Ej, a graliście w... Harvest Moon: Back to Nature?

Ej, a graliście w... Harvest Moon: Back to Nature?

Ej, a graliście w... Harvest Moon: Back to Nature?
marcindmjqtx
03.07.2015 12:00, aktualizacja: 15.01.2016 15:36

Kurczaki, ziemniaki i okłamywanie mamy.

Koniec lat 90-tych, mieszkanie w centrum Szczecina, godziny poranne. Pewien 10-latek ochoczo podnosi się z łóżka, zerkając na szarą skrzynkę z klapką pod telewizorem. To przełomowy moment. Dzieciak pierwszy raz symulował tego dnia chorobę, by zostać w domu i grać w grę.

Ten dzieciak to ja, a gra to Harvest Moon: Back to Nature.

Fascynowało mnie wówczas wszystko. Pod warunkiem, że miało wybuchy, mordobicie, strzelanie, piłkarzy i gołe cycki. Mimo tego wciągnęła mnie gra o sadzeniu marchewek i karmieniu krówek. Znamienne jest to, że miałem wówczas za sobą tylko jedną wizytę u rodziny na wsi. W jej trakcie zaliczyłem wypadek samochodowy, wpadnięcie w krowi placek i nieprzyjemny epizod z kozą. Nie przepadałem za klimatami rustykalnymi. Delikatnie ujmując sprawę.

Jakim cudem do okłamania mamy pchnęła mnie zatem gra o byciu farmerem, a nie na przykład ISS? Nie wiem, ale spróbuję sobie przypomnieć. Przed napisaniem tego tekstu planowałem rekonesans na jutubie. Wpadłem jednak na lepszy pomysł. Opowiem Wam o Back to Nature tak, jak zapamiętałem ją sprzed półtorej dekady.

Nasz bohater to sympatyczny, wyglądający trochę jak upośledzony kuzyn Boba Budowniczego chłopek roztropek w niebieskich ogrodniczkach i czapeczce. Pewnego dnia odziedzicza farmę po członku rodziny. I tu do akcji wkracza gracz. Podstawowe wyposażenie farmy to pies, koń i niesprecyzowane za sprawą luk w pamięci narzędzia. Chyba. Kluczowe jest budowanie dobrych relacji ze zwierzakami. Koń lubi, żeby go codziennie szczotkować i zrobić rundkę wokół włości. Z psem zaprzyjaźniamy się rzucając piłkę i gwiżdżąc. Szczotkę i piłkę trzeba było chyba zorganizować we własnym zakresie.

O tak, pamiętam! Miał je w swoim obwoźnym majdanie handlarz imieniem... mam je na końcu języka... Won! To nie do Was, tak miał właśnie na imię dziwaczny koleżka w nietypowym nakryciu głowy (nomen omen głowy za to jednak nie daję).

Takie tam w kurniku

Pielęgnowanie więzi z pupilami warto powtarzać codziennie z samego rana. Kochający nas psiak (co obrazują serduszka) to wierny kompan i obrońca farmy przed wilkami. Koń-przyjaciel to szybka forma transportu. Z czasem dorobimy się oczywiście reszty wiejskiej menażerii. Kurczaki, krowy, owce, pełen folwark. Z nimi też warto trzymać sztamę. Kochane zwierzęta znoszą większe jajka, dają więcej mleka, lepszej jakości wełnę i nie spierniczają przez dziurę w płocie przy pierwszej okazji.

Prowadzenie gospodarstwa to także praca na roli. Startujemy z małym poletkiem, ale z czasem dostajemy dotacje z Unii (żartuję) i stajemy się farmerem z prawdziwego zdarzenia. Z ogromnym polem i nowoczesnymi metodami uprawy. Jak na przykład wielka konewka. Uprawa wymaga konsekwencji i systematyczności. Trzeba kupić nasionka, zasadzić je, a potem codziennie podlewać. W końcu przyjdą żniwa i sprzedamy plony albo zostawiamy na własny użytek. Chyba, ze przyjdzie huragan, a my poskąpiliśmy na szklarnię. Wówczas zwierzaki pójdą spać głodne.

Rodzajów roślin jest zresztą od zatrzęsienia. To właśnie w Back to Nature nauczyłem się słówka cucumber, które bawi mnie po dziś dzień.

Każdy dzień na farmie trwa jakieś (strzelam) pół godziny, a zamiast miesięcy mamy pory roku składające się (strzelam po raz kolejny) z dni bodaj trzydziestu. Każdego wieczora warto obejrzeć prognozę pogody, żeby przygotować się na kolejny dzień i zabezpieczyć farmę przed ewentualnymi klęskami żywiołowymi. Trzeba też położyć się do wyrka o rozsądnej porze. Spóźnienie się z paszą to przepis na powtórkę z Folwarku zwierzęcego. No dobra, przesadziłem. Buntu trzody chlewnej w Harvest Moon nie uświadczymy.

Harvest Moon

Ale praca na roli, to tylko jeden z aspektów życia rolnika. Farma leży w obrębie sympatycznego miasteczka, które zamieszkują ciekawe osobowości. Ksiądz, policjant, karczmarz, akwizytor Won (wciąż pamiętam!) i kilka dziewczyn, które mogą przy odrobinie wysiłku zostać paniami Rolnikowymi. Zapamiętałem szczególnie dwie panny: Popuri i Karen. Dziewuchy mają wymagania. Aby stanąć na ślubnym kobiercu należy nie tylko zdobyć serce wybranki, ale też spełnić pewne warunki. Jeden z nich to na przykład rozbudowa chałupy. Jeśli się dobrze postaramy, to zmajstrujemy nawet dzidziusia! Będzie komu te wszystkie hektary zostawić.

W Mineral Town (właśnie przypomniałem sobie nazwę miasteczka!) mamy też rywali. Z tymi najczęściej stajemy w szranki na festynach, których nie brakuje. Każda pora roku to kilka okazji do spotkania się z tubylcami. Festyny obfitują w różne konkurencje. Pływanie, konkurs na najlepsze ciasto (bo można gotować) czy najładniejszego konia to tylko kilka przykładów. Czasami trafi się pokaz fajerwerków. To też dobra okazja do bajerowania dziewcząt. Więcej nie pamiętam.

Aha, do odwalania monotonnych obowiązków na farmie można zatrudnić na śmieciówkę lokalne skrzaty.

I tak właśnie wyglądają moje (znacznie dokładniejsze, niż się spodziewałem) wspomnienia z najlepszych wiejskich wakacji w życiu. Harvest Moon: Back to Nature to zdecydowanie gra mojego dzieciństwa. Wybacz jamraju Crashu, wybacz Raulu z ISS Pro Evo.

Łakniecie więcej informacji o grach z serii? Zajrzyjcie na prowadzony przez naszego czytelnika serwis Harvest Moon Tavern.

Piotr Bajda

"Ej, a graliście w..." to nasz wakacyjny cykl, w którym będziemy blogować o grach, o których chcemy Wam coś opowiedzieć. Mogą być stare, mogą być nowe, mogą być świetne, a mogą okazywać się też crapami. Grunt, że zmusiły nas do podzielenia się z Wami historyjką.

A może i Was zachęcą do podobnych opowiastek? Śmiało. Ślijcie je na kontakt@polygamia.pl Może trafią na stronę.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)