Enter the Gungeon - recenzja. Idziesz, strzelasz, giniesz
Ile razy można zabijać powtarzających się wrogów i stawać twarzą w twarz z bossem na końcu planszy? Więcej niż Wam się wydaje.
17.04.2016 | aktual.: 20.04.2016 14:17
Enter the Gungeon wymaga od gracza wiele. To niewybaczający błędów mariaż roguelike ze strzelanką w najwredniejszym z możliwych wydań, bo z diabelnie wysokim poziomem trudności. Ekran podsumowujący śmierć widzi się tutaj częściej niż napis “You Died” w Dark Soulsach. I chyba dlatego całość mi się tak podoba.Z początku dostępne są 4 podstawowe postacie. Niby każda wyróżnia się nieco na tle innych, jednak tak naprawdę te różnice szybko się zacierają. Bo niższe ceny broni u sprzedawców w lochach - zaleta Pilota - czy dodatkowe przedmioty, które mogą pojawić się po oczyszczeniu terenu - a tutaj już Łowczyni i jej wierny pies - nie wpływają na rozgrywkę w takim stopniu, żeby mówić o zupełnie innym odczuciu ze spędzania kolejnych minut przed ekranem. I tak kończy się na tym, że wchodzimy do labiryntu podziemi trzymając w rękach naszą zaufaną, wierną spluwę.Przy broni zresztą trzeba się zatrzymać, bo nie widziałem jeszcze tytułu, w którym ta byłaby tak ważnym elementem całości. Zazwyczaj bowiem to ona służy nam do zabijania, a w Enter the Gungeon także walczymy przeciwko niej. Nie da się tego inaczej napisać, skoro większość przeciwników to wariacje na temat amunicji - niewinne malutkie naboje, kapsuły ze śrutem, które, zgadliście!, strzelają z dwururek, i profesjonalne pociski od karabinów wyborowych, próbujących ściągnąć wroga ze snajperki. Co ważne, bestiariusz jest naprawdę ciekawy i różnorodny, a dalej jest tylko lepiej. W końcu przychodzi taka pora, gdy za plecami zostaje tylko trup na trupie, a jedyna droga wiedzie do komnaty z bossem poziomu. I wtedy dopiero się zaczyna...Intensywność - w tym słowie zamyka się cała rozgrywka. Jeśli walczymy z końcowym potworem na piętrze, możemy spodziewać się świetnie zaprojektowanej walki, gdzie jednocześnie trzeba unikać trucizny, rakiet, pocisków, a do tego jeszcze nie można zapomnieć o zadawaniu obrażeń, bo przecież ten horror nigdy się nie skończy.Zabijanie szeregowych mieszkańców lochów to też nie taka bułka z masłem, bo nawet jeśli potyczka 1 na 1 jest prosta, to zło chadza grupkami. Nieprzypadkowo przywołałem na początku serię Souls, bo i tam i tu najważniejsze jest nauczenie się przeciwników, żeby wiedzieć kiedy zrobić unik, a kiedy wysłać rakietę prosto w pysk naszemu zagrożeniu.Czasami jednak ma się wrażenie, że gra ta została stworzona dla stereotypowego Japończyka. Takiego, co to siedzi w salonie arcade i albo wyciąga kosmiczne wyniki w kolejnej iteracji Dance Dance Revolution albo przechodzi bez zadyszki najwredniejsze strzelaniny. Pocisków - zarówno w rozumieniu “przeciwników” jak i “kul lecących w naszą stronę” - bywa tak wiele, że czasami po prostu niemożliwe jest wyjście z opresji bez szwanku. Widać to szczególnie w przypadku bossów, którzy mają do tego niesamowicie dużo energii. Jeśli więc nie znajdziesz fajnej pukawki w jednej ze skrzyń ze skarbami, możesz już uruchamiać grę od nowa, bo szansa na pokonanie głównego złego jest naprawdę mała. Dobrze chociaż, że podziemia za każdym razem wyglądają zupełnie inaczej, więc zawsze jest szansa, ze następnym razem wkroczymy do ostatniej komnaty z granatnikiem albo dobrym karabinem.
Roguelike? A co to?
Cechą tego gatunku gier jest eksplorowanie świata, w którym poziomy są za każdym razem losowo generowane. Postać gracza ma tylko jedno życie, przez co śmierć znaczy rozpoczęcie zabawy zupełnie od zera. Na takich założeniach rozgrywki opiera się wiele tytułów, m.in. Binding of Isaac czy Diablo w trybie hardcore.Nawet najlepsza broń na nic by się jednak zdała, gdyby autorzy polegli na dobrym zaprojektowaniu sterowania tym całym bałaganem. Tutaj na szczęście zadanie domowe zostało odrobione w stu procentach. Postać nie tylko błyskawicznie reaguje na wychylenie gałki kontrolera, ale też może unikać pocisków za pomocą przewrotu - dokładnie takiego samego, jakim jesteście męczeni przez bardziej upartych wuefistów, jednak tutaj nie zaliczamy na ocenę a często stąpamy po cienkiej granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Jeśli już komuś tej dynamiki będzie za dużo, zawsze może jeszcze przewrócić stół i ukryć się za nim jak ostatnia ciamajda - co ciekawe, z tej samej mechaniki korzystają też często wrogowie. Interakcji z otoczeniem jest zresztą więcej, część jedynie wizualnych, jednak zdarzają się też takie cudeńka, jak przejechanie się wagonikiem po kopalni z przeciwnikami, spuszczenie komuś na głowę żyrandola czy zawalenie części pokoju.Początkowo można być nieco zawiedzionym jeśli chodzi o różnorodność naszego uzbrojenia, jednak z czasem odblokowujemy kolejne spluwy, które będziemy mogli znajdować podczas eksplorowania lochów. I obok różnych wariacji na temat karabinów maszynowych czy strzelb, znajdziemy też wyrzutnię zwiniętych koszulek, skrzynkę na listy strzelającą spamem, kosz na śmieci albo szybkostrzelny kręgosłup poszukiwacza przygód. Szkoda tylko, że poza opisami słownymi brakuje jakichś konkretnych statystyk, żeby nie być zmuszonym na ślepo sprawdzać efektywność poszczególnych pukawek.Obok broni w wewnętrznej “encyklopedii” gry jest też osobna zakładka z przedmiotami do znalezienia. Teoretycznie służą one bohaterowi do rozwoju w miarę coraz śmielszego eksplorowania podziemi, jednak w praktyce nie wpływają aż tak mocno na rozgrywkę. To nie jest Binding of Isaac, gdzie każdą znalezioną skrzynię otwieramy z drżeniem rąk - Enter the Gungeon może i doda postaci umiejętność odbijania wrogich pocisków, ale jednocześnie dorzuci całą masę obostrzeń typu “tylko, gdy wykonujesz przewrót” lub “podniosę ci szczęście, ale za cenę życia”, jak to jest w przypadku paczki papierosów.
Trudno o doszukiwanie się większej ilości błędów w tym tytule. Można przyczepić się do polonizacji, która lubi czasami zjadać znaki diakrytyczne w wyrazach, ale powiedzmy to sobie szczerze: to nie są niedoróbki dużego kalibru. Nawet więcej - szybko zapominamy o tych błędach, gdy widzimy z jakimi majstersztykiem jest tutaj wykorzystany pixelart. Wspomniane wcześniej interakcje z otoczeniem to nie tylko praktyczne wykorzystanie elementów wystroju wnętrza. Czasami są to po prostu animacje zrobione po to, żeby było ładniej. I tak trafimy na książki spadające po przewróceniu stołu, rozdeptane kwiaty, ogień wesoło trzaskający w ognisku, tego jest naprawdę cała masa i nawet jeśli przyjdzie narzekać na nadmiar elementów na ekranie, to trzeba przyznać: rzeczy te wykonane są po mistrzowsku. Podczas zwiedzania podziemi ma się wrażenie, że właśnie wchodzimy do miejsca, w którym faktycznie ma miejsce codzienne życie. Co z tego, że w gigantycznych bibliotekach zasiada czarodziej obok naboju i gigantycznej galarety? Ten świat po prostu żyje.I chociaż każda śmierć to rozpoczynanie od początku, są elementy spinające historię w całość. Podziemia pełne są bowiem nie tylko wrogów, ale też przyjaciół i przedmiotów, które nie odsłaniają swojej prawdziwej natury na pierwszy rzut oka. Ratujemy bohaterów niezależnych, którzy potem odwdzięczają się nam na powierzchni, dając nam dostęp do coraz to większego arsenału zabawek albo pomagając nam w inny, często niespodziewany sposób.Enter the Gungeon to gra na naprawdę wysokim poziomie. Do pełni szczęścia brakuje tutaj sieciowego trybu wieloosobowego - chociaż jest kanapowy coop - ale i bez tego z czystym sumieniem mogę polecić tę produkcję. To do tej pory najprzyjemniejsza growa niespodzianka, na jaką trafiłem od początku tego roku. Cudownie wypełni oczekiwanie przed premierą kolejnego rozszerzenia do The Binding of Isaac.Więcej o naszym systemie ocen.Platformy: PC, PS4
Producent: Dodge Roll
Wydawca: Devolver Digital
Data premiery: 5.04.2016 r.
PEGI: 7
Wymagania: Intel Core 2 Duo E6320, 2GB RAM, GeForce 7600 GS (512 MB)
Grę do recenzji dostaliśmy od wydawcy. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.