Eastshade – recenzja. Wolnym krokiem w krainę czarów
Życie malarza w wersji light.
04.03.2019 10:00
Moje pierwsze skojarzenie to Skyrim albo inny otwarty świat fantasy. Przemierzamy bajeczną wyspę pełną uroczych zakątków, miejsc bardzo fotogenicznych i przyjemnych, ale kryjących też swoje tajemnice. Eastshade wymaga jednak innego nastawienia niż jakiekolwiek znane mi RPG. Gnanie za misjami jest pozbawione sensu, a szybka podróż nie ma racji bytu w przypadku artysty szukającego natchnienia.
Platformy: PC
Producent: Eastshade Studios
Wydawca: Eastshade Studios
Data premiery: 13.02.2019
Wersja PL: Nie
Wymagania: Windows 7-10, Intel i5-750, Nvidia GTX 560 Ti/Radeon HD 6950, 6 GB RAM
Graliśmy na PC. Grę do recenzji udostępnił wydawca. Zdjęcia pochodzą od autorki tekstu.
Na wyspę trafiamy w dość przykrych okolicznościach – nasz statek praktycznie rozbija się o jej brzeg. A przybyliśmy tutaj, by spełnić ostatnie życzenie matki i przelać na płótno kilka szczególnie ważnych miejsc. Nikt nas nie pogania, a jedyne zagrożenie stanowi chłód nocy, jednak szybko uczymy się, jak dać mu radę. Eastshade to gra eksploracyjna, więc nie może stawiać zbyt mocnego akcentu na wątki survivalowe czy specjalnie skomplikowane zagadki.A jednak moje obcowanie z Eastshade oscylowało między zniecierpliwieniem i chwilami refleksji – „pamiętaj, w co grasz, nie denerwuj się”. I to zdanie powinno być włączone do instrukcji obsługi tej gry: usiądź, zrelaksuj się, załóż słuchawki a potem po prostu "płyń przed siebie". Gra nie pcha nas w żadnym kierunku, nie nadaje misjom stopnia ważności. Ale nie jest też po prostu samograjem, ponieważ ekran jest czysty, pozbawiony kompasu i wszędobylskich ikonek naprowadzających na NPC czy miejsca ważne z punktu widzenia zadań. Przez to czasami musimy się nachodzić, by znaleźć osobę wspomnianą w dzienniku. Tym bardziej że nie dostaniemy mapy – trzeba liczyć na własną pamięć przestrzenną. Wyspa nie jest specjalnie zatłoczonym miejscem, ale jednak w każdym domku ktoś mieszka. Jeśli nie zapamiętaliśmy imienia rybaka, może nam zająć sporo czasu odszukanie go.Na szczęście, to nie będą denerwujące minuty. Projekt Eastshade jest bardzo dobry – nie brakuje miejsc zapadających w pamięć, wręcz zachęcających do namalowania pejzażu. Po paru godzinach nawet bez kompasu będziemy wiedzieć, w którym kierunku znajduje się balon, a gdzie jest domek aptekarza. Wyspa pełna jest pagórków i domków przyrosłych do skał, nawet roślinność jest inna w zależności od lokacji. Niebieskie kwiatki porastają rozległy płaskowyż niedaleko Navy, różowolistne drzewa znajduję się przy jeziorze, wzdłuż rzeki rosną kaczeńce, a gigantyczne drzewo widać z daleka. Eastshade jest jak Skyrim z modami dodającymi blasku i efektu niczym z krainy czarów. Kolory są nasycone, żywe, czasami dobrane w zaskakujący sposób (jak np. różowy zagajnik, widoczny na jednym z obrazków), ale nieprzesadzone. Inaczej wygląda poranek, kiedy słońce powoli wydobywa z mroku uśpiony jeszcze krajobraz. Po godzinie 15 następuje zaćmienie, znikają cienie, wszystko wokół zalewa ceglasta poświata i robi się trochę upiornie, ale trwa to krótko. Wieczór jest, jak przystało na wyspę, czarowny, a noc poza niską temperaturą, nie przynosi żadnych zagrożeń.Poruszanie się po wyspie nie jest z początku takie łatwe. Przede wszystkim, w nocy i na dużych wysokościach zmarzniemy, więc trzeba zainwestować w płaszcz – albo pić co kilka godzin rozgrzewający napój. Przyda się sztuka budowania tratw, by pokonać jezioro. Niektóre lokacje znajdują się też wysoko i tylko odpowiednie narzędzie umożliwi wciągnięcie się po linie.Z chłodem wiążą się elementy, które są w grze całkowicie zbędne. Chodzi mianowicie o element survivalu, sprowadzający się do znalezienia schronienia w nocy, oraz bardzo ograniczony crafting. Zamiast spokojnie zbierać kwiatki, z których moglibyśmy skomponować martwą naturę, przeszukujemy wyspę w nadziei znalezienia desek i materiału, z których moglibyśmy stworzyć płótno na ramie. Wolałabym, by napary wspomagały proces malowania, podkręcały kolory, wpływały na wizję, byśmy, wzorem van Gogha, zaczęli postrzegać wodę pod postacią wirów. I farby. Dlaczego nie tworzymy barwników do farb z rzadko spotykanych roślin?Jesteśmy zatem taką dobrą duszą, która pomaga wszystkim wkoło, korzysta z czystego konta przybysza, dzięki czemu wzbudza zaufanie jako mediator w sporach i rozwiązuje problemy lokalnej społeczności. Jesteśmy ciekawskim wędrowcem, który by nacieszyć oczy widokiem z najwyższego szczytu Eastshade, zdecyduje się na ryzykowny lot balonem. I, przede wszystkim, jesteśmy malarzem, dla którego cała wyspa stanowi doskonałą inspirację.Obrazy to też nasze podstawowe źródło zarobków. Okazuje się, że mieszkańcy lubią się nimi otaczać i większość z nich chętnie zleci nam jakiś temat. Sam proces malowania jest dość pobieżny, ale podobała mi się interpretacja tego, co widziałam w rzeczywistości. Wybieramy miejsce i kadr, a potem patrzymy na płótno, na którym w ciągu kilku sekund pojawia się dzieło.Eastshade to też gra, w której rozsądne rozporządzanie zasobami jest ważne, zwłaszcza na początku. Na starcie dostajemy raptem kilka płócien, a tematów jest co niemiara. Okazuje się też, że niektórzy mieszkańcy wyspy znają praktyki godne najpopularniejszych turystycznych miejscówek, brakuje tylko opłaty klimatycznej za każdorazowe wejście do lasu. Aby wejść na most, trzeba zapłacić, więc początkowo jesteśmy ograniczeni do pierwszej lokacji – nadmorskiej mieściny Lyndow. Nikt nam nic za darmo nie zaoferuje, za wszystko trzeba zapłacić – tutejszą walutą, obrazami albo po prostu zaskarbiając sobie czyjąś wdzięczność.Od premiery minęło już trochę czasu, ale w paru miejscach z powodu technicznych błędów Eastshade nie daje w pełni cieszyć się podróżą po wyspie. Żałuję też, że niewytłumaczone jest, dlaczego mieszkańcy mają postać człekokształtnych zwierząt – sów, jeleni, niedźwiedzi i małp. Chyba trzeba po prostu założyć, że taki jest świat wykreowany przez twórców. Przy czym jego mieszkańcy stanowią przykry kontrast z całą otaczająca ich przyrodą, ponieważ są najzwyczajniej w świecie szpetni. To może kwestia gustu, ale nawet jak grałam z córką, co i raz słyszałam jej narzekania: „mamo, znowu rozmawiasz z tą brzydką małpą?”. Eastshade jest dobre na taką pogodę, jaką mamy teraz za oknem. To słoneczne miejsce, w którym w tle pobrzękuje wyjątkowo przyjemna i ciekawa muzyka. Jego historia nie odmieni naszego życia, a bohaterowie nie wryją się w pamięć. A jednak mam ochotę tam wrócić – ot, chociażby, by spędzić popołudnie nad jeziorem, z wędką i sztalugami.