Ej, a graliście w... 007: Everything or Nothing?
GoldenEye to najlepsza gra z Jamesem Bondem? Nie dla mnie.
GoldenEye była na swoje czasy grą lepszą niż Everything or Nothing. Nie była jednak lepszą grą o Jamesie Bondzie. Everything or Nothing to nie tylko najlepszy tytuł o "wstrząśniętym, nie zmieszanym" agencie. To lepszy film o Bondzie niż niektóre pełnoprawne filmy o Bondzie (tak, "Śmierć nadejdzie jutro", mówię o tobie). To też pożegnanie Pierce'a Brosnana z rolą 007 (i przy okazji debiut w grze wideo). I Pan Pierce żegna się z nią z hukiem.
Bo Everything or Nothing jest jak sekwencje akcji z pięciu filmów o Bondzie zlepione w jedną całość za pomocą nie tak głupiej jak na to uniwersum fabuły (nie ma złoczyńców z diamentami na twarzy). 007 zbiega po ścianie wybuchającej tamy, goni pociąg w Porsche Cayenne, lewituje czołgiem nad ulicami Moskwy, bierze udział w rajdzie samochodowym, uwodzi supermodelki, przelatuje śmigłowcem przez walące się świątynie... I mógłbym tak wymieniać jeszcze przez trzy akapity, bo niemal każda akcja z gry zapada w pamięć. Tak, na końcu Bond jak zwykle ratuje świat.
Ratuje go zresztą nie przed byle kim. W nemesis Agenta Jej Królewskiej Mości wciela się sam Willem Defoe, który po latach raz jeszcze skradł nagłówki mediów o grach rolą w Beyond: Dwie Dusze. A żebyśmy poczuli się jeszcze bardziej niczym podczas seansu kolejnego filmu w sadze, Q mówi głosem Johna Cleese'a, M to Judi Dench, a na zbajerowanie przez Bonda czekają Heidi Klum (<3), Shannon Elizabeth i piosenkarka Mya. Ta ostatnia nagrała zresztą na potrzeby gry utwór.
Aha, zapomniałbym. Nie mówi zbyt wiele, ale uśmiecha się sporo z ekranu także Richard Kiel.
Zgoda, nie jest to najlepszy kawałek, jaki przygrywał otwarciom filmów z Bondem, ale zdarzały się też gorsze (tak, "Śmierć nadejdzie jutro" i Madonno, mówię o was).
Jeśli to wszystko nie wystarczy, by przenieść nas całkowicie w świat drogich aut, świetnie skrojonych garniturów i pięknych kobiet, zostaje jeszcze rozgrywka. Nie dajcie się zwieść platformom docelowym. Wśród zalewu nie znoszących próby czasu strzelanek z PS2, Xboksa i Gamecube'a, Everything or Nothing wyróżnia się jako jedno ze szczytowych osiągnięć tamtej ery.
Na dwa lata przed premierą Gears of War, która wyznaczyła nowe standardy strzelania w TPP, na znacznie starszych konsolach EA stworzyło grę, w którą nie gra się dziś, zgrzytając zębami. Strzela się przyjemnie, jeździ pojazdami przyzwoicie, akcja cały czas gna na złamanie karku, a poczuć się jak 007 pozwalają poukrywane na planszach "Bond momenty". To nagradzane znajomym motywem muzycznym i efektownymi animacjami specjalne rozwiązania patowych sytuacji. Wystarczy na każdym kroku zadawać sobie pytanie "co zrobiłby James?", by wrogów pozbywać się z klasą, często z wykorzystaniem otoczenia oraz - a jakże - fikuśnych gadżetów od Q.
Co jest w Everything or Nothing gorsze od GoldenEye? Do głowy przychodzi mi w zasadzie jedna konkretna rzecz - brak klasycznego deathmatchu. GoldenEye miało jeden z lepszych trybów tego typu w dziejach, w Everything or Nothing go natomiast zabrakło. I braku tego nie był w stanie wynagrodzić przyzwoity tryb kooperacji.
Grze EA brakowało też tej trudnej do wskazania palcem magii. Magii, na którą stać było tylko nieomylne Rare z drugiej połowy lat 90-tych. GoldenEye była lepsza grą. Everything or Nothing ma jednak nad nią jedną, ważną przewagę.
Jako kawalkada zmienianych jak rękawiczki garniturów, uroczych kobiet z polygonów, szybkich aut z rakietami na pokładzie i jednolinijkowców Brosnana sprawdza się znacznie lepiej niż jakakolwiek inna gra z 007 w tytule. To trzymająca na skraju fotela przejażdzka kolejką górską ze znaczkiem Astona Martina na przedzie. Dobrze się stało, że jej pomysłów i potencjału nie zmarnowano na kolejny (nijaki wówczas) film z Bondem.
Po wycieczce w przeszłość czas spojrzeć w przyszłość. I to tęsknym wzrokiem. Patrząc na zwiastun Spectre, marzy mi się jeszcze jedna świetna gra z Bondem...
Zresztą, nie musi być koniecznie świetna. Ucieszyłbym się nawet na po prostu udaną jak Quantum of Solace.
Piotr Bajda
--
"Ej, a graliście w..." to nasz wakacyjny cykl, w którym będziemy blogować o grach, o których chcemy Wam coś opowiedzieć. Mogą być stare, mogą być nowe, mogą być świetne, a mogą okazywać się też crapami. Grunt, że zmusiły nas do podzielenia się z Wami historyjką.
A może i Was zachęcą do podobnych opowiastek? Śmiało. Ślijcie je na kontakt@polygamia.pl Może trafią na stronę.