Ej, a graliście w... Nightmare Creatures?
Bo wiecie - ganianie za wilkołakami i innymi monstrami po wiktoriańskim Londynie to pomysł nieco starszy niż The Order 1886
12.10.2015 | aktual.: 15.01.2016 15:36
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy wracam do tego slashera, to Klimat. Zgadza się - przez wielkie K. Klimat mroczny, upiorny i duszny nie od mgły, a ogni piekielnych. Element, który - jeśli odpowiednio wykonany - przetrwa każdą próbę czasu. Gdy grafika i szczegóły rozgrywki bledną w mrokach pamięci, on wciąż może rozpalić żar przyjemnych wspomnień.
W ostatnich latach kilka seriali kryminalnych czy filmów mocno wbiło mi do głowy, że Londyn XIX wieku nie był przyjemnym miejscem do życia, ale już dawno temu (Nightmare Creatures wyszło w 1998 roku) wiedziałem, że jeśli miałbym kiedyś cofać się w czasie, to lepiej wybrać inne miejsce lub inny czas.
W grze nie mogło oczywiście zabraknąć nawiązania do Kuby Rozpruwacza (aczkolwiek nie Jack the Ripper, a Jose Manuel the Ripper), ale akurat w tej wersji, odbudowanego po wielkim pożarze, Londynu morderca z Whitechapel jest tylko jednym (bynajmniej nie tym najgorszym) z wielu koszmarów czających się w zakamarkach.
Klimatycznym mostem pomiędzy historią, a jej jeszcze bardziej makabrycznym odbiciem w grze. To działało na wyobraźnię nieletniego mnie równie mocno, jak jeszcze niedawno wizje snute przez Ubisoft w serii Assassin's Creed. Już wtedy podobało mi się takie łączenie światów.
Patrząc dzisiaj na obrazki z Nightmare Creatures, już tego nie widać i nie czuć, ale wtedy oprawa robiła na mnie wielkie wrażenie. Lokacje wydawały się pełne detali, żywe i w jakiś sposób myśl, że gdzieś w piekielnych wymiarach naprawdę istnieje taki Londyn, nie wydawała się aż tak niedorzeczna. Przynajmniej nie dla kilkunastoletniego mnie, który od zawsze lubił wszystko co dziwne, inne i magiczne.
A przecież walczyliśmy z nie byle kim. Za plagą potworów na ulicach stał w końcu sam A. Crowley. Fakt, że chodziło o Adama, a nie Alistaira, nie robił mi wtedy wielkiej różnicy. Crowley to Crowley - wiadomo, o co chodzi!
Nightmare Creatures
Miło wspominam też mocno rozbudowany bestiariusz. Konkretnie - odsyłanie kolejnych jego elementów do piekła. To nie był slasher, w którym ziewa się, wciskając jeden przycisk. Bohaterowie (do wyboru była nawet kobieta!; narzekający na poprawność polityczną w grach są trochę nie na czasie) mieli na podorędziu nie tylko soczyste combosy, ale i ciekawe gadżety urozmaicające walkę.
Przeciwnicy z kolei rzadko byli sprowadzani do mięsa armatniego. Pewnie - nie były to żadne Soulsy, ale monstra nie błagały o litość po jednym uderzeniu lagą. Ba, bywało, że odpowiednio mocna kombinacja ciosów skutkowała "jedynie” odcięciem niemilcowi kończyny. Było to atrakcją samą w sobie (kiedyś takie rzeczy nie były na porządku dziennym; reklamowano je nawet na okładkach!), ale na jego zgon musieliśmy popracować mocniej. Dlatego walki zapadały w pamięć.
DWAJŚCIAOSIEM sposobów na okaleczenie!
W opisie cyklu "Ej, a graliście w ” wspominamy, że nie chcemy pisać tu tylko o hitach, a o grach, które z jakichś względów wciąż pamiętamy. I jestem naprawdę ciekaw, czy graliście w Nightmare Creatures i czy podobało się Wam tak samo jak mi. Bo ani gra (no, gry - był jeszcze sequel z większą dawką brutalności i muzyką Roba Zombie, ale dla mnie to nie było już to), ani deweloper w historii branży się nie zapisali.
Na żaden powrót Nightmare Creatures nie ma pewnie co liczyć (a ponoć dawno temu w planach był nawet film!), ale z niecierpliwością wypatruję kolejnej okazji do odwiedzenia podobnie upiornej wizji historycznego Londynu.
Maciej Kowalik
"Ej, a graliście w..." to cykl, w którym będziemy blogować o grach, o których chcemy Wam coś opowiedzieć. Mogą być stare, mogą być nowe, mogą być świetne, a mogą okazywać się też crapami. Grunt, że zmusiły nas do podzielenia się z Wami historyjką.
A może i Was zachęcą do podobnych opowiastek? Śmiało. Ślijcie je na kontakt@polygamia.pl Może trafią na stronę.