eSzperacz #13: De Mambo
O grach wieloosobowych i smutnych ludziach.
Kiedyś pracowałem we wrocławskim sklepie z grami. Przyszedł taki chłopczyk, który podpytywał o jedną pozycję, niestety, jej tytuł wyleciał mi już z pamięci. Ale to była rzecz, która wiele zyskiwała w kooperacji. No i zapewniłem go, że „z kumplami zabawa jest po prostu rewelacyjna”. Na co on posmutniał, spojrzał na mnie obrażony oraz powiedział z grobową powagą: „ja nie mam kolegów”. Jeżeli również reprezentujecie tę smutną grupę, o De Mambo możecie od razu zapomnieć. Gra posiada singla, ale jego ogarnięcie zajmie Wam mniej niż godzinę. Mogłoby go wcale nie być. De Mambo błyszczy dopiero wtedy, gdy przed telewizorem posadzicie trzech znajomych, a w ruch pójdą aż cztery Joy-Cony.
De Mambo Nintendo Switch Launch Trailer!
Przypomina to trochę prostolinijną wariację na temat Super Smash Bros. - każdy bohater (w tych rolach wyłącznie… kolorowe kulki) musi wypchnąć z areny pozostałych. Można skakać lub atakować kolegów. I to tyle. Naprawdę. Każda plansza po jakimś czasie w psychodeliczny sposób zaczyna „znikać”, więc starcie tak czy inaczej będzie króciutkie, wypełnione ciągłymi krzykami. W miarę zabawy do zestawu plansz dołączają coraz bardziej ekstremalne miejscówki (jedna jest w całości pod wodą, druga nie posiada stałego gruntu, trzecia zalana jest psującą szyki lawą, czwarta obraca się dookoła własnej osi et cetera, et cetera), dzięki czemu banalny fundament nie zmęczy towarzystwa nawet po kilkudziesięciu walkach.
De Mambo działa, ponieważ multiplayer na Switchu przypomina czasy utracone, multitapy czy ekran dzielony na cztery. Działa też dlatego, że świeżaka uczy się go dwie minuty, a o zwycięstwie i tak często zadecyduje zupełny przypadek. Finalnie zaś reprezentuje bardzo narkotyczną wizję i w połączeniu z odpowiednimi wspomagaczami wkręca się spiralą w głowę. Nie ma w sobie głębi żadnego z pozostałych hitów w stylu „na czterech najlepiej”, owszem, lecz może właśnie dlatego okrągły rok (deweloperzy niedawno świętowali rocznicę) powraca w moim towarzystwie bardzo regularnie.
Ostrzegam, bo psychodelka, zachęcam, gdyż naprawdę warto. Zwłaszcza jeśli imprezy przed telewizorem nie są u Was traktowane jak coś dziecinnego. Może wkręcić na kwadrans, może pozostać w tle przez następne dwie godziny i do kompletu z innymi szlagierami tego typu - o których będziemy jeszcze w Szperaczach wspominać - powinien spoczywać w odmętach pamięci wielu Pstryczków. Chyba że jesteście tym biednym, biednym chłopcem. Szkoda, że wtedy jeszcze nie było Switcha. Zagralibyśmy na ladzie sklepowej w Mario Karta i De Mambo.
De Mambo dorwiecie również na Steamie i wkrótce na PS4