawda aż tak perfekcyjnie, jak Madeline, zwłaszcza biorąc pod uwagę tempo, w jakim na ogół przebiega rozgrywka, dlatego deweloperzy uczciwie oddają nam do dyspozycji umiejętność zwalniania czasu. Ba, nawet ciekawie wpisują ją czasem w wyzwanie - tylko spowolniony, Slime-San będzie w stanie przeniknąć przez zielone ściany.
Cała reszta to pomysłowość oraz szaleństwo autorów. Gra jest i niedorzeczna - wszak bohater zostaje połknięty przez gigantycznego robala, a sto poziomów naszpikowanych złośliwostkami to jego obleśne wnętrzności - i maksymalnie kreatywna. Nowymi pomysłami/mechanikami/rodzajami przeszkód rzuca dosłownie co chwilę. Dokonuje dzięki temu właściwie niemożliwego: sprawia, iż przy podobnej pozycji będziecie mogli - a jeśli wszelkie hycanki generalnie lubicie, to nawet nie będziecie chcieli zrobić nic innego niż - spędzić do dwudziestu odjechanych godzin. Ja zebrałem owocki na prawie wszystkich poziomach w podstawce i zawartych w Superslime Edition dodatkach (z sześć lub siedem mi zostało). Pewnie grałbym nawet dalej, ale wyzwania czasowe to wyższa liga frustracji. Tylko że ja na meliskach ostatnio.
Uwielbiam mieć niezobowiązującą, ale nad wyraz miodną platformówkę pod ręką. Świetnie sprawdza się w drodze tramwajem, długiej podróży pociągiem, a nawet podczas weekendowego szarpania na telewizorze. I klimatyczno-dźwiękowa strona Slime-Sana jest w moich oczach nawet ciekawsza od kultowego Meat Boya (Celeste poza konkurencją, na zawsze w sercu!). Będę starał się wyszperać kolejne takie pozycje, z całą pewnością. Ale na razie wymaksuję Gluta do końca, żałując, iż ostatnia porcja DLC delikatnie obniżyła loty. I napiszę „zaryzykujcie, nie pożałujecie”. Nie, serio, jest spora szansa, że nie.
Slime-San Superslime Edition znajdziecie również na Steamie, PS4 oraz Xboksach One