eSzperacz #17: Graceful Explosion Machine
Ku chwale latających stateczków.
01.09.2018 14:00
Każda konsola ma „swoje” stateczki. Nie chcę pisać „swojego shoot’em upa”, bo ani Geometry Wars, ani Resogun, ani Super Stardust koło tradycyjnych shmupów nawet nie stały. Dlatego stateczki. Radosne, na maksa zręcznościowe strzelanki, gdzie największą frajdę daje żyłowanie najwyższych wyników punktowych. Popularność takich pozycji, szalenie wysoka u zarania świata indie, zdążyła złapać sporą zadyszkę, niemniej to fajne, że ktokolwiek pomyślał o dostarczeniu Pstryczkowi jego własnych stateczków. Krzywdy nikomu nie wyrządzą. A nadal istnieją dinozaury wynoszące ze stateczków czystą frajdę. Tak, to ja chociażby. Bardzo lubię sobie przyciąć od czasu do czasu w Graceful Explosion Machine.
Graceful Explosion Machine – Nintendo Switch Trailer
Banalny motyw, jak zawsze w takich produkcjach. Stateczek może latać w lewo i prawo po zapętlonych planszach (stąd najłatwiej do porównania wykorzystać Resoguna) i strzelać w lini prostej lub wykorzystać jedną z bardziej wymyślnych zabawek („snajperski” laser, pociski samonaprowadzające, pierścień niszczący wszystko, co podleciało za blisko). Ale nawet jego podstawowy blasterek bardzo szybko się przegrzewa. Chcąc zatem wykręcić jak najwyższy mnożnik punktów - a dlaczego ktoś by tego w stateczkach miał nie chcieć? - trzeba z małpią zręcznością lawirować między chmarami przeciwników, unikać wrogich pocisków i… prędko siekać wszystko. Trochę wprawy i w poziomie, w którym początkowo robiło się maksymalnie 50 tysięcy punktów, można wyciągnąć ich sześciokrotnie więcej.
No i to powinno być najistotniejszą misją w Machine. Bo ponad trzydzieści plansz rozłożonych po czterech planetach pękłoby inaczej zbyt szybko. Ja początkowo ustaliłem sobie, że wyjść z jednego poziomu mogę wyłącznie z notą „A”. Ale pięć godzin później, osiągając to założenie również w finalnym wyzwaniu, znowu wróciłem do samego początku. Bo tutaj po prostu strzela się za przyjemnie, by tak prędko odpuścić. Dopiero teraz, mając już wszędzie „S”, czuję sytość. Choć jednym światem więcej, najlepiej takim maksymalnie hardkorowym, to bym nie pogardził.
Doskonale wiecie, czy spędzilibyście z Graceful Explosion Machine przyjemne kilka wieczorów. Znam ludzi tak antypatycznych w stosunku do stateczków, że nawet za darmo by tego nie zainstalowali. Nie ufam im. Jak wszystkim, którzy nie potrafią wyciągać satysfakcji z prostych rzeczy. A reszta, ci fajniejsi - niech atakują śmiało. Biorąc pod uwagę cenę bąbla od studia Vertex Pop, rozczarowania nie będzie. Dobrze, że deweloperom na tyle się powodzi, że w przyszłym roku wydadzą kolejną wariację na temat shoot’em upów (Super Crush KO). Nie żałuję, że dorzuciłem własne pięć groszy.
Tak, oczywiście, GEP znajdziecie również na Steamie